profil

Opowiadanie

poleca 85% 101 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Piekło Arnoldiego

Umieram. Zbliżam się ku końcowi mojej bezcelowej wędrówki. Dopiero teraz zaczynam dostrzegać prawdziwy sens życia, który nareszcie pozostawiam za sobą. Chcesz może go poznać? Nie ma sprawy: „życie jest bez sensu!”. O tak, nie przesłyszałeś się. Stwierdzam to mimo iż jestem bogaty, posiadam psa, żonę i sześć kochanek. Mam podobno także syna, ale zważywszy na sytuację, opowiem ci to może innym razem. Ale wróćmy do użalania się nad mym jakże tragicznym losem. Utraciłem już prawie kontakt z rzeczywistością, jednak zdaję sobie sprawę, że jestem w szpitalu i leżę na starej pryczy, której sprężyna wbija mi się w plecy. Najgorsze jest to ciągłe, kłujące w uszy pikanie. Nie mogli by tego chociaż zamienić na jakąś nastrojową muzyczkę? Za co ja niby ich tyle dofinansowywałem? Jest coś jeszcze -ludzie. Pomijając lekarza, który ciągle kręci się w koło stwarzając pozory zaangażowania, wokół mego łoża zgromadziła się duża grupa ludzi z mojej bliskiej przeszłości. Wspólnicy, prezesi, zarządcy, „przyjaciele” i nawet żona się przypałętała. Jednym słowem masa sępów mających nadzieję, że w ostatnim akcie dobroci zapiszę im coś w spadku. Hehe, frajerzy… Z pewnością będą trochę zdziwieni, jak się dowiedzą, że cały majątek w raz z firmą pozostawiam psu. Żałuję jedynie, że nie zobaczę ich wyrazu twarzy przy odczycie testamentu, zwłaszcza swojej „ukochanej”. Co chwila powtarza mi, jak bardzo mnie kocha i masę innych podobnych bzdetów. Ciekawe czemu przez ostatnie dwadzieścia pięć lat ani razu tego nie słyszałem. Z kolei mój zastępca w firmie jest pewien, iż to on stanie na jej czele. Cwany z niego gość, ale nigdy go nie lubiłem. Choć wydawało by się niemożliwe, mówi jeszcze większe bzdury niż moja żona: „Arnoldzie, jesteś dobrym człowiekiem i wiesz co trzeba zrobić”. Dobrym człowiekiem? Ja?! Powiedz to tym dwóm tysiącom ludzi, których wyrzuciłem na bruk w zeszły czwartek wykupując fabrykę. Jestem złym człowiekiem, uwierz mi. Prawdziwe wcielenie zła. Gdybym miał trafić do piekła, przejął bym tam cały interes. Moje życie skupiłem tylko na sobie. Robiłem wszystko, by być tym najlepszym, sprowadzając na innych cierpienie. A wyrzuty sumienia? Są dla mnie jedynie pustym hasłem ze słownika wyrazów obcych. Takiego drania jak ja, nawet Charon by nigdzie nie podrzucił. Zatopił by swoją łódź i zmienił tożsamość. A jeżeli teraz, tam w górze zamierzają zwarzyć moje serce, to proponuję by Anubis zakupił nową wagę, bo ten jego stary grat może nie wytrzymać ciężaru. Jestem wielkim egoistą i robiłem wszystko by osiągnąć swój cel w życiu. Mimo to, czuję się nie spełniony. Chciałem mieć wszystko, a wydaje mi się, że nie mam nic. O nie, nie będę się teraz użalać! Czasem nie poznaję sam siebie. To, że umieram nie jest chyba wystarczającym powodem by od razu okazywać słabość. Zaraz, zaraz, czy ja dobrze słyszę? Pikanie ustało! Och, Thanatosowi dzięki, nareszcie spokój!

Nie ma to jak na dobry początek, albo jak kto woli- koniec, porządnie ziewnąć. Tak też uczyniłem po czym otworzyłem oczy. Znajdowałem się w dużym, zatłoczonym pomieszczeniu, przypominającym poczekalnię. Nie była utrzymana w najlepszym stanie- ze ścian złaziła farba, pod nogami walały się stare gazety a w powietrzu unosił się zapach kiepskich papierosów. Wszystkiemu towarzyszył hałas rozmów, dzwoniących telefonów, faksów i recepcjonistki wywołującej po kolei ludzi. Stałem mniej więcej na środku pokoju i co chwila ktoś przechodząc potrącał mnie w bark. Naprzeciwko mnie była recepcja a vis a vis niej, przy ścianie, stał długi rząd krzeseł. Prawie wszystkie miejsca były zajęte, z jednym wyjątkiem. Gdy ujrzałem, że jakaś starowinka zamierza je zająć, rzuciłem się przez tłum by nie stać jak kołek. Przez chwilę myślałem, że mi się nie uda, lecz w końcu zdołałem dobiec pierwszy i zająć miejsce. Babcia spuściła głowę ze smutku i odeszła. Nie było mi jej żal. Co innego gdyby to ona była tu pierwsza. Mogłem wreszcie spokojnie odetchnąć, i skupić się na mej obecnej sytuacji. Czyż bym jednak nie umarł? Gdzie ja właściwie jes…
- I znów to samo- usłyszałem kogoś siedzącego z mojej prawej strony. Był to mężczyzna ubrany w stare, brudne szmaty. Sam nie wyglądał na najczystszego, ale byłem zbyt zdezorientowany by zwracać na to uwagę. Postanowiłem porozmawiać z nim i dowiedzieć się paru informacji.
- Przepraszam, mówił pan coś?- spytałem
- Znowu to samo. Ta babulinka stara się tu usiąść od trzech miesięcy- „trzech miesięcy”, to jakiś absurd! Trafiłem do czubków? A może mam schizofrenię? Wydawało mi się że umieram, a moi „bliscy” stwierdzili że jest to dobra okazja na pozbycie się mnie z interesu. Pewnie zaplanowali to z moją żoneczką, która teraz wydaje moje pieniądze. Nie, nie, to nie może być prawda. O co ja siebie posądzam? Powinienem wziąć się w garść. Może jak porozmawiam z nim trochę dłużej to dowiem się więcej.
- Trzech miesięcy pan mówi? Zawzięte babsko. Na co ona tu tyle czeka?
- Na wyrok, jak my wszyscy.
- Wyrok? Ja też niby czekam na wyrok? Jesteśmy w jakimś sądzie?
- A dokładniej, poczekalni sądowej- delikatnie się uśmiechnął- pan, babulinka, ja i wszyscy inni, poza paroma wyjątkami. Jest pan tu nowy, prawda?
- Owszem, zgadza się. Niech mi pan opowie trochę więcej o tym miejscu. Przepraszam, że nie daję panu spokoju, ale nie za bardzo wiem jak się znalazłem w tym miejscu.
- Nic nie szkodzi. Rzadko mam okazję tu z kimś porozmawiać. Znalazł się pan tu prawdopodobnie z tego samego powodu co większość. Umarł pan.- ha! Czyli jednak nie jestem czubem.- Teraz, na podstawie przeszłości ustalane jest pańskie dalsze przeznaczenie. Czeka pana jedna z trzech dróg: niebo i piekło.
- A ta trzecia?
- Śmierć kliniczna, ale to rzadko się zdarza.
- Rozumiem. Długo tu trzeba czekać? Wyznaję zasadę „czas to pieniądz”, wie pan o czym mówię.
- To zależy od pańskiej przeszłości. Jeżeli sytuacja jest jasna wtedy trwa to bardzo krótko. Jeżeli jednak wyrok nie jest łatwy do osądzenia. Może to trochę potrwać. Na przykład ta babulinka. Co niedzielę chodziła do kościoła, była miła dla sąsiadów, ale miała jedną słabość. Zawsze przed obiadem jadła słodycze. Teraz biedna musi czekać, a znając tutejszych urzędasów może to potrwać jeszcze bardzo długo.
- Nie ciekawie. A pan? Jaka jest pańska historia?
- U mnie to zupełnie inna sprawa. Kiedyś taki jeden gość kazał mi wtaczać głaz pod górę.
- Słyszałem o podobnych przypadkach. Prace na rzecz miasta…
- Nie, nie. Mówię o czym innym. Tamte jeszcze mają jakiś sens. W każdym razie facet był święcie przekonany, że nie dam rady wtoczyć go na sam szczyt. Faktycznie, przez pierwsze kilka tysięcy lat nie było łatwo, ale w końcu mi się udało. Najgorsze jest to, że w podręcznikach szkolnych nikt już o tym nie wspomniał i dzieciaki mają mnie za jakiegoś nieudacznika, który nie jest w stanie wtoczyć kamyk pod górę.
- Faktycznie, ciężka sprawa.
- Dobrze powiedziane. Teraz ci biurokraci głowią się co ze mną zrobić. Ale przyzwyczaiłem się do tego kulawego systemu.- zrobiło mi się nawet żal tego gościa. Ma wolę walki, to mu się chwali. Chciałem mu zadać jeszcze parę pytań ale podszedł do mnie jakiś inny mężczyzna.
- Jaki ma pan numerek?- spytał
- Numerek?- zdziwiłem się
- Nie rżnij głupa, tylko powiedz jaki masz numerek. W kieszeni!
Chwilę zajęło mi przeanalizowanie jego słów po czym oprzytomniałem. Sięgnąłem ręką do kieszeni i znalazłem tam świstek papieru. Znajdował się na nim numerek, a raczej liczba składająca się z ogromnej ilości cyfr, której nazwy chyba nikt nie był by wstanie przełożyć na słowa. Pokazałem owy „numerek” mężczyźnie, a on jeszcze bardziej się naburmuszył.
- Pańska kolej. Od pół godziny blokuje pan wszystkich!- miałem go już serdecznie dosyć. Kiwnąłem głową do nowego znajomego od toczenia głazów i ruszyłem w stronę recepcji

Nie było łatwo przedrzeć się przez tłumy do recepcji, ale dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Recepcjonistka była tylko jedna. Wyglądała na pięćdziesiąt lat, może trochę więcej. Miała niechlujnie uczesane farbowane na blond włosy, w ręku trzymała niedopałek papierosa (stąd ten nieprzyjemny zapach) a jej zbyt mocny makijaż wyglądał na dwu-tygodniowy. Nie była najbardziej zadbaną kobietą jaką znam, ale trudno jej się dziwić, skoro pracuje tu od milionów lat, jak nie więcej.
- Numerek!- Przywitała mnie uprzejmie. Podałem jej kawałek papieru- No nareszcie! Jakoś panu się nie spieszyło, co?
- Do pani? Skądże.
- Dowcipniś się znalazł, co? Zaraz się panu pogorszy jak usłyszy pan wyrok. Czeka pana wieczne kiszenie się w piekle.
- I dobrze, miałem już dość tego miejsca. Jak mam tam trafić?
- Zaprowadzi pana tam nasz człowiek- Podniosła słuchawkę telefonu i wezwała jakiegoś ochroniarza. Po chwili przyszedł wielki mężczyzna ostrzyżony na łyso. Miał na sobie strój ochroniarski i chyba należał do tych ludzi którzy przesadzili ze sterydami.
- Czemu zaprowadzi mnie ochroniarz?- zapytałem recepcjonistkę.
- To formalność. Mamy tu ostatnio problemy z desperatami próbującymi porwać dusze swoich kochanek. To już się robi uporczywe. Mają coraz lepsze sposoby łamania zabezpieczeń. Taki jeden użył do tego liry dziewięcio strunnej! Ci bandyci mają to coraz dziwniejsze pomysły. Już nie wspominam o przemytnikach wody święconej i paparazzich z różnych tygodników.

Podziękowałem recepcjonistce, a ochroniarz zaprowadził mnie korytarzem do ściany, w której stały troje drzwi. Umieszczone pośrodku, największe, najładniejsze i pomalowane na kolor nieba prowadziły do miejsca które nigdy nie było mi pisane. Drzwi po prawej miały przyklejoną tabliczkę „zsyp”, więc początkowo wydawało mi się, iż są to drzwi do piekła. Jednak ochroniarz szybko wyjaśnił mi, że są przeznaczone dla tych od śmierci klinicznej. Pozostały tylko jedne, moje. Był do nich przyklejony numer 669. Kiedy pytająco spojrzałem na ochroniarza, wyjaśnił mi, że mają starego i niezdarnego woźnego, który przykręcił ostatnią szóstkę do góry nogami. Ochroniarz odpiął z paska pęk kluczy i zaczął szukać tego właściwego. Pomyślałem, że dowiem się od niego kilku rzeczy o moim przyszłym „adresie zamieszkania”.
- Jak długo pan tu pracuje panie…?- zapytałem
- Cerber. Janusz Cerber.
- Cerber? Czy nie był to przypadkiem trzygłowy potwór?
- To tylko mity rozpowszechniane przez prasę i ministerstwo edukacji. Miałem kiedyś psa policyjnego. Kochana psinka. Nazywał się Azor. Miał kundel nosa do wody święconej, dzięki czemu mógł wykryć nawet najlepszych przemytników. Był na tyle dobry, że urósł do miana legendy, a ja stałem się jego cieniem. W końcu w jakimś wywiadzie, ktoś przez pomyłkę powiedział że pies wabi się Cerber i tak zostało.
- Co się z nim stało?
- Zwolnili go- odparł smutno- Za łatwo można go było zwieść. Staruszek był zawsze senny i wszyscy to wykorzystywali. Raz uśpił go pewien gwiazdor, który w owych czasach zajmował pierwsze miejsca na listach przebojów radiowych. Zaśpiewał jakiś swój najnowszy kawałek i po sprawie. Innym razem uśpiła go pewna panienka za pomocą ciastka z makiem i miodem, dał byś wiarę? Cwana z niej babka była. Nazywała się chyba Sybilla, ale to już dawno było a pamięć już nie taka jak kiedyś. Raz nawet jakiś kulturysta dał biednemu Azorowi wycisk i wyprowadził go na Ziemię. Oj zestresował się wtedy piesek.
- A to że miał trzy głowy?
- To już zupełnie inna historia- odpowiedział szybko, po czym znalazł odpowiedni klucz.

Za drzwiami znajdowała się zwyczajna klatka schodowa. Schody prowadziły jedynie na niższe piętra, a gdy spojrzało się w dół, nie było widać ich końca. Wprawdzie nie mam lęku wysokości ale ten widok przyprawiał mnie o niemałe ciarki na plecach. Wyglądało na to, że czeka nas długa droga, więc postanowiłem, że poświecę jej większy czas na rozmowę z Cerberem.
- Nie odpowiedziałeś mi Cerberze na to, jak długo tu pracujesz.
- Od niepamiętnych czasów, a nawet nie ubiegam się o podwyżkę- burknął pod nosem- Kiedyś lepiej traktowali tu pracowników, ale teraz budżet jest dla nich najważniejszy. Biurokraci... Kiedyś mieliśmy tu chociaż windę ale od trzech tysięcy lat jest nieczynna. Jedynie w niebie mają luksusy. Ruchome schody z chmurki na chmurkę, chlorowane baseny, i zawsze ciepłe przystawki. Dla porównania: u „klinicznych” nie ma ani jednego pracownika, no nie licząc może pani Brunhildy od mycia podłóg. Wszyscy którzy mają wrócić do własnego ciała, są po prostu zrzucani na Ziemię. Dlatego tacy zawsze budzą się w szoku.
- A w Piekle?
- W piekle mają dobrze tylko diabły i ci grzesznicy, z którymi mają dobre układy.
- Czyli można się tam ustawić?- zainteresowałem się.
- Ale nie jest to łatwe. Jeżeli nie przypodobasz się samemu Lucyferowi, to masz niewielkie szanse na miły pobyt w jego królestwie.

Klatka schodowa wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Jedyną jej zaletą było to, że poza nami nikogo innego tam nie było.
- Jak długie są te schody?- zaciekawiłem się.
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko że kiedyś, jakiś wariat rzucił z nich kamień. Ten spadł na ziemię dopiero po dziewięciu dniach i nocach.
- A jak niby to zbadał?
- No więc… Dobre pytanie!

Po niezliczonych godzinach nieustannej podróży, dotarliśmy w końcu do celu naszej wyprawy. Niżej schody już nie prowadziły. Stanęliśmy przy wielkich stalowych drzwiach, zza których wydobywały się odgłosy bólu i cierpienia. Cerber od razu powiedział, że jest to tylko nagranie mające wprowadzić gości w klimat. Kiedy otworzył drzwi, ujrzałem małe, schludne biuro, w którym siedziała młoda kobieta pisząca coś na swoim laptopie. Wszystko wyglądało tu na znaczniej nowocześniejsze i utrzymane w lepszym stanie niż w poczekalni. Cerber oznajmił, że tu się rozstaniemy i życzył mi na do widzenia dużej wytrwałości. Przełknąłem ślinę i podszedłem do urzędniczki. Była bardzo zajęta, gdyż zauważyła mnie dopiero po chwili. Niczym nie różniła by się od człowieka, gdyby nie małe, wystające spod czerwonych włosów różki. Podałem jej kartkę z numerkiem, z której szybko przepisała coś do komputera, po czym rzekła:
- Ach tak, oczekiwaliśmy tu pana. Jak minęła podróż?
- Nie najgorzej, choć trochę mnie nogi bolą- niepewnie odpowiedziałem.
- Naturalnie. Za chwilę oprowadzę pana po naszym ośrodku, ale najpierw chciała bym żeby pan to wypełnił własną krwią.- podała mi stertę różnych dokumentów, od których miałem nadzieję, że po śmierci się uwolnię.
- Oczywiście. Czego dotyczą?
- Te pierwsze mają potwierdzić pańską tożsamość, te dotyczą standardów i wyboru pomiędzy gorącym a zimnym piekłem. Może pan także wybrać opcję zwaną Lokantarika, to znaczy jedno z osiemdziesięciu czterech tysięcy piekieł zewnętrznych, ale tego bym raczej nie polecała. Nie dostarczają one tyle zabawy co piekło Zimne i Gorące.
- A na czym polega różnica?
- Ach, no tak. Pan z kultury chrześcijańskiej. To tylko taka drobna formalność.- już ja znam takie „drobne formalności” Diablico.
- A to?- wskazałem na ostatnią stronę
- Ankieta, jak ocenia pan naszych pracowników. To znaczy z poczekalni i z Piekła.
- Raczej bez większych zarzutów.- odpowiedziałem i mrugnąłem do miłej urzędniczki.

Po wypełnieniu wszystkich formalności, Diablica zaprowadziła mnie do jednego z osiemdziesięciu sześciu tysięcy korytarzy. Mój prowadził do piekła gorącego, które postanowiłem wybrać, gdyż nie za bardzo lubię marznąć. Mimo to wciąż nie wiedziałem co mnie tak naprawdę czeka. W końcu weszliśmy do wielkiego pomieszczenia, w którym roiło się od diabłów prowadzących różne ofiary w nieznane mi jeszcze miejsca. Plac ten przypominał bardziej wielką halę targową niż krainę wiecznego cierpienia. Całość utrzymana była w podobnie dobrym stanie co biuro Diablicy, która właśnie oprowadzała mnie po„ośrodku”. Wszystko wydawało się nowoczesne i świeżo po remoncie. Przynajmniej mieli tu lepsze sprzątaczki niż w poczekalni. Od hali odchodziło dziesięć korytarzy prowadzących w różnych kierunkach i na różne poziomy, co z pewnością świadczyło o dużym urozmaiceniu kar. A może większość z nich prowadzi do pokoi personelu? Ech, i tak miałem zaraz się przekonać.
- A gdzie płomienie, lawa i jęki cierpienia!?- zapytałem zawiedziony.- Przecież wybrałem wersję gorącą.
- Naoglądał się pan za wielu filmów amerykańskich. Już dawno postanowiliśmy zrobić remont i zmienić dekoracje. Ile można siedzieć w płomieniach? Nie starczyło nam wtedy pieniędzy na kupno choć połowy klimatyzatorów potrzebnych do normalnego funkcjonowania. My diabły też jesteśmy ludźmi… a właściwie wy ludzie też jesteście diabłami. Uwielbiamy luksus i wygodę, a w tamtych warunkach wypicie choćby letniego drinka było niemożliwe! Na szczęście Lucyfer, nasz szef, to bardzo elastyczny gość, i po paru milionach lat udało mu się zdobyć fundusze na gruntowny remont.
- A gdzie prowadzą te wszystkie korytarze?- zaciekawiłem się.
- Siedem z nich prowadzi do różnych podpiekieł. Tam właśnie odbywają się wszelkie tortury jakie będą pana czekać. Wybierze pan jedną z nich na początek, a po miliardach lat cierpienia trafi pan do następnego podpiekła w kolei. Kiedy zaliczy pan już wszystkie siedem, a potrwa to naprawdę długi czas , rozpocznie pan swoje tortury od nowa, i tak przez wieczność.
- Może się zrobić trochę nudno. A pozostałe korytarze?
- Ten najbardziej po lewej- wskazała palcem- prowadzi do pokoi personelu. Korytarz po środku wiedzie zaś do komnaty samego księcia piekieł, mego szefa, najwspanialszego Lucyfera.
- Też mieszka w piekle gorącym?
- Mamy tu dobrego kucharza.
- Rozumiem. A ten ostatni korytarz?
- To także jedno z podpiekieł ale nie jestem uprawniona by przekazywać ci o nim informacje.- a to ciekawe... Czyżby ukrywali coś przed więźniami?

Kiedy Diablica prowadziła mnie kolejno do różnych podpiekieł, postanowiłem przejrzeć podpisane przeze mnie krwią dokumenty. Moją uwagę jednak szybko rozpraszała, kiedy docieraliśmy do poszczególnych miejsc tortur.
- Oto pierwsze z podpiekieł. Kalasutra, czarne liny! Grzesznicy wybierają ją zazwyczaj na początku gdyż chcą mieć ją jak najszybciej za sobą.
- Nie brzmi najlepiej. Na czym ona polega?
- Będziesz musiał zawiązać czarne sznurówki na kokardę. Jednak nie będzie to takie łatwe. Będą one posmarowane oliwą, przez co nie będzie tak łatwo je utrzymać. Same zaś zrobią wszystko, byś nie mógł ich złapać!
- Chyba nie brzmi najgorzej. Mało wyszukana ta kara.
- Tak ci się wydaje? Zmienisz zdanie po pierwszych dziesięciu latach.
- W tym wypadku to faktycznie trochę denerwujące.
- A to dopiero początek!- powiedziała z szerokim uśmiechem na twarzy, po czy złowieszczo się roześmiała. Żałosne.

Kolejne dwie kary były równie idiotyczne jak Kalasutra. Tapana i Mahatapana są bardzo do siebie podobne, z tym że jedna jest gorsza od drugiej. Polegają na utrzymaniu grzesznika w wiecznym głodzie. Ofiara może upiec sobie placki, jednakże za każdym razem placki te przypalają się, i nie da się ich już zjeść. Najbardziej rozbawiło mnie, z jakim przejęciem opowiadała o tym Diablica. Ona naprawdę wierzyła, że wszystkie te kary są najgorszymi z możliwych dla człowieka.
- A oto kolejne dwa piekła, w których spędzisz bolesne miliardy lat! Zwą się Raurawa i Maharaurawa! Są to piekła wielkiego zamętu i wycia. W Raurawie będziesz musiał na okrągło słuchać przebojów Disco Polo, a także solowych utworów z wykorzystaniem Suzafonu! Mahatapana zaś przyniesie jeszcze więcej udręki. Czeka cię tam niemal wieczny maraton filmów z „Teletubisiami”!
- A co się stało ze wszystkimi tradycyjnymi karami? Gdzie się podziały kąpiele w gorącej smole? Co z maszynami do tortur?
- Dawno już z tym skończyliśmy. Świat idzie naprzód a my musimy podążać za nim. Mieliśmy dużo problemów ze starymi karami. Co chwila pojawiały się inspekcje z nieba, a do nas trafiało coraz więcej masochistów, co wprowadzało wiele komplikacji. Lucyfer postanowił wreszcie wprowadzić parę reform i zrewolucjonizować system. Ustalono, że do najgorszych tortur nie należą kary fizyczne, lecz psychiczne. Nasi naukowcy ustalili które z nich są najgorsze i nie zmieniając starej struktury, zmieniono jedynie kary.

Nie słyszałem na czym polegają pozostałe dwie tortury- Samghata i Awići, gdyż skupiłem się na moich dokumentach. Właściwie to ani trochę nie obchodziły mnie te piekła, ponieważ postanowiłem, że muszę się jak najszybciej wydostać z tego domu wariatów. Tak, tak, zastanawiałem się jak uciec z piekła. Z mojego doświadczenia dobrze wiem, że w każdym dokumencie można znaleźć jakiś kruczek. I tym razem się nie pomyliłem.
-…wielu grzeszników uważa, że jest to jedno z najgorszych…
- Przepraszam bardzo!- przerwałem- Przykro mi że muszę przerwać, ale tu jest napisane, że mam prawo wybrać sobie maksymalnie dwóch opiekunów, z tym że muszą być oni diabłami.
- Owszem, i co z tego?- spytała oburzona
- Cóż, rozumiem, że jest pani pierwszą opiekunką. Nie mam natomiast drugiego opiekuna. Czy pani szef, też przypadkiem nie jest diabłem?
- Tak ale…- zakłopotała się- on przecież…
- W takim razie dokonałem już wyboru!

Wchodząc do biura Lucyfera, minąłem chyba legiony strażników i ochroniarzy. Do środka mogłem wejść tylko ja. Wściekła zarówno na mnie jak i na siebie, Diablica musiała poczekać przed drzwiami. Mieszkanie władcy Piekieł, przypominało mi moją willę, w której spędziłem większość życia. Było bogato udekorowane i naprawdę robiło wrażenie. Po chwili zadumy, do pokoju wszedł wysoki, postawny mężczyzna, ubrany w szykowny garnitur. W obydwu dłoniach trzymał drinki. Podał mi jeden z nich i rzekł:
- Arnoldzie, wiedziałem, że kiedyś się spotkamy. Obserwowałem cię przez większość twojego życia i wiesz co? Lubię cię, bo masz charakter.
- Pan Lucyfer jak mniemam? Mam do pana sprawę.-zacząłem. Nie byłem pewien czy aby ta sytuacja mnie nie przerośnie. W końcu po raz pierwszy rozmawiałem z kimś, kto był wyżej postawiony niż ja.
- Pytaj śmiało!
- Jestem ciekaw, gdzie prowadzi dziesiąty korytarz? Czym jest ósme piekło?
- A więc o to chodzi.- teraz, jego głos brzmiał znacznie poważniej- W porządku, powiem ci. Ostatnie piekło zwie się Samdźiwa, piekło odradzania. Przez całe twoje życie, pracowałeś na swój dobry i zły Karman. Jest nim prawo przyczyny i skutku, prawo Kosmosu, przez które urzeczywistnia się sprawiedliwość. Każdy ma swój indywidualny Karman. Twój przesiąknięty złymi uczynkami, dlatego też trafiłeś do piekła. Jednakże jak każdy człowiek posiadasz i dobry Karman. Może nie jest on na tyle duży, byś mógł trafić do Nieba, ale może wystarcza do tego, by dać ci drugą szansę.
- Drugą szansę?- powtórzyłem z niedowierzaniem.
- Dawno przestaliśmy już to stosować, gdyż wprowadza to sporo zamętu. Jednak zawsze można zrobić jakiś wyjątek. Mówię o reinkarnacji Arnoldzie. Możemy dać ci szansę, ale obiecaj, że w drugim wcieleniu, postarasz się zdobyć jak najwięcej dobrego Karmanu, by już nigdy tu z powrotem nie trafić. Rozumiesz o czym mówię, prawda?

Odebrało mi mowę. Poczułem się jakbym doznał oświecenia. Mogłem się zmienić! Dano mi szansę. Dotychczas odrzucałem taką możliwość wiedząc, że czeka mnie piekło. Pogrążałem się przez to jeszcze bardziej, a mą moralność i sumienie, przyćmiła rządza doprowadzania zła do perfekcji. Teraz już nie muszę udawać. Stoi przede mną jedna z najpotężniejszych postaci we wszechświecie i choć jest panem kłamstwa i ułudy, mówi szczerze. Daje mi szansę.
- Rozumiem -odpowiedziałem.
Lucyfer uśmiechnął się ponownie, z tym wyjątkiem, że uśmiech ten był szczery.
- To dobrze- wyszeptał, poczym wezwał kilku pomocników i wydał rozkaz- zaprowadźcie pana Arnolda do Samdźiwy. Coś mi się zdaje, że może on jeszcze nas bardzo zaskoczyć.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 22 minuty