profil

List Św. Aleksego do Familiany.

poleca 85% 934 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Droga Familiano,

Siedzę tutaj, ja- mąż twój, czując jak zbliża się mój czas spotkania z Wielkim Panem. Tkwię tak- w łachmanach pod schodami, po których niegdyś stąpałem jako ich właściciel- ponad lat szesnaście. Dostrzegając jak wychodzisz ty, lub matka ma czy ojciec chylę wzrok i staram się go nie unosić powyżej splecionych dłoni. I cierpię widząc mimowolne drganie twego ciała, cierpię bo ujawnić się nie mogę… Pragnienie życia wiecznego i miłości Boga wywyższam ponad wszystko. Wyrzekłem się już dawno ludzkich przyjemności by wierności mej bezkresnej dźwigać kajdany cierpienia i bólu, by zaznać rozkoszy niebiańskich tam, gdzieś daleko z mym Panem. Lecz wiedz miła, iż nigdy lica twego szlachetnego nie zapomniałem…

Pamiętasz poranek w którym Cię opuściłem? Pamiętasz wątłe promienie leniwego jesiennego słońca, które padały na twarz twą wpatrzoną we mnie? W mojej głowie owa wizja powraca za każdym razem kiedy zamykałem i otwierałem oczy… I stawałem wtedy ponownie na czarnym szlaku gościńca, ponownie czułem ból i tęsknotę w sercu a do oczu napływały piekące łzy. Z całych sił próbowałem wtedy przywołać zdania Biblii, znane mi już na pamięć oraz przyśpieszałem kroku. Starałem się nie odwracać, lecz serce głuche gdy się uprze. Długo po tym jak szlak zakręcił za las sosnowy, spoglądałem przez ramię by między drzewami dojrzeć ostatni raz ukochany dom. Przez następne lata, zlewające się w mych wspomnieniach w jeden pełen modlitwy ciąg, przeszedłem wiele miast, wiele twarzy widziały moje oczy i rosła we mnie miłość do Boga a wraz z nią połączona z tęsknotą miłość do Ciebie. Życie stało się dla mnie nieustanną modlitwą, ubrania poprzecierały się i pobrudziły, włosy splątały kołtuny brudu i już nikt nie odnajdywał we mnie Aleksego jakim byłem w młodości…

Tymczasem młodość uciekła bezpowrotnie a już wiek średni powoli zapełniał ostatnie stronnice swej kroniki, wtedy to doświadczyłem cudu. Mróz wyścielił płyty przed świątynią grubą warstwą puchu, ja jak zwykle siedziałem przed silnymi murami kościoła. Żak nie wpuścił mnie bym mógł się pomodlić i wtem sama Matka Boga zeszła w swym pięknie i majestacie z obrazu i kazała wpuścić mnie do środka. Od tego zdarzenia wiele osób uważało mnie za świętego, a ja ponownie podjąłem się wędrówce przemierzając góry, doliny oraz lasy, umartwiając się i modląc. Kiedyś zawitałem do miasta zdającego się być znajomym i poznałem Rzym, wspomnienia dzieciństwa uderzyły mnie i już wiedziałem iż resztę mego męczeństwa chcę spędzić tutaj. Nogi same powiodły mnie ku taktowi na którym zaczęła się ma droga do świętości…

Zamieszkałem pod schodami rodzimego domu, nikt z was mnie nie poznał. Ani ty Miła, ani moi rodzice ni służba. Żyłem tak lat kilkanaście w upokorzeniu, słysząc jak zegar życia tyka wolniej… wolniej… A świat wokół staje się jaśniejszy i piękniejszy. Wtem zjawiły się postacie wszyscy w białych śnieżnych szatach, wszyscy idealni tak że dech zapierało w piersiach wtem nagle spostrzegłem iż leże opierając głowę o bruk z szeroko rozpostartymi ramionami i otwartymi oczyma a moje ciało pochłania wspaniałe ciepło ktoś bierze mnie za dłoń i…

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Przeczytaj podobne teksty

Czas czytania: 3 minuty

Gramatyka i formy wypowiedzi