profil

Wywiad z Czesławem Miłoszem.

poleca 85% 313 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Rozgłośnia radiowa „Nowy Czas”, godzina 18¬55, pięć minut przed programem

- No i gdzie ten przeklęty Miłosz?! Miał tu siedzieć od dwudziestu minut! – nerwy naczelnej znajdowały się nad stromą przepaścią, z której w każdej chwili mogły skoczyć.
- Spokojnie, pani prezes!
- Mówiłam ci: jeśli jeszcze raz tak do mnie powiesz, to znowu będziesz jeździł w tej zimnej i marnej furgonetce! Chyba nie zapomniałeś, dzięki komu tu jesteś... – chytry uśmieszek na twarzy domniemanej „pani prezes” był wprost nie do zniesienia. – Jeżeli ten Czesiu, czy jak mu tam, nie pojawi się tu za pół minuty, puszczamy nagranie.
- Jak to? A głos? Tekst? Zaczniemy bawić się w Harry’ego Pottera i ot tak wyczarujemy? Toż to lepiej byłoby użyć deportacji i sprowadzić tu naszego szacownego poetę.
- Ha! Czyżbyś nie doceniał swojej szefowej i poziomu techniki w XXI w.? Dawać tu moją teczkę!!

Dom zwykłej polskiej rodziny, godzina 1859, minuta do audycji

- Czekajcie... popcorn jest, chipsy. Gdzie chipsy?
- Już, już idą! Nie pali się, nie?
- Ok., wszystko w porządku... Co jeszcze? Cola...
- Ciiii! Zaczyna się!

I po reklamie – z plastikowego pudła posiadającego jeden głośnik, wydobywał się zniekształcony, ale na pewno ludzki głos. – Zapraszamy naszych słuchaczy na wieczorną edycję programu „Z mikrofonem wśród zwierząt!”... Ekhem. Przepraszam, to nie ta kartka. Zapraszamy na wieczorną edycję programu „Z mikrofonem wśród gwiazd!” Maestro! Muzyka!

Znowu siedziba radia, godzina 1901, spóźnienie

- Mniejsza z detalami. I tak się nie skapną. Dawać tego czytającego!
- Idę! Juuuż idę! – wśród akompaniamentów huków i trzasków do studia nagrań wgramoliła się dziwna postać o przetłuszczonych włosach, zbitych okularach i czerwonym nosie (to nie od alkoholu, broń was Pan Bóg! – dop., postać)
- Serdecznie witam wszystkich słuchaczy radia „Nowy Czas”. Zapraszam na program „Z mikrofonem wśród gwiazd!”. Nie, nie zwierząt. To była delikatna pomyłka naszego zapowiadającego. Ups! Widzę, że on robi się trochę czerwony na twarzy, więc lepiej udajcie, że tego nie słyszeliście. Ale przepraszam za tę moją małą dygresję. Pozwólcie państwo, że się przedstawię. Nazywam się Alfonsa de Cuerol. Dziś naszym i waszym gościem będzie:
a) znany, szanowany i lubiany poeta...
b) znany, nieszanowany, ale i tak lubiany poeta...
c) nieznany, nieszanowany i ale lubiany poeta...*
(* - niepotrzebne skreślić)
... o nazwisku... Tak, mili państwo. Czesław Miłosz! Powitajmy naszego gościa gromkimi brawami!
(w tle aplauz puszczony w zepsutym magnetofonie)

Kolejny zwyczajny dom, 1905, jak się łatwo domyślić, czas nadawania programu

- Dobry wieczór wszystkim!

- Dobry, dobry. Witam pana, panie Czesławie. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko temu, abym tak właśnie się do pana zwracała.

- Nie, nie. Skądże taki pomysł?

- Nawet nie wie pan jak mi ulżyło. Ale zostawmy nasze pogaduszki na koniec programu. Nasi słuchacze jak zwykle się niecierpliwią. Przejdźmy więc do właściwej części wywiadu.
- Czekam na to od kilku minut, pani redaktor.

- Zacznijmy... Wszystkie osoby, które choć trochę interesują się poezją, znają pana nazwisko. Wiemy, że urodził się pan w roku 1911. Gdzie spędził pan wczesne lata swego dzieciństwa?

- Tak. Urodziłem się na kilka lat przed pierwszą wojną światową na Litwie. Ach, jakże ten kraj był piękny. Tam, w miejscowości zwanej Szetajniachy, spędziłem całe moje dzieciństwo, nie tylko jego część.

- Czy ma pan jakieś wspomnienia z tego pięknego okresu życia? Czy mógłby nam pan pokrótce opisać swój dom, ogród i wszystkie inne miejsca, w których się pan wychował?

- Hm... Odpowiedź na to pytanie jest trudna i wymaga dłuższego zastanowienia. Mogę oczywiście mówić o moim domu, ale zajęłoby to strasznie dużo czasu. Nie wiem, czy zmieścilibyśmy się w ciągu jednej godziny.

- Niech pan jednak mówi, nalegam. Chyba pan nie odmówi tego naszym słuchaczom?

- Dobrze więc. Mieszkałem wraz z rodzicami w przepięknym dworku, który otoczony był wysokimi i wzniosłymi drzewami: lipami, klonami, dębami. Doprawdy cudowne były jesienne spacery po tamtych okolicach. Pamiętam biały świren, który wielkością dorównywał dworkowi. Wraz z przyjaciółmi lubiłem zakradać się tam, wiedząc że narażamy się na skrzyczenie przez matkę, i wyjadać zimowe zapasy. Ach, gdyby pani poznała smak tamtych konfitur! Po prostu palce lizać!

- Tak, nie wątpię. Więcej szczegółów?

- Pamiętam rzekę... Mały, wijący się wśród łąk potoczek, który dzieciom sprawiał tyle radości. Mogliśmy się w nim kąpać dowoli, bez obawy zatonięcia. Niestety...

- Co niestety? Czyżby ktoś zniszczył te piękne miejsca, o których opowiada pan z takim rozmarzeniem?

- Tak. I dlatego mówię „niestety”. Niegdyś czysty potok, stał się mieszaniną brudu i zanieczyszczeń. Świetność lipowej alei przeminęła. Wiadomo: kiedy nie ma opiekuna, nie ma piękna. Rozebrali nawet mój dom, wyobraża sobie pani? Zamiast niego znajduje się tam park, i tak zaniedbany...

- Toż to straszne. I pan mówi o tym z takim spokojem?

- Tak. Gdyby pani wychowywała się w tak ciężkich warunkach, w jakich żyją ludzie na Litwie, zrozumiałaby pani. Tam często nie ma co jeść, dzieci marzną zimą. Tak więc cieszy mnie myśl, że to drewno z którego zbudowany był mój dom, posłużyło komuś za opał. Przynajmniej dzieciom było ciepło...

- Ależ pan ma dobre serce. Jednak czy nie uważa pan, że w dzisiejszych czasach nie ono się liczy, tylko spryt, zachłanność i przebiegłość?

- Po części ma pani redaktor rację. Dzisiaj nic nie osiągniemy bez uprzednich przygotowań. Ale taki stan rzeczy nie jest czymś nowym na świecie. Tyle że dawniej, może nie było to tak widoczne. Dawniej ludzi żyli sercem, nie pieniądzem...

- Smutne... Ale skończmy ten temat. Taki wspaniały poeta jak pan, musi mieć przecież jakieś wykształcenie. Czy pan studiował?

- Oczywiście! Porządny człowiek nic nie osiągnie bez studiów. Ja studiowałem na wileńskim uniwersytecie. Byłem na prawie, jednak dzięki mojemu zamiłowaniu do filozofii i polonistyki, mogłem uczęszczać na specjalne wykłady z tych kierunków.

- A pieniądze? Skądś musiał pan brać pieniądze na studia i swoje utrzymanie.

- Starałem się na siebie zarabiać. Współredagowałem magazyn „Żagary”, później pracowałem w Rozgłośni Polskiego Radia. Wbrew pozorom nie miałem problemów z pieniędzmi, choć, muszę przyznać, zdarzały się gorsze lata.

- A wojna? W końcu przeżył je pan dwie.

- Pierwsza wojna światowa nie utkwiła mi w pamięci. Byłem wtedy małym dzieckiem, więc i nie przywiązywałem wagi do takich rzeczy. Dwa lata przed wybuchem drugiej wojny światowej, w roku 1937 przeniosłem się Warszawy, gdzie w czasie okupacji działałem w konspiracji.

- W jaki sposób? Czy były to działania aktywne, czy może bardziej pasywne?

- Jeżeli pod pojęciem „pasywne” mieści się pisanie i wydawanie nielegalnych wówczas książek, to można powiedzieć że tak. Pasywnie wpierałem polski naród. Starałem się pisać „ku pokrzepieniu serc”, jak mówił Henryk Sienkiewicz.

- Pięknie to brzmi, doprawdy. A co było po wojnie? Wiemy przecież, że w Polsce zapanowały rządy komunistyczne, brak było wolności słowa i innych podstawowych swobód obywatelskich. Co robił pan wtedy?

- Wybrałem emigrację. Nie mogłem inaczej. W Polsce i tak zabraniano publikacji moich wierszy. Najpierw, w roku 1951 udałem się do Paryża, gdzie pracowałem jako dyplomata. Później przeniosłem się do USA. Tam robiłem to samo co we Francji: pisałem, starałem się wspomagać polską ambasadę.

- Tak więc ma pan już za sobą karierę konspiranta i dyplomaty. Czym jeszcze nas pan zaskoczy?

- Po zakończeniu, jak to pani sprytnie określiła, mojej kariery dyplomatycznej, zacząłem wykładać na uniwersytecie w Berkeley. Byłem profesorem w katedrze języków słowiańskich.

- Kiedy wrócił pan do kraju ojczystego?

- Muszę przyznać, że na emigracji spędziłem dość dużo czasu. Później osiadłem w Krakowie, mieście królewskim. Publikacja moich utworów została zniesiona w roku 1980, kiedy to w Polsce następowały tak gwałtowne zmiany polityczne.

- To właśnie wtedy został pan nagrodzony literacką Nagrodą Nobla, nieprawdaż?

- Prawda. Widać moje wiersze nie były takie złe, skoro zostałem wyróżniony tak prestiżową nagrodą.

- A właśnie. Nie rozmawialiśmy jeszcze o pana sztuce. Na pewno ma pan na swoim koncie wiele pięknych wierszy.

- Troszkę się tego zebrało. No, może trochę więcej niż „troszkę”. Wydałem wiele tomów wierszy, poematów i esejów.

- Tak, jest pan autorem „Historii literatury polskiej”. Czy praca nad nią nie była nużąca?

- Troszeczkę. Jednak czego nie robi się dla dobra polskiej kultury, nieprawdaż?

- Fakt, faktem jest. Ale czy w swojej karierze pisywał pan tylko wiersze?

- Głównie. Ponadto mam w swoim dorobku jeszcze dwie powieści. Ich tytuły to „Dolina Issy” oraz „Zdobycie władzy”. Ponadto interesowałem się tłumaczeniem wierszy angielskich na polski i odwrotnie. Przetłumaczyłem również „Księgę Psalmów.

- Doprawdy imponujące. Nic więc dziwnego że dostał pan Nobla, czy choćby Nagrodę Literacką „Nike”.

- Nie będę mówił, że ma pani rację, ponieważ mogłoby to zostać odebrane jako brak samokrytycyzmu. Ale nagrodę „Nike” owszem, dostałem. W roku 1998. To naprawdę prestiżowe wyróżnienie...

- O, żesz! Znaczy... przepraszam. Dziękuję panu za miłą i wyczerpującą rozmowę, a wam, drodzy słuchacze dziękuję za cierpliwość i te ponadprogramowe pół godziny. Myślę, jednak, że rozmowa była na tyle interesująca, że nie zanudziliście się. Jeszcze raz dziękuję, życzę miłego wieczora oraz zapraszam na jutro. Dobranoc!

Siedziba „Nowego Czasu”, godzina 2035, pięć minut po programie

- Boże, ale przynudzał!
- Jaki on? Przecież to twój tekst, nie?
- Ciii! To się wytnie. Liczy się fakt, że przed słuchaczami nie wyszliśmy na kompletnych idiotów, którzy zapraszają osoby, które się nie pojawiają.
- No. Tylko ja już wolę nie myśleć co będzie jak zaprosimy Szymborską...

Załączniki:
Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 9 minut