profil

Promieniowanie szkodliwe czy nie?

poleca 85% 271 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

28 grudnia 1895 Wilhelm Roentgen ogłosił swoją pracę o niewidzialnych promieniach X, dwa miesiące później Antoine Henri Becquerel doniósł o równie tajemniczych i przenikliwych „promieniach uranowych”. Pierwszy strach pojawił się zaledwie 6 miesięcy po odkryciu promieni Roentgena, gdy ukazała się w „Niemieckim Tygodniku Lekarskim” informacja o uszkodzeniach popromiennych u ludzi – pierwszą ofiarą był niemiecki inżynier. Dwa lata później, w roku 1898, dobroczynne skutki małych dawek u roślin zauważył G. F. Atkinson. Potem znów zapanował strach, gdy Becquerel dostrzegł w 1901 roku na swej piersi oparzenie skóry od noszonej przez kilka dni w kieszeni kamizelki fiolki z radem, pożyczonej od Marii Skłodowskiej – Curie. Piotr Curie natychmiast zbadał to eksperymentalnie. Przez 10 godzin trzymał przywiązany bandażem do swego ramienia preparat radowy. Wywołało to silne oparzenie z ogniskiem głębokiej martwicy. Pierwsi badacze i użytkownicy promieniowania jonizującego i radioaktywności dobrowolnie narażali się na napromienienie dużymi dawkami całego ciała. Doprowadziło to do śmierci 336 osób (m.in. Marii Skłodowskiej-Curie), głównie na nowotwory skóry i choroby krwi. Te nieszczęśliwe przypadki uświadomiły wszystkim konieczność ochrony przed dużymi dawkami promieniowania.

Powszechny zachwyt wzbudziło odkrycie w 1902 roku przez Piotra Curie, we współpracy z dwoma lekarzami Bonchardem i Balthazardem, że promienie radu skutecznie leczą nowotwory. W następnych latach zapanował szalony entuzjazm, gdy uznano, że rad i jego promieniowanie jest dobry niemal na wszystko: długowieczność, potencję, reumatyzm, podagrę, neuralgię itd. Rad uznano za cudowną uzdrowicielską substancję, która doprowadzi do odkrycia „istoty życia" i stworzenia raju dla całej ludzkości. Panie nosiły gorsety zawierające rad, miliony ludzi poddawało się kuracji radiacyjnej w uzdrowiskach bogatych w „radoczynne" wody, a uczeni opisywali w licznych publikacjach pozytywne wyniki kuracji. Zamiast jeździć do wód można było taniej kurować się w domu różnymi preparatami radowymi.

Ten entuzjazm trwał na świecie aż do drugiej wojny światowej. W latach przedwojennych wprowadzono koncepcję progu po stwierdzeniu, że negatywne skutki promieniowania występują tylko powyżej pewnego poziomu dawki. Już wtedy zgromadzono wiele danych eksperymentalnych wskazujących na dobroczynne działanie małych dawek. Rad i promieniowanie jonizujące zostały słusznie uznane za dobrodziejstwo ludzkości, nie tylko gdy stosowano je w dużych dawkach do leczenia nowotworów, ale i w dawkach małych, używanych w diagnostyce rentgenowskiej i balneologii. Nagle, po roku 1945, wszystko się zmieniło. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki dobroczynne działanie radu i promieniowania zniknęło z łamów prasy i większości publikacji naukowych, a pozostało tylko działanie niszczące żywą tkankę, m.in. nowotworową.

Myślę, że przyczyną tej nagłej zmiany była przede wszystkim broń jądrowa, która stała się potężnym czynnikiem odstraszania i kamieniem filozoficznym polityki globalnej. Ci, którzy ją posiedli, starali się nadać jej możliwie najbardziej odstraszające cechy, a cóż lepiej działało na wyobraźnię ludzi niż tajemnicze, niewidzialne promieniowanie, emitowane w śmiertelnych dawkach z powybuchowych skażeń radioaktywnych, pokrywających tysiące kilometrów kwadratowych i rzekomo szkodliwe nawet w najmniejszych ilościach. Uparcie powtarzane stwierdzenia, że promieniowanie z broni jądrowej może spowodować całkowitą zagładę ludzkości i eksterminację życia na Ziemi świetnie nadawały się do tego celu. Taką politykę informacyjną - straszenie publiczności - media kochają najbardziej i nie trzeba było żadnej specjalnej zachęty do jej masowego uprawiania. Przez 50 lat żyliśmy w cieniu atomowej grozy wiszącej nad światem. Każdy myślący człowiek miał tę świadomość, odczuwając sprzeciw i odrazę do zbrodniczej broni i potępiając jej twórców. Przypuszczam, że to było jednym ze źródeł powszechnego pesymizmu intelektualistów, niesłusznej utraty autorytetu nauki, odrzucania cywilizacji i zastępowania jej dekonstrukcjonizmem czy nazywania ludzkości i samego intelektu rakiem lub chorobą biosfery.

Lęk przed wielkimi dawkami promieniowania, takimi jakie pojawiłyby się w polu rażenia broni jądrowej, lub jakie otrzymali operatorzy zniszczonego reaktora czarnobylskiego, jest oczywiście słuszny. Natomiast powszechny strach przed małymi dawkami, takimi jakie ludzie w Polsce otrzymali od opadu czarnobylskiego jest równie nieuzasadniony jak obawa, że temperatura 20oC może nam zaszkodzić, ponieważ przy 200oC powstają oparzenia trzeciego stopnia.


Bibliografia:
„Wiedza i życie”

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 3 minuty