profil

Pianista

poleca 85% 432 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

,,PIANISTA’’ - Władysław Szpilman

Szpilman Władysław, pseudonim All Legro (1911-2000), polski pianista i kompozytor. Jako kompozytor debiutował w początkach lat 30. Wkrótce zaczął tworzyć piosenki, a także muzykę filmową. Współpracował z Polskim Radiem jako pianista i akompaniator.
W czasie II wojny światowej ukrywał się, po 1945 związał się ponownie z radiem (1945-1963 kierownik działu muzyki lekkiej). Współtwórca festiwalu piosenki w Sopocie. Równocześnie koncertujący muzyk-kameralista. W latach 1962-1985 kierownik Kwintetu Warszawskiego.
Najsłynniejsze piosenki Szpilmana: Nie ma szczęścia bez miłości, Straciłam serce twe, Czerwony autobus, Jak młode Stare Miasto, Piosenka mariensztacka, Pójdę na Stare Miasto, W małym kinie, Tych lat nie odda nikt. Ponadto muzyka teatralna i filmowa. Także twórca wielu utworów symfonicznych i kameralnych. Jest autorem sygnału Polskiej Kroniki Filmowej. Wybrana dyskografia: Tych lat nie odda nikt.
Nagle rozwrzeszczało się w głośniku: "Niech tylko Żyda lęk ogarnia!"

,,Od dawna nosiłem się z zamiarem zrobienia filmu o Holokauście. Książka Władysława Szpilmana jest tekstem, na który właśnie czekałem. ,,Pianista’’ jest świadectwem ludzkiej wytrzymałości w obliczu śmierci oraz hołdem dla siły muzyki i chęci życia.
Łamiąc wiele stereotypów, jest historią opowiedzianą bez cienia żądzy zemsty’’.

Roman Polański

,,Jeszcze od niedawna ojciec unikał rozmów związanych z jego przeżyciami w czasie wojny. Mimo to towarzyszyły mi one od dziecka: z tej książki, którą znalazłem w domowej bibliotece w wieku 12 lat, dowiedziałem się, dlaczego nie mam dziadków ze strony ojca i dlaczego u nas w domu nigdy się o tym nie wspominało. Wówczas pamiętnik ten pomógł mi w poznaniu nieznanej części naszej rodzinnej historii. I nadal nie mówilismy na ten temat. Może właśnie dlatego uszło mojej uwadze, że przeżycia ojca mogą dzis kogoś jeszcze interesować. O sensie wydania tej książki przekonał mnie mój przyjaciel, wielki niemiecki poeta Wolf Biermann, który uświadomił mi jej niezwykłą wartość dokumentalną.
Żyję od wielu lat w Niemczech i dostrzegam stan bolesnego milczenia panujacego pomiędzy Żydami, Niemcami i Polakami. Mam nadzieję, że książka ta przyczyni się do zagojenia ciągle jeszcze otwartych ran.
Mój ojciec Władysław Szpilman nie jest pisarzem. Jest pianistą, kompozytorem oraz inspiratorem życia kulturalnego. Jest ,,człowiekiem, w którym mieszka muzyka’’, jak to niegdyś określono.
(...) Ojciec napisał tę książkę zaraz po wojnie, w 1945 roku. Pierwsze jej wydanie ukazało się w 1946 roku, okaleczone i okrojone przez cenzurę. Mimo to, jak sadzę, spełniła ona swoje zadanie, gdyż pomogła mu otrząsnąć się z koszmaru przeżyć okresu wojny i umożliwiła powrót do normalnego życia.’’
Marzec 2000
Andrzej Szpilman

Niezwykły pamiętnik wybitnego kompozytora i pianisty. Wydany po raz pierwszy w 1946 roku ze znacznymi ingerencjami cenzury. W 1998 roku pełna wersja tej książki ukazała się w Niemczech. Przetłumaczono ją na osiem języków i uznano za wyjątkowe wydarzenie literackie.

,,Jako młody człowiek studiowałem dwa lata muzykę w Berlinie.
Nie mogę zrozumieć, co stało się z tymi Niemcami...
byli przecież zawsze taaaacy muzykalni!’’
Władysław Szpilman

Niektóre rany historii goją się dłużej niż inne; przez dziesięciolecia mogą o sobie nie przypominać, okryte blizną, a nagle, wyłącznie za sprawą pamięci, otwierają się i krwawią jakby były zadane wczoraj. Czas pędzi nieubłaganie, za nami XXI wiek, a czasami wydaje się, że Holocaust nie zalicza się do historii, a do tego, co się aktualnie dzieje na świecie.
Władysław Szpilman w szczegółowy sposób wyraził swoją historię z czasów zagłady. Już raz ją opowiedział, w książce zatytułowanej "Pianista", którą napisał tuż po wojnie, lecz nie zajrzał do niej przez 53 lata, odkąd odłożył pióro. Czynność pisania miała właściwość terapeutyczną. To za bardzo boli żeby do tego wracać. Jego lektura jest bolesnym przeżyciem nawet dla czytelnika, który nie musiał przeżywać opisanych na kartach książki wydarzeń. Książka została opublikowana zaraz po wojnie, lecz rychło wycofana z księgarń. Władze komunistyczne uznały za niestrawne dzieło, w którym opisana była służba Litwinów i Ukraińców w charakterze hitlerowskich kolaborantów w Warszawie. Syn autora, Andrzej, pięć lat temu doprowadził do wydania książki w Niemczech. Od roku obecna jest ona w Anglii.

Nazwisko Szpilman - znaczy "człowiek, który gra" - również wydaje się nieprzypadkowe, brzmi jak Everyman. Szczęściem Szpilmana był jego talent - dzięki niemu wychodzi nietknięty z okupacyjnych opresji. Z transportu do Treblinki wyciąga go żydowski policjant. Po stronie aryjskiej ukrywają go Polacy (m.in. piosenkarz Andrzej Bogucki). Kryjącego się po powstaniu w ruinach, jak Robinson, ocala niemiecki oficer, który - jak mówi - robi to w imię Boga, a przy tym kocha Chopina.

,,Pianista’’ to historia Władysława Szpilmana, znakomitego pianisty i kompozytora. Rozpoczyna się we wrześniu 1939 roku, gdy w Polskim Radiu 28-letni Szpilman gra ,,pod bombami’’ nokturn cis-moll Chopina.
,,(...) Praca w studio połączona była z wielkim niebezpieczeństwem. Niemieckie działa celowały dokładnie we wszystkie ważne obiekty w mieście i gdy tylko spiker zapowiadał koncert, wzmagał się natychmiast ostrzał rozgłośni radiowej. (...) Z wystawionych głosników rozległ się dźwięk alarmu. Następnie dał się słyszeć głos spikera: ,,Alarm dla miasta Warszawy! Uwaga, uwaga, nadchodzi...’’, po czym następowała seria cyfr oraz liter wojskowego szyfru, który brzmiał w uszach cywilnej ludności jak tajemnicze zaklęcie. Czyżby cyfry określały liczbę nadlatujacych samolotów? A litery być może miejsca, na które miałyby wkrótce spaść bomby?? Program radiowy znajdował się w stanie rozsypki, a w korytarzach biur panował haos.(...) Tego dnia miałem grać Chopina. Była to, jak się później okazało, ostatnia audycja żywej muzyki na antenie Polskiego Radia. Bomby spadały co chwilę w bezpośredniej bliskości studia, okoliczne zaś domy stały w ogniu. W takim huku nie słyszałem dźwięku własnego fortepianu...’’.

Po wkroczeniu do Warszawy Niemcy wprowadzają restrykcje wobec ludności żydowskiej. Szpilman wraz z rodziną: rodzicami, dwiema siostrami i bratem, przeżywają pasmo upokorzeń. Pozbawieni środków do życia, wyprzedają obrazy, srebro, meble, a w końcu i największy skarb artysty: fortepian. Pod groźbą kary śmierci nosić muszą opaski z gwiazdą Dawida.

,,(...) Wkrótce wywieszono pierwsze niemieckie zarządzenia, których nieprzestrzeganie miało być karane śmiercią. Najważniejsze z nich dotyczyło handlu chlebem: każdy, kto będzie sprzedawał lub kupował pieczywo po cenie wyższej niż przed wojną i będzie na tym przyłapany, podlega karze śmierci przez rozstrzelanie. Zakaz ten wywarł na nas wstrząsające wrażenie. Przez wiele dni nie jedliśmy chleba, odżywiajac się kartoflami i jakimiś mącznymi potrawami. Później Henryk zauważył, że chleb jednak istnieje, jest kupowany, a kupujący nie są natychmiast mordowani. I my zaczęliśmy więc kupować chleb. Zakazu nigdy nie zniesiono, a że wszyscy jedli i kupowali chleb przez całe pięć lat wojny, musiano by wykonać miliony takich wyroków śmierci w całej Generalnej Guberni.
(...) Krótko potem pojawiły się kolejne szykany, skierowane głównie przeciwko Żydom. Niemcy zaczęli przejmować na własność nieruchomości znajdujące się w posiadaniu żydowskim. Ogłoszono też, że żadna rodzina nie ma prawa posiadać więcej niż dwa tysiące złotych. Pozostałe oszczędności oraz przedmioty wartościowe należało zdeponować w banku. Oczywiście nikt nie był tak naiwny, by oddać cokolwiek dobrowolnie w ręce wroga. My również zdecydowaliśmy, że wszystko ukryjemy, mimo iż cały nasz dobytek składał się z kieszonkowego złotego zegarka ojca oraz pięciu tysięcy złotych w gotówce.
(...) Wsród wielu uciążliwych, skierowanych przeciw Żydom zarządzeń było jedno napisane, którego należało bezwzglednie przestrzegać: mężczyźni pochodzenia żydowskiego musieli się pokłonić przed każdym napotkanym niemieckim żołnierzem. Ten idiotyczny i obraźliwy nakaz doprowadzał Henryka i mnie do białej gorączki. Robiliśmy wszystko, co było w naszej mocy, by go omijać. Gdy z daleka widzieliśmy nadchodzącego Niemca, przechodziliśmy na drugą stronę ulicy, a gdy nie dawało się już uniknąć konfrontacji, odwracaliśmy głowę, udając, że go nie widzimy, mimo iż zawsze groziło to co najmniej pobiciem.
(...) W drugiej połowie listopada, bez podania jakichkolwiek powodów, Niemcy rozpoczęli ogradzanie drutem kolczastym północnej strony ulicy Marszałkowskiej.Natomiast w końcu miesiąca ukazało sie obwieszczenie, w które z początku nikt nie mógł uwierzyć. Przekraczało ono nasze najczarniejsze nawet oczekiwania: między 1 a 5 grudnia wszyscy Żydzi mieli zaopatrzyć sie w białe opaski z naszytą biało-niebieską gwiazdą Dawida. Mieliśmy więc być napiętnowani i publicznie wyróżniać się z tłumu jako ,,przeznaczeni do ostrzału'. Przekreślano tym samym kilkaset lat postępu ludzkiego humanizmu, który zastąpiono metodami ciemnego średniowiecza.
Inteligencja żydowska zamykała się teraz na całe tygodnie w dobrowolnym areszcie domowym. Nikt nie miał odwagi wyjść na ulicę z opaską na ręku, a gdy się tego nie dawało w żaden sposób uniknąć, próbowano przemykać się niepostrzeżenie, z opuszczoną ku ziemi, pełną wstydu i bólu twarzą.
(...) Jednakże nie należało lekceważyć wszystkich tych szykan ze strony Niemców. Były częścią programu, który miał na celu utrzymywanie nas w ciagłym nerwowym napięciu i niepokoju o przyszłość. Co pare dni pojawiały się nowe rozporządzenia pozornie nic nie znaczące, ale dające nam wciąż do zrozumienia, że Niemcy o nas myślą i zapomnieć nie zamierzają. Zakazano Żydom używania kolei. Musieli uiszczać czterokrotnie wyższą niż aryjczycy opłatę za przejazd tramwajem. Rozeszły się też pierwsze pogłoski o tworzeniu getta. Krążyły przez dwa dni, doprowadzając ludzi do szaleństwa, by nagle ucichnąć.’’

Następuje kulminacja prześladowań: Żydzi zostają umieszczeni za murami getta. Szpilmanowie zamieszkują w centrum piekła, gdzie pół miliona ludzi stłoczonych jest na skrawku ziemi wielkości jednej dzielnicy. Przeżycie graniczy tam z cudem. Nieludzkie okrucieństwo i niewyobrażalne cierpienia są codziennością. Szpilman zarabia na utrzymanie całej rodziny grając w kawiarni, gdzie spotykają się członkowie "elity " getta.

Brama getta (obecnie ul. Bohaterów Getta).

,,(...) Bramy getta zamknięto 15 listopada. Tego wieczoru miałem coś do załatwienia w końcowym odcinku Siennej, przy zbiegu z ulicą Żelazną. Mimo, że padał deszcz, jak na tę porę roku było niezwykle ciepło. Ciemne ulice roiły sie od ludzi z białymi opaskami na ramieniu. Wszyscy, podenerwowani, biegali tam i z powrotem, jak zwierzęta zamknięte w klatce, do której nie zdążyły się jeszcze przyzwyczaić. Wzdłuż ścian domów, na stertach przemoczonych i wysmarowanych błotem pierzyn siedziały lamentujące kobiety z krzyczącymi z przerażenia dziećmi. Były to rodziny żydowskie, wtrącone do getta w ostatniej chwili, nie mające żadnej szansy na zdobycie najmniejszego nawet schronienia.W od dawna już przepełnionej dzielnicy, w której mogło zmieścić się sto tysięcy, musiało teraz żyć ponad pół miliona ludzi.
(...) Gdy dziś próbuję powrócić we wspomnieniach do moich przeżyć w Getcie Warszawskim, w okresie tych dwóch lat od listpoada 1940 do czerwca 1942, zlewają mi się one w jeden obraz, jakby trwały jeden tylko dzień, i nie udaje mi się, mimo wysiłku, rozbić ich na części, by uporządkować je chronologicznie, jak się to zawsze czyni, gdy pisze sie pamiętnik.Oczywiście wydarzenia tego okresu, podobnie jak wydarzenia późniejsze, należą do ogólnie znanych. Wsród nich - polowanie na zwierzynę roboczą, takie samo , które niemieccy prześladowcy urządzali w całej okupowanej przez siebie części Europy. Z tą tylko może różnicą , że przerwano je nagle wiosną 1942 roku. Zwierzynę żydowską przeznaczono na inny cel. Wymagała, jak zwierzęta przed sezonem myśliwskim, okresu ochronnego, by zaplanowane na później wielkie polowanie wypadło jak najokazalej i nikogo nie rozczarowało. Rabowano nas podobnie jak Greków, Francuzów, Belgów czy też Holendrów, z tą tylko różnicą,że robiono to systematyczniej i w imieniu prawa. Nieupoważnieni Niemcy nie mieli wstępu na teren getta. Nie było wolno im okradać nas na własną rękę. Uprawnienia te tylko posiadała niemiecka policja, wyposażona w rozporządzenia komendanta wydane na podstawie prawa o kradzieży, ustanowionego przez rząd Rzeszy.
(...) Zacieśniały się granice getta. Jego powierzchnię zmniejszano systematycznie, na podobieństwo zmian terytorialnych w Europie, gdzie Niemcy, zajmując poszczególne kraje,przesuwali granice dzielące ją na dwie części - wolną i okupowaną.’’

Wejście do getta.

Niemcy zaczynają wywozić Żydów do "obozów pracy na wschodzie "i Szpilmanowie, jak tysiące innych, zostają zagnani do bydlęcych wagonów. Szpilmana w ostatniej chwili wyciąga z szeregu skazańców znajomy żydowski policjant, który rozpoznaje go i ratuje mu życie. Rodzina ginie jednak w otchłani Holokaustu. Szpilman samotnie walczy o przetrwanie. Pracuje przy rozbiórce domów i na budowie. Z pomocą żydowskiego ruchu oporu udaje mu się uciec z getta, gdzie pozostało już tylko około 60 tysięcy Żydów.

Szpilman z rodzicami, bratem i dwiema siostrami czekają na pociąg do Treblinki. Koło nich na peronie siedzi kobieta z martwą twarzą, kiwa się i powtarza: – Po co je udusiłam? Po co je udusiłam? Ktoś tłumaczy Szpilmanom, że w czasie akcji likwidacyjnej w getcie ta kobieta ukryła się w jakimś schowku razem ze swoim malutkim dzieckiem. Gdy koło ich kryjówki przechodził Niemiec, dziecko zaczęło płakać. Udusiła je. Ale Niemiec i tak usłyszał płacz i rzężenie.

Obóz koncentracyjny do którego wywieziona została najbliższa rodzina Szpilmana.

Obóz w Oświęcimiu.

Za ostatnie pieniądze Szpilmanowie kupują od ulicznego sprzedawcy cukierka toffi. Dzielą go nożem na sześć części. To był ich ostatni wspólny posiłek. Za chwilę tłoczą się w masie upychanej w bydlęcych wagonach. Wtedy ktoś krzyknął: – O! Szpilman! i wyciągnął Władysława za kołnierz z powrotem na peron. Jeszcze próbował przebić się przez tłum, żeby dołączyć do rodziny. Chciał być w tym pociągu, chciał być razem z nimi. Nie udało się. Uratował go żydowski policjant. Znał Szpilmana jako pianistę z gettowych kawiarni i lubił jego grę.

Treblinka

Szpilman wraz z grupą żydowskich robotników pracuje przy rozbiórce murów getta. Pilnują ich litewscy żandarmi. Któregoś dnia ustawiają wszystkich w szeregu i wyliczają: – Links, rechts. Na prawo – życie, na lewo – śmierć. Gdy przyszła kolej Szpilmana, wypadło na rechts. Jedyną muzyką było wtedy ,,staccato kul’’ dla tych, którzy poszli na lewo. Wtedy poczuł, że chyba coś nad nim czuwa, nie wiedział tylko co lub kto może czuwać nad agnostykiem, skoro o tylu pobożnych Żydach Jahwe zapomniał.

Treblinka- hitlerowski obóz zagłady. W obozie zamordowano ok. 974 tys. osób, głównie polskich Żydów, w tym ok. 320 tys. z warszawskiego getta.

Przeszedł kolejną selekcję, został skierowany do dobrej, bezpiecznej pracy po aryjskiej stronie – budowali pałacyk dla SS-Hauptfhrera i mieszkania dla niemieckich oficerów. Otarł się o wpadkę podczas przemycania amunicji i granatów do getta. Skontaktował się z polskimi przyjaciółmi, którzy zdecydowali się go ukryć.

Życie w zamknięciu, ciągłe zmiany mieszkań, kolejne ominięte cudem śmierci: z głodu, gdy człowiek, któremu polecono dostarczanie mu jedzenia okazał się oszustem i złodziejem, czy przez denuncjatorów, którzy usłyszeli go za ścianą i podnieśli alarm. Tak dotrwał do Powstania Warszawskiego. Kiedy niebawem wybucha polskie Powstanie, Szpilman ponownie musi walczyć o życie. Osłabiony, wycieńczony i głodny, tuła się samotnie w ruinach zniszczonego miasta.

Kończyło się Powstanie, Niemcy odzyskiwali Warszawę kawałek po kawałku. W końcu dotarli także na Ochotę, do kamienicy, w której ukrywał się wówczas Szpilman. Obudził go powtarzany po niemiecku komunikat, żeby opuszczać budynek, bo zostanie on podpalony. Wiedział, że nie może wyjść: bez żadnych papierów, blady po rocznym zamknięciu, z rysami jak wyrok śmierci. Gdy esesmani rewidowali kolejne mieszkania, ukrył się na strychu. Poczuł dym, kamienica płonęła, a on czekał. Próbował czytać, ale litery nie układały się w słowa. Miał 30 tabletek nasennych i buteleczkę opium, pomyślał, że to lepsze niż śmierć w płomieniach. Połknął tabletki i chciał popić opium, ale nie zdążył. Osłabiony i wycieńczony głodem natychmiast stracił przytomność. Ostatnie, co pamięta, to obraz rodziny na Umschlagplatzu i wypowiedziane głośno słowa: – Idę do was.

Nie wie, jak długo spał. Gdy się obudził, dom się dopalał. Klamki były jeszcze gorące. Na schodach potknął się o zwłoki spalonego mężczyzny. Przez okno zrujnowanej kamienicy patrzył, jak Niemcy wysiedlają miasto. Po tej śmierci była już tylko cisza.

Widok płonącego getta.

Tych, którzy po Powstaniu ukrywali się w gruzach Warszawy, nazwano po wojnie robinsonami. Było ich podobno kilkuset. Ale wtedy, jesienią i zimą 1944 r., Szpilmanowi wydawało się, że jest jedyną żywą istotą w mieście. Nocami wymykał się ze swojej spalonej kamienicy na poszukiwanie żywności. W opuszczonym warsztacie stolarskim znalazł trochę spleśniałych skórek od chleba i wodę w beczce przeciwpożarowej; stęchłą, pokrytą kożuchem zdechłych much i komarów, śmierdzącą do mdłości, ale konieczną, żeby przeży

Na koniec znajduje schronienie w zrujnowanej willi, nieświadom tego, że mieści się tam główna kwatera wojsk niemieckich. Zostaje nakryty przez niemieckiego kapitana, który go przesłuchuje. Gdy Szpilman ujawnia, że jest pianistą, kapitan każe mu zagrać na znajdującym się tam fortepianie. Szpilman gra nokturn cis-moll Chopina. Wzruszony kapitan postanawia pomóc mu przeżyć. Wojna się skończyła. Szpilman znowu pracuje w Polskim Radiu. Dowiaduje się od znajomego o przetrzymywanym w radzieckiej niewoli niemieckim kapitanie, który twierdzi, że uratował Szpilmanowi życie i teraz prosi Szpilmana o pomoc. Gdy jednak Szpilman dociera do wskazanego obozu jenieckiego, znajduje tam już tylko puste pole.

Nie jadł już od kilku dni, więc – mimo że Niemcy kręcili się coraz częściej – znowu wyszedł na poszukiwanie żywności. Był tak zaaferowany przeszukiwaniem kredensu, że nie usłyszał kroków. – Hnde hoch! – i widział już siebie leżącego w kałuży zamarzającej krwi. Pomyślał nawet, że to dobrze, że ma już dosyć głodu, mrozu i przerażenia. Niech to się wreszcie skończy.

– Was machen Sie hier? – spytał niemiecki oficer. – Co Pan tutaj robi? I to Sie (Pan) było dla Szpilmana zastanawiające, bo Niemcy nie zwykli dbać o formy towarzyskie w stosunku do podbitych narodów. Mówili Du – ty. Próbował coś kłamać o Rembertowie czy Pruszkowie, gdzie trafił z rodziną, że przyszedł zobaczyć, jak wygląda dom po Powstaniu. I wtedy padło pytanie, które już słyszał, przy pierwszej śmierci.

– Kim pan jest z zawodu?
– Muzykiem i kompozytorem.
– To niech pan coś zagra.

W pokoju bez szyb, brudnymi, skostniałymi palcami Szpilman uderza w spęczniałe od wilgoci klawisze. Znowu tak jak ostatniego dnia w radiu gra nokturn c-moll Chopina.

Dobry Niemiec (o którym dowiedział się później, że nazywa się Hosenfeld i zginął w obozie jenieckim w 1952 r.) ukrył go na strychu, darował pierzynę i płaszcz, codziennie przynosił chleb owinięty w świeże gazety, które pisały, że wojna się kończy.

I właściwie nokturn c-moll powinien być ostatnią kadencją, kończącą wszystkie śmierci Szpilmana, ale mogła być jeszcze

Było już po wszystkim, wojska polskie i sowieckie wkroczyły do Warszawy. Szpilman wreszcie usłyszał ze swojego strychu polskie głosy. Zbiegł na dół, zapominając, że wygląda jak zjawa, w dodatku ubrana w niemiecki płaszcz wojskowy. Zaczęli strzelać. Nie trafili.

Po wojnie Szpilman wrócił do radia, do muzyki, do komponowania. Pisał szlagiery, które śpiewała cała Polska: „Autobus czerwony”, „Pójdę na Stare Miasto”, „Piosenka mariensztacka”, „W małym kinie”, „Tych lat nie odda nikt”. Nie pamięta, ile piosenek napisał: 400, może 600. Potrafił napisać szlagier w ciągu kilku minut, w przerwie między próbami zespołu sonatowego, który tworzył z prof. Tadeuszem Wrońskim. Skomponował sygnał dla Polskiej Kroniki Filmowej. Wymyślił Festiwal Piosenki w Sopocie. Razem z Kwintetem Warszawskim objechał z koncertami wszystkie kontynenty oprócz Australii.

Czasem wracał do tamtego życia; gdy razem z Jerzym Waldorffem spisywał swoje pamiętniki, gdy na ich podstawie kręcono potem film. Wyszedł w połowie seansu, bo ulizany, wysmarowany brylantyną aktor nie przypominał twarzy, której odbicie zobaczył w kawałku szyby. Jego historia też już nie była prawdziwa. Cenzura mocno ingerowała w scenariusz, Czesław Miłosz, który wraz z Jerzym Andrzejewskim miał być jego współautorem, wycofał swoje nazwisko. Wracał, gdy odnalazł i zaprosił do Polski rodzinę Hosenfelda. Gdy podczas koncertów w Argentynie udało mu się odszukać ciotkę, siostrę matki. Od niej dostał kilka rodzinnych fotografii. Nie spodziewał się, że jeszcze kiedyś będzie mógł spojrzeć w twarze sióstr i rodziców.

"Pianista" to z całą pewnością jedna z najlepszych książek o wojnie, jaką przeczytałem w swoim życiu. Przypomina nieco "Pamiętnik z Powstania Warszawskiego" Mirona Białoszewskiego, ponieważ Szpilman, podobnie jak Białoszewski opisuje dzieje zwykłego, szarego człowieka, który stara się przeżyć w okupowanym przez nazistów mieście. Tego rodzaju utwory z reguły wywierają na odbiorcach większe wrażenie niż opowieści o bohaterskich żołnierzach pokonujących przeważające liczebnie oddziały wroga na polu bitwy, bowiem łatwiej zidentyfikować nam się z narratorem, zrozumieć jego postępowanie. Oczywiście, każdy z nas w skrytości ducha marzy, iż w chwili próby zdobędzie się na bohaterstwo, ale prawda jest taka, że stać na nie naprawdę niewielu. Książka wywarła na mnie ogromne wrażenie i w skrytości ducha ,,powaliła mnie na kolana’’.
W końcu "Pianista" to nie fikcja literacka, którą można dowolnie przetwarzać, ale zapis faktycznych wydarzeń.

W książce duże wrażenie zrobił na mnie fragment opowiadający o ojcu Szpilmana, który po wydaniu zarządzenia, iż Żydzi mają nosić na ramieniu opaskę z gwiazdą Dawida i kłaniać się każdemu przechodzącemu ulicą Niemcowi nie siedział jak większość w domu, ale wychodził codziennie na ulicę i "pozdrawiał Niemców w przesadnym, ironicznym geście, zachwycony, gdy taki wojskowy, zmylony jego radosną twarzą, odpowiadał mu uprzejmie i z uśmiechem, jak komuś dobrze znanemu. Co wieczór po powrocie do domu nie mógł sobie odmówić przyjemności nadmienienia mimochodem, jak daleko siegały wówczas jego kontakty: wystarczyło, by wyszedł na ulicę, a zaraz otaczały go dziesiątki znajomych. (...) Ręka drętwiała mu od ciągłego uchylania kapelusza".

"Pianista" Szpilmana wyróżniał się spośród wielu książek o holocauście właśnie ciekawymi spostrzeżeniami, opisem codzienności w getcie, który niekiedy różnił się znacznie od naszych wyobrażeń.
Niezwykle ważną rolę w "Pianiście" odgrywa Warszawa, która jest nie tylko tłem dla opowiadanych wydarzeń, ale również pełnoprawnym bohaterem książki. "Pianista" to z całą pewnością książka ważna, którą trzeba przeczytać.
Wszystkim czytelnikom polecam przeczytanie książki Szpilmana, która jak to często bywa jest po prostu lepsza od ekranizacji.

Szpilman w swej książce pozostawił zapiski, które porażają swym autentyzmem - być może dlatego jego historia wydaje się tak poruszająca i prawdziwa.
W wspaniały opisuje realia tamtego okresu z zaskakującym obiektywizmem, który wydaje się niemal chłodny i naukowy. W jego książce są dobrzy i źli Polacy, tak jak byli przecież dobrzy i źli Żydzi, dobrzy i źli Niemcy... Książka jest jedną z tych prawdziwych i zarazem niewiarygodnych historii, które przybierają kształt mitu.

Załączniki:
Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 21 minut