profil

Z pamiętnika uczestnika bronowickiego wesela.

poleca 85% 108 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Ło jasna anieli!!! Takiej popijawki to jak żyje jeszcze, żem nie miał. Aż my pochlali, ło mało by mówić, a jakie cuda my widzieli.... Nu co żem widział i co żem słyszał w tych słowach tera opowiem.

Nu a było to w noc z dwudziestego na dwudziestego piurwszego tego to miesiąca co to listowie pada z drzew. A pamiętam ja żem to dokładnie, bo tekuż to dnia żono moja, biedaczysko jedne, przez pole szła i że się wyrżła tak, że gira jej poszła wsiu gnat na wiszku, dobrzem żem ją z chałupy usłyszoł, jak się dorła bo żem szybko poleciał i do domu ją przyniósł. Nu bo szkoda baby na dworze zostawić dobra jeszcze robotna, a i chomąto lepiej niż nie jeden kuń ciągła, teraz przez ta girę, to już pewnie nie będzie kciała. Nu ale do rzeczy. Jak żem babę do domu przyciągnął Wojciecha zaraz, żem zawoła, bo un się u nas na leczeniu najlepiej zna. Babie szkitę w dwie dechy wsadzi, kazał w domu siedzieć, broń Boże i Matko przenajświętsza i święty Judo Tadeuszu patronie spraw beznadziejnych z tom nogą ruszać. Chleba z pajęczyną i z liściowiem jakimś zagniut, tam gdzie rana było przyłożył i kazał w chałupie siedzieć.

Nu, mówiem, teraz to ja mam przerąbane cały dzień i z babą siedzieć będę musiał, a i kielicha nie mam bu jak bym miał to i lepiej by było tego jej gdaczenia słuchać. Ale Wojciech dusza chłop zaraz się po kumał na co un mnie tą diagnozyją skazał, dożywocie z babą mi dał w jednej celi, nu to zaraz mówi „Ty babo leżcie tu w chaupie i odpoczywajta, a ja wam Kubę biorę (bo tak żem się nazywam) i idziemy na wesel do Bronowic, tam dziś świętują, bo pan z miasta Lucjan Rydel się z moją szwgierką żeni” baba już, już powietrze w płuca chwyta żeby mi tu litaniję wygdakać, a talent ma do tego większy nisz nasz proboszcz, kiedy Wojciech znowu się ozwał „Nic nie mówta kumo, wiem, że się cieszyta, nie dziękujta, że wam chłopa z domu zabieram, nie będzie wam on nad uchem marudził, kiedy w chora” i wychodząc i pchając mnie przed sobą, choć pchać nie musioł, szczęść Boże rzekł tylko i już my szli na wesele. A mówię do niego „ty a po babę swoją nie idziesz?” „pocusz ma dwie nogi sama przyjdzie."

A na weselu już wszyscy całą gębą się bawią. Tylko ten jeden truteń, maruder ohydny, nasz wójt Czepiec, niech go wszyscy diabli na czele z Rokitą, znowuż zamiast jak na prawdziwego chłopa przystało dużo pić mało mówić on się w dysputy z Dziennikarzem, jak mi później powiedzieli, wdaje. Pyta go „a jak tam Chinczyki się trzymają?” inteligenta zgrywa pastuch jeden na co to Dziennikarz „a wiecie wy choć gdzie Chiny leżą?” No co za bufon z tego pismaka, myśli, że jak my tu buroki uprawiomy, to sami jesteśmy, przecie każdy wie, że Chiny to w Ameryce leżą, głupek jeden. Wójta też zapowietrzyło mówi a pewna że wiem. A guzik on tam wie, w nocy to ma problem nawet od Żyda do własnej chałupy trafić, co on tam o wielkim świecie wie. Mówię sobie, a co ja tu denerwować się paplaniną będę jak na stole siwucha stygnie.

Siadłem sobie na ławie, już czuję, jak ciepełko mi trzewia rozgrzewa, kiedy słysza jak baba jaka się pyta drugiej, czy ta już że se posiała! No mówię tego to już za wiele, łapię gąsiorek i jak z niego z pięć pełnych hałstów nie pociągnę, przecie o suchym pysku to ja z nimi tu nie urobię. Nu jak mi się już miło zrobiło to i się śpiewać zachciało, zara żem hop na stół i bum na ziemię śpiewać począł, a zara za mną cała banda. Jeno ten stary osioł, dalej w dysputy idzie, ale mądrze zaczął gadać, co mu się prawie wcale nie zdarzało, mówi o sile chopów, o ich zdrowiu i odwadze i ciągle gada, że kosy wisom. Ale o co to mu z tymi kosami szło to ja nie pojmuja, przecie to już daleko po żniwach? Nu ale jak się Dziad odezwał, o rzezi zaczął opowiadać, to myślę sobie zdechł pies, nie poleci orzeł w gówna. I już się prawie tłuc kcieli kiedy to ta dziewuszka kraśna taka przyleciała i gada, że kce wszytkie dziwy, kwiaty, krzewy i farfucle na wesele jako panna młoda prosić. Myślę sobie, że czas się znowu napić, bo jeśli pannie młodej przystoi po pijocku gadać to i mi. Wziąłem sobie dwa gąsiorki siwuchy i idę stąd do stodoły się napić, bo przecie przy tych to wżyciu, ani się nie napiję, ani nic mądrego nie usłyszę.

Jak żem się obudził, to takiego już żem miał globusa, że szkoda godać. Podniosłem się z tego siana, myślę sobie idę do chaty zimnej wody się napiję. A zgraja cała na dworze bodajże oczepiny obrzędować. Walę do drzwi, a tu otwiera mi dziewuszka mała Isia bodajże jej było i zamiast grzecznie mnie witać ona krzyczy coś, ręką macha i mnie z izby wyrzuca, ale, żem nic więcej nie pamiętam, bo strasznego globusa już miałem. Poszłem więc do studni łeb w lodowatej wodzie zamoczyć, myślę sobie, że czas by już do baby swojej wracać i prędkoż szukać począłem Wojciecha, przecie tak sam po nocy do chaty wracać nie będę, wszak wiadomo, że cztery nogi dają więcej podpory niż dwie. Patrze i widzę, że Marysia stoi, jeśli to tak nazwać można, myślę podejdę o starego zapytam, ale ona tak jakoś ledwo już też na nogach się trzyma, tak ją kiwa na lewo i prawo mówię padnie zaraz, chcę biec, złapać, a że nogi już nieznośne, to żem się wyrżnął na stół i słodką mączką obsypał, nim żem się podniósł baba już jak długa leży. Myślę sobie chłodna zima będzie, baby się przy gruncie trzymają. Krzyczę „Maryś żyjesz!” podszedłem, chcę z ziemi podnieść, choć wiem, że z ziemi podnosić nie wypada, a ta zaraz do mnie mój ty artysto, malarzu, pokaż mi swój pędzelek, potańcuj ze mną, moje ty widmo białe. Mówię dość tego baba się urżnęła i jej się teraz na amory zebrało! Tańcować, pędzelki, o żeszty! żem zostawił jak leżało, mówię idę bo jeszcze Wojciech żal będzie miał do mnie, a wszak to dusza człowiek, a pijana baba to żadna radocha.

Jak żem powiedział, tak też żem zrobił, tylko musiałem się jeszcze z tej mączki słodkiej powycirać, bo faktycznie jak jakaś zmora żem wyglądał. Calusieńki oblepiony białą mączką i gdzie niegdzie od winna poplamiony. Idę winc przez klepisko patrzę a przy ławie siedzi dziad i lamentuje, no mówię starego trza będzie pocieszyć z kim pić pewnie niema, a już żem się lepiej troszka poczuł, więc pomyślałem, że baba nie zając ze złamana girą z domu nie uciecze, a na drugą nóżkę mógłbym się napić. Ale przecie jak świnia do koryta nie usiędem, krzyczę więc „Dziadu daj mi wiadro wody, żebym mógł się obmyć trochę” A ten w krzyk, mówi do mnie „mości chłopie Jakubie ja się z szlachtą zadawał nie będę, tylko oszczędź, oszczędź nie zabijaj”. Nu myślę z tym to jednak się nie napiję, stary ma już dość. Pamięć ojca przyzywa i panów dziedziców, myślę idę, bo jeszcze jakie licho ściągnie lamentem. Kiedy już żem się wytarł i wyczyścił, szedłem, jeśli tak to można nazwać dalej szukać Wojciecha. Patrzę i ślepiom ni wirzę bo ów mądry pan Dziennikarz siedzi na żyrci zalany w pestkę i płomiennie rozmawia o polityce z strachem na wróble w czerwonym kubraku. Nu myślę sobie ten dopiero będzie miał jutro mocnego globusa. Ale przecie to nie moja sprawa.

Dosyć miałem już tej zabawki w szukańca i już chciałem iść sam kiedy słyszę krzyki, mówię no w końcu jakaś przyzwoita rozrywka, bignę, w bigu pińść zaciskam aby komu w szczękę dać, a tu tylko Poeta drze się jak by go ktoś ze skóry obzierał, wiadro se na głowę założył, łopatę ma w łapie i krzyczy że jest Zawisza Czarny. I wszytkich Niemców zara spod Grunwalda wytnie. Jeden lepszy od drugiego, myślę sobie, Gospodarz Żydowi za wódkę w życiu nie da rady zapłacić. A brat gospodarza jeno ciągle stał ino pod tymi drzwiami, przejść nie szło tak się rozwalił, a on tylko spozirał spodełba co się dzieje notatki robił i mnie tylko po ramieniu klepnął i powiadał „komedyje taką napiszę, że Fredro to nie robaki, a zazdrość zeżre” Dziwak myślę sobie, ale nie moja sprawa, on edukowany, wełbie mu się poprzewracało, każdy wie, że od nauki tak się robi. Nie dziwota.

Nu ale myślem sobie, że już czas na mnie. Poszłem winc do Gospodarza i mu mówię „dzięki panie gospodarzu, za gościnę, wesele pikne było cała wiocha, jutro gadać i zazdrościć będzie, pozdrówta ode mnie inny chłopów” A on spodełba na mnie spoziera i takimi słowa mi rzecze, a trza wiedzieć, że wstać już nie mógł tak był zalany „oczywista, że pozdrowię, idźta z Bogiem”, nu taki stary, a taki głupi zażartować mi się kciało i mówię „tako rzecze Wernyhora”, i żem poszedł. Co się później działo to już mi Wojciech opowiadał, bo ja żem do domu wrócił i gdakania baby mojej słuchał.

A Wojciech mówił tak: „żeszty Kuba jak żeś se już do domu polazł, to na weselu dziać się poczęło. Najpirw to gospodarzowi cos do łba strzeliło, kazał Jaśkowi róg ten myśliwski co u niego na ścianie wisi zabrać i trymbić w niego ile sił w klacie, kunia wziąć i po wsi jechać i w róg trymbić, mówił, że Wernyhora był u niego i kazał wszytkich chłopów pozdrowić” O żeszesz ty myślę sobie, ale żem namieszał, tym moim żarcikiem, a matka zawsze mówiła żeby z pijonymi nie żartować. A to co Wojciech mówił to sama, samiutka, golusieńka prawda, ja wiem, bo ja żem w nocy to trumbienie słyszoł, i żem mysloł, że może i co się palic poczeło.

Alem, żem się nie przejął, bo dynerwować się w nocy nie można, bo wtedy to złe sny się śnią. Nu ale Wojciech dalej tak mówi; „jak że ten Jaśko przez las pędził to mu czapka, nu wiesz ta krakuska toka z tym piórem, z tego nu tego ptaka takiego ty wiesz, zresztą na ziemię padła i ten schylić się po nią musiał, bo ładna szkoda by na zmarnowanie poszła, a że zalany był taki to mu się zachciało husarski sztuczek robić no i z kunia w galopie kciał czapkę podnieść, i że pizgnął w drzewo z całego tego galopu. My wiemy bo kuń do domu wrócił zara jeno że bez Jaśka, nu to my wszystkie się podnieśli, a było trudno, no bo przecie przednie weselisko było i poszli my go szukać, tylko że my się tak z lekka zataczali, ale to nic. Doszli myśmy na skraj lasu, patrzymy a tam Jaśko nasz dyndo! Boże ty mój baby zrazu w szloch, chłopy czapki zdjęli, jeno poeta taki by już narąbany, a to wiadomo miastowy to i słaba głowę miał, że śpiwać poczoł tymi słowy

miałeś chamie u szuji róg
miałeś chamie czapkę z piór
czapkę licho brało
figli się zachciało
teraz ty na sznurze dyn-dasz-tu
teraz ty na sznurze dyn-dasz-tu

Poeta zrazu dostał w mordę to plackiem padł na ziemię. Ja z chłopami ściągi Jaśka z tego drzewa, wzięli go i poetę na plecy i szli w ciszy do księdza. Jeno już świtać poczęło i myśmy już takiego globusa mieli, że ledwo żeśmy się na nogach trzymali, tak nas kiwało żeśmy wszystkie chochoły po polu roznieśli, jeszcze tylko poeta się od czasu do czasu przebudzał i piosenkę swoją nucił. A niech go licho, młody chłop się za sznurek od rogu o gałąź zahaczył, powiesił, a temu się śpiewać i żartować zachciało.”

Nu tak mi Wojciech opowiedział i tak też być musiało, bo Wojciech zawsze prowde goda. A co żem widział i słyszał to i ja wam opowiedziałem, bo ja tam byłem, wódkę z gośćmi piłem, i wszystko żem widzioł, a w inne pierdoły co to inni gadają to wy nie wierzcie, bo to te pismaki zawsze sobie coś wymyślą, ubzdurują i napiszą co im ślina na język przyniesie. A jo to żem wam tak opowidział jak było. Tak mi dopomóż Bóg i święty krzyż, a jeżeli żem skłamał to niech moją babę szkorbut i trądy chwycą.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Przeczytaj podobne teksty

Czas czytania: 11 minut

Teksty kultury