profil

Kilka dni w Starożytnej Grecji

poleca 85% 132 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Platon

NIEDZIELA

Jutro na historii zobaczymy prawdziwą machinę czasu. Szkoła specjalnie wypożyczyła ją z Muzeum Techniki. To urządzenie sprawiało, że ludzie mogli przenosić się w czasie do przeszłości lub przyszłości. Nie wierzę co prawda, żeby to coś naprawdę działało, ale chcę się przekonać jak wygląda. No i … wejść do środka. Może jednak…Nie, to niemożliwe. Przecież nie można się przenieść w czasie. Jednak pierwsza zgłosiłam się na ochotnika, by wystukać datę, wejść do środka, zamknąć drzwi i wyjść z powrotem. Zobaczymy jak to będzie, tylko jaką datę wymyślić? Fajnie byłoby zobaczyć życie Starożytnej Grecji. A może Średniowiecze? Nie. Jednak Grecja. Ciekawe co wybiorą inni.

PONIEDZIAŁEK

No cóż, mam za swoje. Nie wierzyłam, żartowałam sobie z machiny i … jestem w Starożytnej Grecji. Serio, serio. Tak dla żartów wystukałam datę 387 r pne., zamknęłam drzwi, a na koniec wcisnęłam czerwony guziczek, którego zabroniono dotykać i zaczęło się. Maszyna nagle zatrzęsła się, zrobiło się ciemno, potem jasno, a jeszcze później cała fala kolorów wirowała wokół mnie. I wtedy przestraszyłam się nie na żarty. Zrozumiałam, że to pudło naprawdę działa. Gdy wszystko uspokoiło się, otworzyłam drzwi i to co zobaczyłam wstrząsnęło mną tak, że miałam ochotę rozpłakać się, potem roześmiać, a na koniec uciec gdzie pieprz rośnie. Miałam przed sobą widok co najmniej niezwykły i niecodzienny. Gromada nagich chłopców ćwiczyła zapamiętale na rozlicznych przyrządach gimnastycznych. Dobrze, że choć trochę uważałam na lekcjach, skojarzyłam bowiem datę z tymi hmm… sportowcami i stwierdziłam, że jestem w gimnazjonie. Gdy rozejrzałam się uważniej, zobaczyłam pod ścianą grupkę młodzieńców ( ubranych ) otaczających jakiegoś faceta z brodą. Był on mi dziwnie znajomy, bo to był sam…Platon. I tak oto dowiedziałam się, że jestem w Akademii. A za chwilę dowiedziałam się jeszcze czegoś. Mianowicie, że jestem ubrana w dziwny zwój materiału i jakby tego było mało… zamieniłam się w chłopca. No nie, ja chcę do domu.

WTOREK

Wczorajszy dzień mnie załamał. Nie dość, że to okropne stare pudło zadziałało, to jeszcze ta niespodziewana zmiana płci. Gdy wyszłam z machiny, od razu jakiś ogromny facet z biczem podszedł do mnie i zaczął krzyczeć, że przebywając w strefie ćwiczeń mam obowiązek rozebrać się. Jeszcze czego- pomyślałam – Niedoczekanie twoje, żebym rozebrała się wśród takiej zgrai chłopaków. Ale uświadomiłam sobie, że jestem teraz, brrr, jednym z nich. No i musiałam się rozebrać. Zostawiłam ubranie w specjalnej szatni i zaczęłam ćwiczyć. Najpierw skierowałam swe kroki do palestry tj. miejsca, w którym uczono zapasów i boksu. Palestra zbudowana była wokół kwadratowego dziedzińca otoczonego kolumnadą i różnymi pomieszczeniami. Były to szatnie, sale kąpielowe i inne miejsca tortur. W palestrze wytrzymałam jakieś 25 minut i wyszłam tak poobijana, ze szkoda pisać. Czułam się tak tylko raz, mianowicie wtedy, gdy na wycieczce z klasą po nieprzespanej nocy przeszłam 38 kilometrów. Tylko, że wtedy nie byłam posiniaczona, a tylko bolały mnie mięśnie, teraz zaś wyglądałam jakby mną ktoś rzucał o ścianę…i tak się czułam. Oni jednak nie mieli litości. Opiekunowie, czyli współcześni trenerzy, przeżyli chyba w młodości coś strasznego, bo wyżywali się na chłopcach i na mnie jakby chcieli się zemścić. Wysłali mnie na ring z jakimś gigantem . Oczywiście przegrałam, tyle, że to naprawdę mało powiedziane. Porażka Mistrza Europy- Hiszpana Mirandy z 40-letnim Marokańczykiem Afifem Gelti to przy tym nic. Oni walczyli przez 12 rund, a ja padłam przed rozpoczęciem pierwszej. Dosłownie. Kiedy zobaczyłam mojego przeciwnika to po prostu mnie zatkało. Od razu ujrzałam swe zbeszczeszczone ciało leżące bezwładnie na posadzce oraz triumfujcą minę zwycięzcy i najzwyczajniej w świecie zemdlałam. I naprawdę wiedziałam co robię. Gdy doszłam do siebie obejrzałam sobie jego walkę z innym delikwentem, który następnie miał walczyć ze mną. I biedak był tak wycieńczony, że z łatwością go pokonałam. Ciosu nie mam zbyt mocnego, ale umiem podstawiać nogi, gryźć i kopać. Przez to wyrzucili mnie z palestry i kazali ćwiczyć na bieżni. Cóż, jutro zapowiada się bieganie.



ŚRODA

Przed obowiązkowymi ćwiczeniami postanowiłam obejrzeć cały gimnazjon- trzeba korzystać z okazji. Znajduje się on z dala od miasta, co wcale nie znaczy, że jest tam mało ludzi. Otoczony jest pięknym gajem oliwnym, po którym jak po parku, spacerują mężczyźni. Jest to chyba miejsce spotkań myślicieli. Park zdobią rzeźby i ołtarze. Płynie tu też strumień, nad którym sobie trochę posiedziałam. To bardzo ładne miejsce i gdyby nie to, że bałam się opuścić zajęcia -spędziłabym tam cały dzień. Żałuję, że nie wzięłam ze sobą do maszyny czasu aparatu fotograficznego, zrobiłabym kilka zdjęć i pokazała wszystkim. Teraz jednak musiałam wrócić na bieżnię, gdzie kazali mi biegać z innymi chłopcami (jak to okropnie brzmi). Po jednym okrążeniu byłam tak zmachana jak wtedy, gdy wiosną zaczynałam po kilku miesięcznej przerwie jeździć rowerem. Tyle, że do końca treningu zostały mi jeszcze cztery okrążenia. Jakoś przeżyłam te zajęcia i została mi tylko obowiązkowa kąpiel. Poszłam wraz z grupką do sali, w której rzędami stały kadzie wypełnione gorącą wodą. Opiekun wskazywał każdemu jego miejsce i mogłam nareszcie zmyć z siebie kurz i pot. Brakowało mi co prawda ulubionego szamponu o zapachu konwalii i pachnącego mydła, ale cieszyłam się z czystej , gorącej wody. Gdy wyszłam z kadzi, udałam się do pomieszczenia obok, w którym wysmarowano mnie olejkiem. Mogłam się też nareszcie ubrać, jeżeli to coś można nazwać ubraniem. Ubranie było lnianym workiem i nosiło nazwę chitonu. W pasie przewiązałam się szerokim kawałkiem materiału. Spać poszłam w tym samym stroju i wtedy zaczęłam tęsknić za swoją bawełnianą piżamką w kwiatki. Len był szorstki i niewygodny. Przed snem postanowiłam, że jutro zrobię sobie dzień wolny od ćwiczeń i pójdę do gaju nad strumień. Wczoraj widziałam tam Platona i jego uczniów. Muszę posłuchać choć jednego wykładu słynnego filozofa. Gdy wrócę do domu ( jeśli będzie mi to dane) i opowiem o wszystkim Jagodzie, to padnie z wrażenia. Nie wiem, czy ta maszyna czasu działa też w drugą stronę. Bo jeżeli tak, to mogę sobie spokojnie pożyć w tej Akademii jeszcze kilka dni. A co mi tam.



CZWARTEK

Dzisiaj przeżyłam niesamowity dzień. Słuchałam wykładów samego Platona. Wszystko zaczęło się rankiem, gdy przyszłam nad strumień. Pospacerowałam trochę po parku, posłuchałam śpiewu ptaków, pooglądałam pomniki i ołtarze postawione w najodleglejszych zakątkach gaju Akademosa, a wreszcie zmęczona położyłam się na trawie, by w spokoju pomarzyć. Nagle usłyszałam czyjś głos. Nie było to niby takie dziwne, bo do gaju przychodziło mnóstwo ludzi, ale zdziwiłam się, bo ktoś mówił wybitnie do mnie. Odwróciłam się i zobaczyłam starca, to znaczy kogoś, kto starca przypominał. Mężczyzna miał siwą brodę i zmarszczki między brwiami, ale oczy błyszczały mu dziwnie młodym blaskiem i kryły w sobie wyraz niespotykanej mądrości. Nie musiał się przedstawiać. Od razu wiedziałam, że musi być filozofem. A kto był najsłynniejszym myślicielem greckiej Akademii? No, kto? Oczywiście Platon. Wiedziałam, że w 387 r pne. założył tu szkołę filozoficzną. Teraz zaś miałam samego mistrza przed sobą. Zapytał się o moje imię. Już otwierałam usta, by powiedzieć „Hania”, ale przypomniało mi się, że przecież jestem chłopcem więc nie mogę być Hanią i że w palestrze mówili na mnie Pellothos. Przedstawiłam się więc tym imieniem. Platon zaproponował mi uczestnictwo w wykładach zaczynających się popołudniu i odszedł. Nie mogłam się doczekać tego spotkania, ale w końcu zaczęło się. Uczestniczyło w nim jeszcze 12 chłopców. Platon mówił, a my słuchaliśmy. Słuchaliśmy dysputy o okropnej jego zdaniem demokracji i o tym, że gorszego ustroju na świecie nie ma. Chciałam mu powiedzieć, że owszem, że jest, że przecież taka „Samoobrona” i niejaki pan Lepper są na 100 % gorsi od demokracji, ale przypomniałam sobie, że to nie te czasy i zamilkłam. I w sumie dobrze zrobiłam, bo dowiedziałam się kilku nowych rzeczy. Mianowicie państwo powinno być dla obywatela wartością najważniejszą, a władca ma prawo swym poddanym zaglądać nawet do sypialni. W swym wykładzie Platon skrytykował artystów za to, ze ukazują świat takim, jakim jest zamiast go ulepszać. Tu za kontrargument miałam dzieła Salwadore Dalego i Giorgia de Chiruca ale stwierdziłam, że to znów nie ta epoka. Dalej Platon mówił o dwoistym charakterze rzeczywistości, tzn., że każda realna rzecz jest tylko odbiciem swego odpowiednika w abstrakcyjnym świecie idealnym. Mówił, że świat, w którym żyjemy jest marnym naśladownictwem ideału. Nie bardzo rozumiałam o co chodzi, ale mistrz kazał nam wyobrazić sobie jaskinię, w której tyłem do ogniska siedzieli ludzie. Ludzie ci nie widzą tego, co jest za nimi. Mogą oglądać jedynie cienie i myślą, że to rzeczywistość. I tak samo jest z nami. Słyszałam o poglądzie jaskini platońskiej w szkole, ale dopiero teraz zrozumiałam o co naprawdę chodzi. Platon mówił też o wartościach jego zdaniem najważniejszych. Mianowicie o mądrości, męstwie, umiarkowaniu i sprawiedliwości. W tym momencie przestałam słuchać i zaczęłam przyglądać się uczniom Platona. Wzrokiem szukałam Arystotelesa, ale przypomniałam sobie, że on urodzi się dopiero za dwa lata. Gdy tak sobie patrzyłam, uświadomiłam sobie, że zostałam sama. Wykład się skończył. Co będę robić jutro?

PIĄTEK

Dziś postanowiłam dowiedzieć się trochę o miejscu, w którym się znalazłam. Akademia leży na północny wschód od Aten, nad rzeką Kefisos. Słynny gimnazjon założony został przez Kimona. Miejsce sportu ulokowane zostało w gaju Akademosa, wśród platanów i drzew oliwnych. Właściwie całkiem przyjemne miejsce, mogłam przecież trafić gorzej. Pochodziłam sobie też trochę po gaju i spotkałam tam Mithona. Jest to 16-latek, który wczoraj siedział koło mnie na wykładach. Teraz zaś chciał ze mną porozmawiać o Platonie. Zapytał się, czy też uważam, że mistrz jest piękny. To było dziwne pytanie. Ale mogłam się tego spodziewać. Wczoraj wpatrywał się w mędrca z prawdziwym uwielbieniem. Zresztą w Starożytności pociąg do osób tej samej płci nie był niczym złym, ani rzadkim. Mithon opowiadał, że na początku nie lubił chodzić na wykłady, ale gdy bliżej poznał mistrza zaczął gorliwiej na nie uczęszczać. Zdradził też, że większość z uczniów przychodzi na dysputy dla Platona, a nie dla jego nauk. Powiedział, że obserwuje mnie od paru dni i zauważył, że jestem nowy. Zapytał skąd pochodzę i zaproponował mi pomoc, gdy tylko będę jej potrzebował. Umówiliśmy się na jutro. Potrenujemy skok w dal i rzut dyskiem. Już się boję.

SOBOTA

Dziś idąc do gimnazjonu zobaczyłam grupę ludzi. Pomyślałam, że to pewnie jakiś wypadek samochodowy się wydarzył, ale podeszłam bliżej i ujrzałam mężczyznę grającego na lirze. Wydawał do tego z siebie odgłosy podobne do śpiewu, ale jak na mój gust śpiew to nie był. Aczkolwiek muzyczka całkiem, całkiem. Nie przepadam za takim czymś, to prawda. Wolę rock, metal, jakieś ballady gitarowe, ale w końcu lira do gitary podobna, grajek miał długie włosy jak większość gitarzystów, których znam, a melodyjka mu wyszła znośna. Co prawda do Marka Knopflera było mu dalej niż mi do domu, ale wybaczyłam mu, bo widać, że się bardzo starał. Postałabym dłużej, ale umówiłam się przecież z Mithonem i musiałam iść. Mój kompan niedoli czekał na dziedzińcu i poszliśmy do szatni, by się rozebrać. Ciągle nie mogę przyzwyczaić się do obecności nagich chłopców obok mnie i staram się na nich nie patrzeć. Dzisiaj poskakaliśmy sobie trochę w dal i porzucaliśmy dyskiem. Opiekun pochwalił mój rzut, ale kazał popracować nad stylem. Spodobały mi się rzuty, ale nadszedł czas na kąpiel. Ucieszyłam się niezmiernie, bo co jak co, ale za kąpielą przepadam. I tu spotkał mnie zawód. Mithon zaprowadził mnie do pomieszczenia, w którym zamiast moich ukochanych kadzi stali niewolnicy polewający zimna wodą. Nie było to takie straszne, kąpałam się w końcu w Bałtyku, a w wakacje potrafię wejść do najzimniejszego jeziora. Teraz jednak miałam ochotę na gorącą kąpiel. Mithon wytłumaczył mi, że zimna woda hartuje ciało. No i musiałam przyznać, że miał rację. Ale byłam tak zmęczona, że nie chciało mi się nawet myśleć. A jutro mamy zawody. Ojejjjjjjj.

NIEDZIELA

Dziś był dzień zabawy. Jak dla kogo oczywiście. Opiekunowie zorganizowali mini igrzyska. Ja brałam udział w skoku w dal i rzucie dyskiem , czyli miałam nikłe szanse. Widziałam co inni robili wczoraj. Mój dysk poleciał w przeciwną stronę i omal nie trafił w widownię za to skok…Ha, to było widowisko. Skoczyłam najdalej ze wszystkich, co mnie niebywale zdziwiło. Wychodzi na to, że nie jestem taka kiepska. W nagrodę dostałam małą gałązkę oliwną i wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie ta krępująca nagość. Stałam na środku, wszyscy patrzeli na mnie a ja czułam na twarzy pulsujące ciepło i wyobrażałam sobie ten purpurowy zapewne rumieniec zdobiący me policzki. Na koniec poszłam wraz z innymi zwycięzcami złożyć ofiarę Zeusowi. Uroczystość się skończyła i mogłam się ubrać. Umówiłam się z Mithosem, że jutro nauczę go skakać. A co, ja też coś potrafię.

PONIEDZIAŁEK

Obudziłam się, bo budzik dzwonił natarczywie nad moim uchem. Fonię już włączyłam, ale wizji jeszcze nie i słyszałam tylko jak radiowy spiker krzyczy „Wstawaj, szkoda dnia!” Łatwo ci mówić, nie skakałeś wczoraj, nie rzucałeś, to nie jesteś w stanie mnie zrozumieć, pomyślałam. Ale zaraz, zaraz… Budzik, radio, odgłosy przygotowywanego śniadania, krzyki siostry dobijającej się do łazienki, śpiew golącego się taty, to już nie może być sen, to mój zwyczajny początek dnia. A więc co było snem? Zawody, Mithon, gimnazjon, czy cała ta Grecja? Ale co to? Czuję, że w kurczowo zaciśniętej dłoni coś trzymam. To… gałązka oliwna…Na pół przytomna biegnę do kuchni „Nie uwierzycie!”, krzyczę od progu. No i nie uwierzyli. Więc chyba wszystko było snem. Ale ta gałązka…Naprawdę nie wiem. Pewna jestem jednego: do maszyny czasu dzisiaj nie wsiadam. Co to, to nie.

BIBLIOGRAFIA

Władysław Kopaliński: Słownik mitów i tradycji kultury., Warszawa 1987,
Cogito., nr: 14/02, 15/02, 16/02.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 13 minuty