W czasie II wojny światowej Niemcy pomordowali tysiące ludzi. Człowiek był katowany i zabijany tylko dlatego, że przeciwstawił się lub nie wierzył w idee Hitlera. Czy niemiecki naród nie miał wyrzutów sumienia? Może nie byli tacy źli? Na te pytania chciałabym odpowiedzieć na podstawie dramatu "Niemcy" Leona Kruczkowskiego.
Po pierwsze zabijano nie tylko dorosłych ale i dzieci. Kiedy do Hoppego przyprowadzili żydowskie dziecko musiał je zabić. Potem miał wyrzuty sumienia. Zrobił to dla swojej rodziny. Dla nich to był dobry człowiek. Gdyby nie zabił tego dziecka, porwali, albo nawet zabili mu żone i dzieci, które tak bardzo kochał.
Tak samo było z Willim. Na jego rozkazy katowano ludzi, zabijając ich przy tym. Nie miał żadnych skrupułów, żeby dać rozkaz: "roztrzelać go". Kupił od matki zamordowanego chłopca naszyjnik. Dał go swojej, zawsze kochającej matce. Jednak kiedy przyszedł do ich domu niemiecki jeniec nie zadzwonił na policję. Bał się, że jeśli ktoś się dowie, że ukrywają jeńca, zabiorą mu rodzinę. Wiedział, że to jego obowiązek, a jednak dla rodziny, a przede wszystkim dla matki nie zadzwonił.
Kolejnym przykładem, jak być jednocześnie złym i dobrym Niemcem jest Rutch. Artystka poszła popatrzeć na śmierć ojca barmanki. Poszła tylko dlatego, że ciekawiła ją czyjaś śmierć. Mogła sobie pomyśleć, że to jej ojciec. W domu profesora ukrywała Petersa, który uciekł z obozu. Usłyszała, że kiedyś jej ojciec obiecywał mu pomoc. Kiedy profesor Sonnerbruch powiedział "nie" Joachimowi, broniła jego honor i sama zaopiekowała się Petersem. Wiedziała, że może zapłacić za to własnym, życiem, a jednak ważniejszy od tego był honor ojca.
Moim zdaniem niemcy, mimo że dla swojej rodziny byli dobrymi ludzmi, dla innych byli zwykłymi mordercami. Byli świadomi swoich zbrodni i nie powinni do nich dopuścić. Prawda jest taka, że "Sumieniem Niemca, jest inny niemiecki człowiek"