profil

Recenzja z Prymasa

poleca 86% 102 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

RECENZJA FILMU „PRYMAS. TRZY LATA Z TYSIĄCA.”
Rozwiązanie problemu „Jak przedstawić postać królewskiego hierarchy w filmie fabularnym?”, które przyjęli twórcy filmu „Prymas. Trzy lata z tysiąca” jest zaskakujące. Również efekt, jaki zdołano uzyskać, zniweczył w przeważającej mierze teoretyczne obawy i uprzedzenia. Ale wątpliwości pozostały, a także zrodziły się nowe. Wszystkie mają źródło w tym, że osobistość historyczna tej rangi oraz dobrze udokumentowane wydarzenia z jej życia z trudem poddają się modelunkowi zmieniającemu dobrze znane skądinąd realia, fakty, scenerię- nawet wtedy, gdy zabiegi te mają na celu odsłonięcie głębszej istotowej prawdy i spotęgowanie ekspresji. Bezceremonialne traktowanie nawet drugorzędnych składników historycznej rzeczywistości, zwłaszcza jeśli jest ona stosunkowo świeża, nieodległa, musi spowodować rozmaite konfuzje. I nie ma tu większego znaczenia, że dla znacznej, młodszej części widowni nie jest to istotne. Przeszłość zobowiązuje; ta zaś, z której bezpośrednio wyrasta nasza teraźniejszość, wymaga szczególnej pieczołowitości. Dezynwoltura bywa uzasadniona w niektórych tylko przypadkach, na przykład komediowym nastawieniu do przeszłości.
Sposób potraktowania przez twórców filmu historycznego pierwowzoru tytułowej postaci, wydarzeń z okresu jej uwięzienia, sygnalizuje podtytuł: „Trzy lata z tysiąca”. Jest to czytelny sygnał, że Prymas Tysiąclecia stanie się w tym ujęciu figurą w pewnej mierze symboliczną, a tematem filmowej opowieści będą w znacznym stopniu wydarzenia bardziej należące do tysiącletnich dziejów Kościoła w Polsce niż do osobistej historii jego przywódcy w decydującym dla jego losów okresie. Sugestie te skutecznie wzmacniają pierwsze pojawiające się na ekranie obrazy. Czołówkowa sekwencja obrazująca represje władzy wobec polskiego Kościoła w czasach stalinowskich stanowi symboliczną kreację – jest swego rodzaju syntezą, bardzo ekspresyjnym skrótem wielości zdarzeń analogicznych do filmowanych tu na zbliżeniach i dynamicznie montowanych; bardzo konkretnych a zarazem odrealnionych. Rabunek kościelnych świętości, wotywnych darów, paramentów objaśnia podpis, który jednemu ciągowi aktów gwałtu i grabieży przyporządkowuje naraz aż trzy miejsca akcji, trzy polskie miasta, ich sanktuaria i klasztory. Nieco później duże wrażenie robi symboliczna również scena aresztowań księży, którzy pojawiają się na ekranie niczym zjawy wywoływane do więziennego apelu w jakiejś nierzeczywistej przestrzeni.
To bardzo mocne strony filmu. Jest ich zresztą więcej. Kłopoty zaczynają się tam, gdzie historyczny konkret jest świadomie pomijany, parafrazowany, zniekształcany. Świadomie – ale niejednokrotnie nie wiedzieć czemu. Dlaczego na przykład wydarzenia, które w rzeczywistości rozgrywały się w trzech miejscach uwięzienia: Rywałdzie koło Lidzbarka, Stoczku Warmińskim i Prudniku Śląskim zlokalizowane zostały w jednym umownym miejscu i symbolicznej scenerii? Ujęcia takiego nie tłumaczy dostatecznie ani to, że część oglądanych na ekranie wydarzeń jest owocem inwencji scenarzysty, Jana Purzyckiego, ani też dążenie do uzyskania określonych efektów plastycznych czy swoistego klimatu rozgrywanych scen. Pojawiająca się po koniec filmu na ekranie informacja, że prymas przeniesiony został do Komańczy, staje się w tym kontekście nie tylko niekonsekwentna, ale i myląca dla wszystkich, którzy cała wiedzę o latach uwięzienia kardynała Wyszyńskiego chcieliby czy będą mogli czerpać tylko z filmu

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 2 minuty