Pewnego, słonecznego dnia postanowiłem, że odwiedzę chorego kolegę. Ponieważ mieszkał dużo dalej ode mnie i tego dnia chciałem jeszcze zdążyć zagrać w piłkę nożną z innymi znajomymi, poszedłem na skróty.
W oddali zobaczyłem kilka postaci. Nie zdziwiłem się, ponieważ tą drogą chodziło wiele osób, więc dalej szedłem. Nagle spostrzegłem, że to nie są ludzie. Nie wiedziałem, co mam robić. Nigdy z czymś podobnym się nie spotkałem. Zauważyłem, że idą w moją stronę. Niestety było już za późno. Nie udało mi się uciec. Byli o wiele wyżsi i silniejsi ode mnie. Porozumiewali się jakimś dziwnym językiem. Jeden z nich ścisnął mi ręce i zaprowadził do ich dziwnego i ogromnego pojazdu. Wtedy byłem już pewien, że są z innej planety. Krzyczałem, chciałem, żeby mnie wypuścili, ale oni na to nie reagowali. Nagle pojazd ruszył. Strasznie się bałem.
W pewnym momencie zauważyłem, że zatrzymaliśmy się. Kazali mi wysiąść. Wtedy zobaczyłem miliony taki stworów jak te, które mnie porwały, a za nimi niezmierną przestrzeń, na której znajdowały się nieliczne budowle. Do jednej z nich zaprowadzili mnie. Było w niej mnóstwo przedmiotów przywiezionych z Ziemi, a pomiędzy nimi siedział jakiś człowiek. Był to mój chory kolega. Nie wiedziałem czy mam się cieszyć czy nie. Powiedział mi, że wcale nie był chory i cały ten czas tutaj spędził.
Nagle zrobiło się cicho. Nie wróżyło to nic dobrego. Dwie postacie przyszły i zabrały nas nad jakąś niezmierną przepaść. Poczułem jak osuwa mi się grunt pod nogami i spadam w coraz ciemniejszą otchłań.
Wtedy usłyszałem znajomy głos. Mamy, która właśnie budziła mnie do szkoły. Gdy się obudziłem pomyślałem, że na szczęście to był tylko sen.