profil

Korsyka

poleca 85% 127 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

KORSYKA ROWEREM

Mój krótki epizod z dziką Korsyką dobiegł końca tydzień temu, jednak postanowiłem udokumentować moje niezapomniane wrażenia związane z tą wyspą.

Mając na myśli Korsykę, wyobrażamy sobie niezwykle ciekawie usytuowaną wyspę, nastawioną na turystykę, dorównującą standardom chociażby Majorki czy Ibizy. Przykład Majorki jest jak najbardziej na miejscu, gdyż miałem okazję być na tej wyspie kilka lat temu temu, dzięki czemu mam skalę porównawczą.. Podróż promem z Nicei do Calvi, bądź Bastii zajmuje około 5-6 h, okazało się jednak, że Korsyka i Lazurowe Wybrzeże to miejsca o zupełnie innej filozofii życia. Skończę już z dygresjami na temat porównań tej francuskiej wyspy z innymi regionami Morza Śródziemnego i postaram się moją lekturą zainteresować osoby, których intryguje Korsyka.

Nasza rowerowa wyprawa, „najodważniejsza” oferta biura podróży, z którym się wybrałem rozpoczęła się w Calvi. Planowo mieliśmy dopłynąć do Bastii, niestety nieprzewidziane przygody (kilka przebitych dętek i jeden groźny wypadek) na trasie zmieniły plan naszej podróży, przez co nie mieliśmy okazji podziwiać i zachwycać się urokami północnej części Korsyki, z L’lle Rousse i St- Florent na czele. Do campingu w Calvii dotarliśmy późnym wieczorem, a wyjechaliśmy wcześnie rano, więc moje refleksje związane z tym miejscem są raczej ubogie. Podobno Calvii wyróżnia się cudownymi, piaszczystymi plażami, wspaniała kuchnią, prawdopodobnie urodził się tu Krzysztof Kolumb. Kolejny etap, który prowadził do Porto szczególnie utkwił mojej pamięci ze względu na górzysty profil trasy(kwintesencja kolarstwa). Wówczas po raz pierwszy miałem możliwość podziwiania Korsyki i odkrywania jej piękna. Zdecydowanie najcięższy etap, nawet dla zaawansowanych kolarzy. Podjazdy mające ponad 700 m n.p.m. przy upale, który raczej nie ułatwiał jazdy, były czymś o czym marzyłem od dawna, traktowałem je wyjątkowo ambitnie. Niespotykane widoki, lazurowej barwy morze kontrastujące z wysokimi szczytami, niewiele jest takich miejsc. Kierowcy prezentowali wysoką kulturę, często nas pozdrawiając na drodze, a nawet dopingując do większego wysiłku, zwłaszcza na wzniesieniach. Zjazdy znacznie zwiększały poziom adrenaliny, gdzie prędkość dochodziła czasami do 70 km/h, ostre zakręty wymagały niezwykłej koncentracji, umiejętności i rozwagi. Same trasy pozostawiały czasami wiele do życzenia, o ścieżkach rowerowych można było tylko pomarzyć. Źródełka z orzeźwiającą wodą były zbawieniem dla zmęczonych rowerzystów. Wreszcie dojechaliśmy do Porto, nie mylić z tym w Portugalii, kameralnego miasteczka usytuowanego na zróżnicowanym terenie pod względem wysokości n.p.m. Ze względu na ukształtowanie terenu Porto jest moim zdaniem drugim po Bonifaccio najpiękniejszym „rajem” na tej wyspie.. Bliskość gór, aromaty eukalitpusa, i zapachy lasu tworzą klimat tego miasta. Nocka spędzona w Porto. Teraz czeka nas około 100 km w kierunku Ajaccio.

Początek etapu zapowiada się niezwykle ekscytująco, wymagający podjazd, na samym szczycie, przepaść i morze, jeden z najpiękniejszych widoków, które kiedykolwiek miałem okazję ujrzeć. Dalsza część trasy prowadzi wybrzeżem, wspaniałe, rozległe plaże. Na końcowych kilometrach w samym Ajaccio walczę z drobnym kryzysem fizycznym, mówiąc krótko na dziś miałem dość roweru. W końcu jesteśmy na miejscu, dojeżdżamy do kempingu w Porticcio, miasta w odległości 10 km od samego Ajaccio. Wreszcie, warunki sanitarne również przewyższały pozostałe kempingi. Rozkładamy namioty wypakowujemy rzeczy, kolacja i regeneracja sił w czasie snu.

W Porticcio dzień przerwy, okazja, żeby zwiedzić Ajaccio, byłą stolicę. Samo miasto nieco rozczarowywuje, brakuje mu własnego stylu i szyku. Pomnik Napoleona, bary bistro, stylowe pizzerie, rozległy port, pojedyncze hotele nie wywarły na mnie większego wrażenia. Może to trochę subiektywna ocena, wynikająca faktu, że podziwiałem te miasto jedynie przez 3h i nie zdążyłem zobaczyć wszystkich walorów Ajaccio. Najmilej tego dnia wspominam wieczór przy francuskim winku w miłym towarzystwieJ.

Natępnego ranka forma raczej nie zwyżkowała, wiadomo dlaczego, ale dzielnie walczyliśmy z około 60 km trasą wiodącą do Propriano, a raczej campingu znajdującego się 3 km od centrum. Same Propriano mieliśmy okazję podziwiać jedynie z dalszej perspektywy, nie na wszystko starczyło czasu. Stoły do gry w tenisa stołowego były główną atrakcją wieczoru oraz nieprzeciętna gra organizatora obozu na gitarze.

Około 10 rano opuszczamy Priopriano i kierujemy się w stronę Bonifaccio, prawdopodobnie najpiękniejsze miejsce jakie kiedykolwiek miałem okazję zobaczyć. Nie mam tu na myśli wspaniałych zamków, kościołów, ale głównie walory naturalne tego miejsca. Będąc w samym mieście, wydawało mi się, że już nieraz to miejsce widziałem, oglądając chociażby reklamy na Discovery. Raj dla miłośników fotografii oraz nurkowania, port z luksusowymi jachtami, historyczny Kościół Sainte- Marie Majeure. Interesujące foldery reklamujące Bonifaccio, będą mi przypominać to miejsce szczególnie. Wieczorem przed „obiadokolacją”, czekała nas odprężająca kąpiel w basenie i zasłużony odpoczynek.

Przed nami najdłuższy etap (ponad 100 km)e o płaskim profilu trasy, dlatego nikt nie narzekał raczej z powodu zmęczenia. Miejscem docelowym był nocleg w pobliżu Alerii, kolejne intrygujące miasteczko, w którym nie było okazji się na dłużej zatrzymać. Jednak zapewniał wiele atrakcji; przyzwoita plaża z boiskiem do siatkówki, kilka kortów tenisowych i duża scena w pobliżu restauracji. Wieczorem koncert na żywo, raczej muzyka do słuchania, niż tańczenia. Klimat tego miejsca przypadł mi szczególnie do gustu. Żałowałem tylko, że nie zatrzymaliśmy się tu na dłużej. Ładnych Francuzek na tym kempingu nie brakowałoJ. Prędko nie poszliśmy spać.

Śniadanie jak zwykle monotonne i niekoniecznie smaczne. Chleb tostowy wywoływał we mnie negatywne reakcje. Mogliśmy sobie to rekompensować bagietkami zakupionymi na miejscu. Ale cóż, czekał nas męczący i zarazem ostatni etap jazdy rowerem.. Pierwotnie mieliśmy do przejechania koło 70 km, skończyło się na prawie 90 km. Trasa , którą mieliśmy do pokonania została nieco zmodyfikowana, dzięki czemu sporo zyskaliśmy. Końcówka była urokliwa, poza tym, że kosztowało nas to trochę więcej energii. Niestety sił zabrakło już na zwiedzanie samej Bastii (kemping standardowo położony poza centrum), miasta najbardziej rozwiniętego pod względem komercyjnym na całej wyspie. Przemysł nie wpłynął w zasadniczy sposób na jego atmosferę i historię. Na mecie nasza wyprawa została udokumentowana zdjęciem grupowym Sam kemping nie wyróżniał się niczym szczególnym. Wieczorem „zielona noc”, na wesoło i trochę „procentowo”, ale wszystko w granicach normy. Pobudka o 5 rano, nie było łatwo się zebrać i spakować, szybkie śniadanie, prowiant na całą podróż i w drogę do centrum, żeby się na prom nie spóźnić. Nastroje raczej smutne, wszystko co dobre, szybko się kończy. Prom i powrotna jazda autokarem nie dostarczała tyle satysfakcji co jazda rowerem wokół wyspy. Ciaooo Korsyka!!!

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 6 minut