profil

Zamach na Hitlera

poleca 85% 108 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Stauffenberg wraz ze swoim adiutantem Wernerem von Haeftenem pojawił się w Wilczym Szańcu 20 lipca przed południem. Jego samolot z Berlina wylądował opodal kwatery o godzinie 10.15. Około godz. 12.15 Stauffenberg oznajmił, że chciałby przed naradą odświeżyć się i zmienić koszulę. John von Freyend udostępnił mu w tym celu swój pokój. Haeften wszedł razem ze Stauffenbergiem do wskazanego pomieszczenia, aby pomóc jednorękiemu przy przebieraniu się oraz przygotowaniu ładunków wybuchowych.Każdy ładunek posiadał po jednym chemicznym zapalniku produkcji angielskiej, działającym z dziesięciominutową zwłoką. Uruchomienie zapalników okazało się zajęciem dosyć skomplikowanym i czasochłonnym. "Należało najpierw zgnieść miedziane łuski, w których tkwiły szklane ampułki z kwasem. Kwas w określonym czasie miał strawić druciki napinające spiralne piórka z bolcami zapalnikowymi. Trzeba było przy tym postępować bardzo ostrożnie, aby obcęgami nie zgnieść drucików napinających. Patrząc przez otwór należało stwierdzić, czy piórka zapalnika były jeszcze napięte, a następnie usunąć bezpiecznik i włożyć zapalnik do ładunku"(12, s.424).

Kilka minut przed godz.12.30 Stauffenberg udał się do baraku narad. Po drodze John von Freyend zaproponował Stauffenbergowi pomoc w niesieniu teczki, czego pułkownik stanowczo odmówił. Bezpośrednio przed barakiem przekazał mu jednak teczkę, prosząc jednocześnie o udostępnienie mu miejsca możliwie blisko Fhrera. Przybyli oni do baraku w momencie, gdy generał Heusinger omawiał sytuację na froncie wschodnim. John von Freyend poprosił admirała Vossa, aby ten przeszedł na drugą stronę stołu, ustępując w ten sposób miejsca Stauffenbergowi. Teczka z ładunkiem wybuchowym została umieszczona po zewnętrznej stronie prawego wspornika stołu, w odległości około 2,5 - 3 metrów od Hitlera. Po upływie kilku minut Stauffenberg oznajmił, że musi zadzwonić. Aparaty telefoniczne znajdowały się w sąsiednim pomieszczeniu. Jego adiutant wyszedł z nim. W chwili wsiadania Stauffenberga i jego adiutanta do samochodu nastąpiła eksplozja.

Przejeżdżając w pobliżu baraku narad widzieli unoszącą się nad barakiem chmurę dymu, wirujące w powietrzu zwęglone papiery, biegających ludzi i wynoszonych rannych. Posterunek I strefy udało się przekroczyć bez trudności: pasażer samochodu był popularną osobą - jego błyskotliwa kariera wojskowa, rany odniesione w Afryce, dostojny wygląd wywoływały powszechne uznanie i szacunek. Był przecież pułkownikiem w sztabie generalnym. O godzinie 13.15, wraz z adiutantem odleciał z powrotem do Berlina. Stauffenberg i Haeften wylądowali w Berlinie przekonani o powodzeniu swojej misji. Gen. Olbricht ogłosił rozpoczęcie akcji "Walkiria". Próba puczu trwała ok. 7 godzin i załamała się o północy. Hrabia Claus von Stauffenberg został aresztowany i skazany na śmierć jeszcze tej samej nocy ok. godz. 0.30. Wyrok wykonano bezzwłocznie.

Podłożony przez pułkownika Stauffenberga ładunek wybuchowy zdewastował doszczętnie wnętrze sali narad. Wszędzie leżały połamane krzesła, potłuczone szkło i porozrzucane papiery, a z dębowego masywnego blatu stołu pozostał jedynie niewielki fragment. W miejscu gdzie stała teczka z bombą, powstał w ziemi lej o średnicy ok. 1,5 m.

W momencie wybuchu ładunku w pomieszczeniu znajdowały się 24 osoby. Hitler stał w połowie długości stołu, zwrócony twarzą w kierunku trzech otwartych okien krótszej ściany baraku. Był pochylony nad stołem i, opierając się na masywnym blacie łokciami, podtrzymywał dłońmi głowę.

Uczestnicy narady odczuli eksplozję jako potężny podmuch powietrza, któremu towarzyszyły ogłuszający huk i żółtoniebieski płomień. Podmuch powietrza przygniótł prawie wszystkich do podłogi, nikt jednak nie został wyrzucony przez okno, jak podają niektóre opracowania. Nagle usłyszano wołanie: "Gdzie jest Fhrer?" - to Keitel zatroszczył się o Hitlera. Po kilkunastu sekundach odnalazł go i pomógł w opuszczeniu zadymionego pomieszczenia.

Prof. von Hasselbach założył pierwsze opatrunki, a następnie opiekę nad Hitlerem przejął prof. Morell. Fhrerowi dokuczał krwotok prawego łokcia, ale staw funkcjonował normalnie. Na lewej dłoni miał lekko otarty naskórek. Nie stwierdzono jednak poważniejszych uszkodzeń narządu słuchu, mimo że błona bębenkowa była popękana. Fhrer był wyraźnie podekscytowany. Powtarzał ciągle, że od dawna wiedział, iż w jego otoczeniu byli zdrajcy. Stosunkowo szybko doszedł jednak do siebie. Już trzy godziny po zamachu Hitler był w stanie powitać na miejscowym dworcu kolejowym Mussoliniego (wizyta włoskiego przywódcy w Wilczym Szańcu trwała zaledwie 2,5 godziny).

W wyniku eksplozji bomby śmiertelnie ranni zostali stenograf oraz trzech generałów. Na skutek odniesionych ran, wstrząsu mózgu lub popękanych błon bębenkowych większość uczestników narady musiała być leczona w karolewskim szpitalu, gdzie ogólną opiekę nad pacjentami sprawował prof. von Hasselbach.

"Eksperci, badający skutki eksplozji bomby, byli zgodni co do faktu, że ilość materiału wybuchowego przyniesiona przez Stauffenberga na naradę, zabiłaby wszystkich, gdyby obrady odbywały się w bunkrze betonowym. Ponieważ obrady odbywały się w baraku, obrażenia, jakich doznali uczestnicy, były stosunkowo niewielkie"(14, str. 476).

21 lipca ok. godz.1.00 w nocy radio rozpoczęło emisję nagranego w godzinach wieczornych i przewiezionego do Knigsbergu przemówienia Hitlera. Fhrer powiedział w nim m. in.:
"...Niemieccy towarzysze i towarzyszki! Nie wiem, który to już raz zaplanowano i dokonano zamachu na moje życie. Jeśli dzisiaj do was przemawiam, to robię to z dwóch powodów: Po pierwsze, byście usłyszeli mój głos i wiedzieli, że jestem cały i zdrowy. Po wtóre, byście dowiedzieli się czegoś więcej o zbrodni, która nie ma sobie równych w historii Niemiec.
Mała grupka samolubnych, pozbawionych sumienia i jednocześnie zbrodniczych, głupich oficerów uknuła spisek, by mnie usunąć i wraz ze mną niemieckie dowództwo wojskowe. Bomba, którą mi podłożył pułkownik hrabia von Stauffenberg, wybuchła dwa metry po mojej prawej stronie... . Wyszedłem całkowicie bez szwanku z wyjątkiem drobnych zadrapań, siniaków i oparzeń. Przyjmuję to jako potwierdzenie mojego zadania, zleconego przez Opatrzność, by dalej realizować mój cel życiowy, tak jak to dotychczas czyniłem. Grupa ludzi, którą ci uzurpatorzy reprezentują, nie ma nic wspólnego z niemieckim Wehrmachtem i niemiecką armią. Tym razem rozliczymy nasze krzywdy w stylu narodowych socjalistów!" (7, s. 324).

W dalszej części przemówienia ordynarne obelgi mieszały się z zapowiedziami, że spiskowcy zostaną bezlitośnie wytępieni.

Gdy rankiem 21 lipca Goebbels mógł już uznać pucz za stłumiony, w swym otoczeniu wyraził się pogardliwie o sprzysiężonych i wykpiwał ich. Całą akcję nazwał "rewolucją przy telefonie". Tylko Stauffenbergowi nie mógł odmówić śswego respektu: "Jednak ten Stauffenberg to był facet! Niemal go żałuję. Co za zimna krew! Jaka inteligencja, jaka żelazna wola! Wprost nie pojęte, że się zadał z taką bandą durniów!... Wydałem rozkaz, żeby spalić zwłoki i rozsypać popiół po polach. Po tych ludziach, a również po tych, którzy będą teraz straceni nie chcemy mieć najmniejszego wspomnienia w jakimkolwiek grobie albo innym miejscu."
Do zbadania wydarzeń i wykrycia dalszych spiskowców Himmler powołał „specjalną komisję 20 lipca”, Protokoły z wyników śledztwa były na bieżąco kierowane do Himmlera, który z kolei przedkładał je Hitlerowi lub innym przywódcom nazistowskim. Podaje się, że łączna liczba aresztowanych wyniosła ok. 700 osób. Około 180 osób poniosło śmierć - 89 z nich w Pltzensee.

Relacja Hansa Baura, pilota Hitlera
Około godz. 10.15 wylądował na lotnisku w Kętrzynie heinkel 111 z pułkownikiem Stauffenbergiem na pokładzie. Pułkownik, po przybyciu z lotniska do kwatery głównej, poinformował oficerów pełniących służbę, że ma od generała Fromma, ówczesnego dowódcy wojsk rezerwowych, dla feldmarszałka Keitla pilne informacje, Oficer, pełniący wartę, porozumiał się telefonicznie z feldmarszałkiem, który wezwał do siebie Stauffenberga. W ten sposób pułkownik przekroczył obie wartownie. Hitler - powiadomiony o tym wcześniej przez Keitla - pozwolił Stauffenbergowi wziąć udział w rozpoczynającej się za chwilę naradzie. Pułkownik miał wygłosić odczyt na temat, zlecony rzekomo przez generała Fromma.

Narada rozpoczynała się z reguły o 12.00. Tak było i tego dnia.

W momencie gdy Stauffenberg wchodził do baraku narad, Hitler studiował mapę. Był pochylony nad stołem z głową opartą na prawej ręce.

Stauffenberg postawił teczkę z materiałem wybuchowym przy podporze stołu w odległości około 1m. od miejsca zajmowanego przez Hitlera. Gdy opuszczał pomieszczenie narad, jeden z uczestników spytał go, dokąd się wybiera. Odpowiedział, że chce tylko zatelefonować i zaraz wraca. Jak się później okazało, telefonował na lotnisko, by wydać rozkaz przygotowania samolotu i móc szybko wrócić do Berlina.

Na eksplozję ładunku czekał w odległości około 80 metrów od baraku, tam, gdzie stał jego samochód. Zdrowy rozsądek podpowiadał, że Hitler nie powinien był przeżyć. Stauffenberg miał więc wszelkie powody, by przypuszczać, że swoje zadanie wykonał należycie. Natychmiast wydał rozkaz kierowcy, aby ten szybko jechał na lotnisko. Pierwszą wartownię udało się przekroczyć bez przeszkód, przy drugiej jednak oczekiwała Stauffenberga niespodzianka.

Oficerowie, pełniący wartę, zostali powiadomieni o wszczętym alarmie, nie znali jednak jego przyczyn. Wiedzieli, że nikt nie może przekroczyć wartowni.

Pułkownik nie dawał za wygraną. Groził pociągnięciem do odpowiedzialności każdego, kto usiłuje mu uniemożliwić rzekomo pilny lot do Berlina. Groźby okazały się chwilowo nieskuteczne. Kilka minut później uzyskał jednak pozwolenie na opuszczenie kwatery, gdy oficer, który miał służbę przed 12.00 potwierdził, iż pułkownik był rzeczywiście wzywany przez Keitla.

Droga na lotnisko była otwarta. Gdy pułkownik dotarł na miejsce, samolot był już gotowy do startu. Stauffenberg leciał do Berlina wierząc, że wszystko się powiodło. W Berlinie generał Fromm otrzymał w międzyczasie informacje, że Hitler żyje i podjął decyzję o aresztowaniu i rozstrzelaniu Stauffenberga.

W kwaterze głównej w Kętrzynie natychmiast rozpoczęto dochodzenie. Przesłuchano kierowcę Stauffenberga, który poza stwierdzeniem, iż pułkownik był nieco zdenerwowany, nie mógł wnieść do meritum sprawy nic konkretnego. Na pytanie, czy pułkownik wyrzucił coś z samochodu, odpowiedział, że nie może tego potwierdzić z całą pewnością, ale odniósł takie wrażenie, że coś takiego mogło nastąpić. Kompania żołnierzy podjęła natychmiast poszukiwania. Przeszukano pokrzywy po obu stronach drogi i znaleziono drugą paczkę z materiałem wybuchowym. Ładunek pochodził z Anglii. Był on przygotowany w ten sposób, że chemiczny zapalnik powodował wybuch z diesięciominutowym opóźnieniem. Dokładnie przyjrzałem się ładunkowi, swoim wyglądem przypominał wosk. Specjaliści stwierdzili, iż ładunek mógł spowodować śmierć wszystkich uczestników narady, gdyby odbywała się ona w betonowym bunkrze. Jednak w baraku o lekkiej konstrukcji siła wybuchu znalazła ujście przez otwory drzwiowe, okienne i pod drewnianą podłogą.

...Stauffenberg nie osiągnął zamierzonego celu. Masywny, 4-centymetrowej grubości blat stołu oraz podpora, oddzielająca Hitlera od ładunku, uratowały Fhrerowi życie. Podłożona bomba wyrzuciła w powietrze stół oraz opartego na nim Hitlera. Miał zranione tylko jedno ramię. Ze spodni Fhrera pozostały strzępy. Był jednak przytomny. Szybko się opanował i natychmiast wydał polecenie odnośnie opieki nad rannymi. Potem udał się do schronu.

Jeszcze tej samej nocy, ok. 24.00 Hitler przemówił przez radio, krótko przedstawiając przebieg zamachu.

...Zaczęły się masowe aresztowania. Wykonywano również wyroki śmierci. W listopadzie 1944 r., gdy fala aresztowań jeszcze nie minęła, Hitler rozkazał zawiesić procesy sądowe. Dalszymi następstwami zamachu były często praktykowane rewizje. Powodowały one ogólne oburzenie, jednak nie można było tego uniknąć.

....Później wprowadzono pewne zmiany, dotyczące ochrony kwatery głównej.

Zarządzono, że w przyszłości nad bezpieczeństwem Wilczego Szańca czuwać będą żołnierze dywizji „Grodeutschland” oraz funkcjonariusze SS. Zabezpieczono się także na wypadek desantu powietrznego: Wykopano rowy i założono pola minowe. Od szefa Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy otrzymałem rozkaz zaostrzenia środków ostrożności odnośnie możliwych aktów sabotażu na lotniskach. Aby upewnić się, że samoloty są wystarczająco skrupulatnie strzeżone, pozorowano niekiedy akty sabotażu i zdarzyło się, iż sfingowany w tym celu defekt nie został ujawniony przez służby bezpieczeństwa.

Zdarzyło się kilka incydentów, wynikających z panującej w Wilczym Szańcu nerwowej atmosfery. Pewnego dnia zupełnie niespodziewanie wystrzeliło działo przeciwpancerne: pocisk przedziurawił barak i rozerwał się przy drzewie. Okazało się, że oficer, odpowiedzialny za ten incydent, nie spodziewał się, że działo było naładowane. Kosztowało to dużo nerwów, ale skończyło się tylko na strachu.

Z relacji Heinza Linge, kamerdynera Hitlera
...Zwisały na nim strzępy munduru. Jego włosy były osmalone. Podczas gdy mnie drżały kolana, on zachowywał się, jak gdyby nic się nie stało. Twarz i nogi Hitlera krwawiły, a prawe ramię zwisało bezwładnie. Dr Hasselbach usunął z jego nóg około 200 drzazg i opatrzył rany.
Później, w rozmowie z H. Gringem, Hitler powiedział: „Gdyby ten Stauffenberg wyjął pistolet i chciał mnie zastrzelić, wtedy byłby prawdziwym mężczyzną, a tak okazał się jedynie godnym pożałowania tchórzem!

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 11 minut