profil

Partia Demokratyczna w USA

poleca 85% 165 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

W praktyce, chociaż nie jest zapisany w konstytucji, w Stanach występuje system dwupartyjny. Władzę realną może otrzymać jedna z dwóch partii – Demokratyczna, ewentualnie Republikańska. Co ciekawe: w Stanach nie istnieje dyscyplina partyjna. Różnica w programach obu partii jest minimalna. Kampanie wyborcze obu partii sponsorują te same korporacje, celem zapewnienia sobie poparcia władzy w przypadku zwycięstwa którejkolwiek ze stron. Dlatego też kolejną cechą charakterystyczną dla tego systemu jest to, że wyborcy nie koncentrują się na programach wyborczych, tylko na samych kandydatach. Np. w 1996 r. różnice w programach partii dotyczyły głównie kwestii aborcji. Podobnie było w 2000 roku. Obaj kandydaci wypowiadali się podobnie w sprawie globalizacji, itd. Obaj też milczeli w tych samych przypadkach.
Partia demokratyczna ma dłuższą tradycję, aniżeli jej polityczny przeciwnik – partia republikanów. Nazwa partii ukształtowała się w 1892 r. początkowo była to partia republikańska, później republikańsko-demokratyczna. A wszystko to po to, żeby na końcu stać się partią demokratyczną. Na czele partii stoi urzędujący demokratyczny prezydent, bądź pokonany w wyborach kandydat. Wyborcy demokratów konkretyzują się w wielkich miastach, stanach południowych ze znacznym udziałem ludności kolorowej. W Nowym Jorku np. demokraci uzyskują zdecydowanie większe poparcie wśród społeczności murzyńskiej i żydowskiej. Symbolem przewodnim, znakiem rozpoznawczym demokratów jest osioł.
Co się tyczy delegatów wyłanianych na konwencję krajową. Ogólna zasada dotyczy wszystkich stanów, chodź w niektórych nieco się różni. Zgłaszający się kandydaci, po wyborach w partii są aprobowani od razu na szczeblu władz stanowych partii i biura kampanii demokratycznego kandydata. Dodatkowo, część delegatów partii stanowią funkcyjni działacze partii, którzy nie podlegają aktowi wyborczemu.
Wracając do sprawy wyborów… Akcent w kampanii wyborczej kładzie się na cechy osobiste kandydatów. W walce wyborczej wywleka się szczegóły z życia osobistego kandydata czy rodzinnego. . Stany Zjednoczone są jednym z nielicznych krajów w których życie prywatne w sposób bardzo istotny wpływa na polityczną karierę kandydatów. Przykładem może być rok 1988, kiedy w walce o głosy wyborców utrącony został demokratyczny kandydat Gary Hart. Niemal pewnego zwycięzcę załatwiły zdjęcia z atrakcyjną aktorką zrobione podczas ich wspólnego rejsu jachtem. Z drugiej strony, wszystko zależy od propagandy i sposobu przedstawienia sytuacji. Chociażby, przyznanie się do homoseksualizm… W 1966 r. Jim Kolbe otwarcie przyznał, że jest homoseksualistą. Sprawa ta nie miała później zbyt dużego wpływu na wyniki wyborów.

Ewentualnie sprawa Michaela Dukakisa, gubernatora Massachusetts, kontrkandydata Georga Busha. Kiedy to republikanie stworzyli reklamę dotyczącą gwałtu popełnionego przez czarnoskórego więźnia na białej kobiecie. Gwałciciel objęty był programem reedukacji więźniów poprzez pracę. Był to odosobniony przypadek. Został jednakże tak nagłośniony w telewizji, iż doprowadził do spadku popularności gubernatora, a w rezultacie do przegranych wyborów.

Jedną z ważniejszych spraw w kampanii wyborczej, o ile nie najważniejszą, są fundusze. Zgodnie z ustawą z 1974 r. fundusze publiczne są przekazywane na cele partii demokratycznej i republikańskiej, co w znacznym stopniu utrudnia dojście do władzy partii trzecich. Charakterystyczną formą pozyskiwania funduszy na cele kampanii są przyjęcia organizowane przez liderów partyjnych bądź kandydatów, za uczestnictwo, w których płaci się ogromne sumy pieniędzy. Przykładowo, 22 czerwca 1995 r. prezydent Bill Clinton z ramienia demokratów, spotkał się z ośmiuset swoimi zwolennikami w New Jersey . Uczestnictwo w obiedzie kosztowało 1000 $ od osoby. Zbierano w ten sposób pieniądze na kampanię wyborczą. Tego typu spotkania i związane z nimi środki ochrony paraliżują przeważnie życie publiczne danego regionu. O tym, jak opłacalne są takie obiadki świadczy suma 19 milionów dolarów zebrana przez Billa Clintona w przeciągu trzech pierwszych kwartałów 1995 r. Są oczywiście inne sposoby zbierania funduszy. Np. kongresmani głosujący za utrzymaniem subsydiów dla producentów orzeszków ziemnych otrzymali przeciętnie od nich ponad półtora tysiąca dolarów na kampanię wyborczą w ponad dwuletnim okresie wyborczym. Głosujący przeciwko dostali 150 dolarów. Z kolei przedstawiciele wielkiego biznesu preferują dotacje na rzecz partii politycznych określane jako „soft Money” – miękki pieniądz. Teoretycznie, pieniądze te przeznaczone są na rozwój partii, nie dla indywidualnych kandydatów. W praktyce finansują jednak ich kampanię wyborczą. Niekwestionowanym zwycięzcą w gromadzeniu „miękkich pieniędzy” jest prezydent Bill Clinton. Oficjalnie zgromadził on na swoim koncie sumę co najmniej pół miliarda dolarów. Nieoficjalnie z kolei sumę tą szacuje się na miliard dolarów. Oczywiście na kampanię swoją, jak i innych demokratycznych kandydatów.
Pomimo zaciętej walki o miejsca, można zauważyć zaskakującą zgodność obu partii w przypadku opozycyjnych partii trzecich. Charakterystycznym przykładem jest tutaj Federalna Komisja Wyborcza, w skład której wchodzi 3 członków z ramienia partii demokratów i 3 z ramienia republikanów.
Kolejnym przykładem współdziałania partii na rzecz dwupartyjnego monopolu jest komisja przygotowująca przedwyborcze debaty z udziałem kandydatów na prezydentów. Komisja składa się z 5 demokratów i 5 republikanów. W 1996 r., komisja ta zaleciła niedopuszczenie do udziału w debatach Rossa Perota. Swoją decyzję uzasadniła małymi szansami na zwycięstwo Perota. A o tym, czy ktoś ma takie szanse, czy nie w demokratycznym systemie powinni decydować wyborcy.

W Stanach Zjednoczonych wyraźnie widać, jak duży wpływ na politykę mają media. Świadczy o tym fakt pewnego rodzaju błędnego koła, w jakie wpadają partie trzecie. Ażeby się wypromować partie te muszą wyrobić sobie drogę za pomocą pieniądza. Żeby jednak zdobyć pieniądze muszą wcześniej zdobyć minimalne poparcie w społeczeństwie. A to mogą uzyskać jednie za sprawą mediów. Co z kolei kosztuje…

Marcin Kowal

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 5 minut

Podobne tematy