profil

"Pieskie życie" to synonim złego życia. Porozmawiaj więc ze swoim psem albo psem sąsiada i napisz jak się mu żyje.

poleca 85% 257 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

I wreszcie nadszedł ten dzień! Spotkanie przy kosteczkach. Tak długo na to czekałem! Ja – prosty pies z małej mieściny w województwie zachodniopomorskim.
Tutaj właśnie stawiałem pierwsze kroki i zostawiałem bliskim mokre niespodzianki w różnych miejscach. Ochrzcili mnie okropnym imieniem Krecik. Dlaczego? Właściwie sam nie wiem. O ile mi wiadomo kret to zwierzę ryjące w ziemi korytarze i zupełnie ślepe. Jestem co prawda trochę do niego podobny, bo mam problemy ze wzrokiem, ale czy to jest powód, żeby mnie tak nazywać?!
Przez całe swoje życie, czyli trzynaście lat (co na ludzkie dałoby jakieś ... siedem razy trzynaście ... dziewięćdziesiąt jeden lat) wszyscy moi znajomi śmiali się z mojego imienia i mojego wyglądu. No właśnie... To jest mój następny problem: wygląd. Niektórzy mówią, że jestem połączeniem trzech zwierząt i że mam „uszy nietoperza, ogon świni i tułów jamnika”. Jest mi strasznie przykro, bo to, że nie grzeszę urodą nie jest powodem, by śmiać się ze mnie. Taki na przykład Golden. Rasowy, młody, wysoki, wysportowany, z rodowodem, z dziesięcioma nagrodami, sierść krótka, wypielęgnowana, złota obroża, dumny chód i to, czego mu zazdroszczę najbardziej – powodzenie u płci przeciwnej. To niesprawiedliwe, że wszystkie psy są inne, że nie wyglądają tak samo. No, powiedzcie sami: jakie mam w porównaniu do niego szanse? Żadne! No bo co ja mogę – zwykły kundel, bez nagród, stary, zsiwiały, nieporadny – no po prostu taka życiowa pokraka. Żadna piękność na takiego się nawet nie obejrzy. Ale cóż... Jakoś trzeba z tym żyć. Nie mam innego wyjścia. Myślicie, że to koniec moich problemów? Jeśli tak, to grubo się mylicie. To dopiero początek. Do tego dochodzą krzywe przednie łapy, plamy na zębach, obolałe dziąsła, problemy z żołądkiem, reumatyzm i zwyrodnienie stawów, a poza tym problemy ze skórą i ciągłe wypadanie sierści. Z powodu moich licznych dolegliwości wieku starczego (bo tak należałoby mnie niestety określić) trudne stają się dla mnie proste czynności, takie jak: wchodzenie po schodach, wskoczenie na fotel czy po prostu bieganie za piłką czy kamieniem. Nie ma we mnie tego entuzjazmu, optymizmu, który dodawał mi sił jeszcze do niedawna.
Tak jak widzicie wcale nie jest mi łatwo. Dlatego właściwie tak cieszę się z tych spotkań. Od kilku miesięcy bowiem spotykamy się w pewnym nielicznym gronie, by powspominać dawne dzieje i omówić ważne sprawy dnia codziennego. Tylko nie myślcie sobie, że plotkujemy! Nigdy w życiu! Ależ skąd! My tylko ... jakby to powiedzieć ... jesteśmy bardziej spostrzegawczy niż inni koledzy. Co prawda węch już nie ten sam i wzrok też szwankuje, ale zawsze znajdzie się jakiś ciekawy temat do rozmowy. Każdy szuka okazji, by móc opowiedzieć o tym co wie, co słyszał, co zaobserwował i z kim lub czym miało to coś wspólnego. Nie to żeby to były jakieś plotki czy pomówienia. Po prostu każdy chciał zająć się problemami bądź też życiem innych, by zapomnieć choć na chwilę o własnych problemach i troskach.
Rozpromieniony i pełen chęci do rozmów wybiegłem więc z domu w podskokach, jak na starca przystało, by jak najszybciej znaleźć się w umówionym miejscu o właściwej porze. Nigdy nie przypuszczałem, że będę musiał ustawiać młodzież do pionu. Już gdy zbliżałem się do sali, w której odbywały się zwykle nasze spotkania przy kosteczkach, usłyszałem coś niepokojącego. Wszedłem na salę i moim oczom ukazał się ten nieznośny rudy Badi – młody, pokaźnych rozmiarów pitbul. Sala wyglądała teraz jak po przejściu tornada. Wszystkie stoły poprzewracane, dekoracje zniszczone, a po świeżych, chrupiących kosteczkach z importu nie było nawet śladu. Domyśliłem się co mogło się z nimi stać. Badi właśnie ostatnią z nich wkładał do swojej ogromnej szczęki. Jak każda inteligentna i kulturalna istota chciałem zwrócić mu uwagę, że zachowuje się niewłaściwie, ale zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ten rzucił się na mnie. Ja, nie spodziewając się ataku, nie zdążyłem nawet pisnąć, kiedy jego szczęka zacisnęła się na mojej skórze. A że byłem bardzo zdenerwowany jego zachowaniem, emocje wzięły górę nad rozumem, mruknąłem coś do niego (nawet nie pamiętam już co). To pogorszyło sprawę. Teraz aż kipiał ze złości. Na szczęście w porę przybyli ochroniarze. Gdyby nie oni, nie opowiadałbym teraz tej historii ku przestrodze moich młodszych i niedoświadczonych kolegów. Nawet nie wiecie, jak dobrze jest znów móc oddychać i oglądać świat bez obawy że za chwilę to się skończy. Żałuję tylko, że z tak niskiego pułapu.
Zapytacie pewnie, po co go zaczepiałem, skoro jest większy i silniejszy? Mógłbym powiedzieć, że po prostu miałem zły humor, ale tego nie zrobię. Powiem wprost – denerwuje mnie. Jest hałaśliwy, konfliktowy, niekoleżeński, niekulturalny, nie szanuje innych, brak mu po prostu ogłady. Ale cóż ja mogę?! Mały, stary i prawie bez zębów. Nie jestem w stanie nawet go postraszyć. To ja się boję, ale, żeby moja rodzina nie wzięła mnie za tchórza, zachowuję pozory – zgrywam bohatera.
Otrząsnąłem się i myślami wróciłem do rzeczywistości. Przycupnąłem na pierwszym wolnym krzesełku. Dopiero teraz zauważyłem, że wszystkie stoły znów były poustawiane, a talerze pełne aromatycznych i smakowitych kosteczek z importu stały pośrodku każdego z nich. Chrupiąc te delicje, słuchałem opowieści mojego przyjaciela Azora. Znałam go już od kilku lat i zawsze mogłem na niego liczyć tak jak on na mnie. Może dlatego staramy się trzymać razem. Mój kompan ma wiele problemów, ale o większości nie mówi nikomu. Jedynym psem, który wie o nim prawie wszystko, jestem ja. Azor jest strasznym tchórzem. Boi się wody, sztucznych ogni, burzy i co najdziwniejsze… odkurzacza. Jego właściciele dbają o niego. Jest szczotkowany, pielęgnowany i czule traktowany (zupełnie jak ja). Tylko, że gdy nadchodzi czas kąpieli, chowa się po kątach, by ominęła go ta wątpliwa i mokra przyjemność. Niestety, nigdy nie udało mu się schować tak, by ktoś z rodziny go nie znalazł. Sztucznych ogni i burzy boi się od maleńkości. Chyba rodzice przekazali mu to w genach. Możliwe. Ja sam też boję się tych wystrzałów i piorunów. Aż dostaję gęsiej skórki. Powinienem powiedzieć psiej skórki, bo przecież pies nie ma gęsiej skóry, ale nie wdawajmy się w szczegóły. Przygoda Azora z odkurzaczem zaczęła się, jeśli dobrze pamiętam, przed dwoma laty, kiedy to przez przypadek jego pan wciągnął do odkurzacza ulubioną i najładniejszą zarazem zabawkę. Od tej pory mści się na odkurzaczu, wykorzystując każdą nadarzającą się okazję.
Wieczorem, gdy na niebie pokazuje się już księżyc, zabieram mojego pana na spacer. Dobrze mu to robi na sen. Mnie z resztą też. Bardzo lubię te chwile spędzane na świeżym powietrzu. Wsłuchuję się w szum liści drzew, kroki przechodniów i inne odgłosy przyrody, i rozmyślam o swoich problemach, o tym, jak je rozwiązać i jak spowodować, by więcej ich nie przybywało. Czasami wychodzę na wieczorny spacer z Azorem. Dużo rozmawiamy o tym, że potrzebny jest każdemu przyjaciel, by móc wyżalić się, gdy coś nas boli, ale nie noga czy kolano, czy brzuch, tylko wtedy, kiedy boli nas dusza. Ale życie składa się także z momentów wesołych i radosnych, dlatego, gdy jesteśmy z czegoś zadowoleni lub po prostu coś się nam udało, też potrzebna jest wtedy osoba, z którą będziemy mogli podzielić się naszą radością.
Nikt nigdy nie powiedział, że życie psa musi być ciężkie. Wiele zależy od właściciela. Każdy pies potrzebuje odrobinę zrozumienia, ciepła i zainteresowania (nie wliczając wiktu). Możecie przekonać się wtedy, jakiego macie wiernego przyjaciela. To, że stwierdzenie „pieskie życie” przyjęło się tłumaczyć jako kiepskie życie, wcale nie znaczy, że każdy pies jest nieszczęśliwy. Pamiętajcie: Wszystko zależy od was. To mówię wam ja – prosty kundelek z kompleksami.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 7 minut