profil

Narkomania jako problem społeczny i temat literacki. Odwołaj sie do wybranych utworów i oceń ich funkcję w uświadamianiu zagrożeń, związanych tą formą uzależnienia.

poleca 85% 134 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Narkomania w Polsce nie jest zjawiskiem nowym, jej istnienie pojawiło się dużo wcześniej zanim podniesiono alarm. Okres międzywojenny znał przypadki narkomanii, występowały one jednak rzadko, nie były tolerowane a ich produkcja była surowo zabroniona.
Zdarzały się jednak takie środowiska, kiedy tłumaczono zażycie narkotyku, na przykład środowiska artystyczne, które w ten sposób poszukiwały nowych inspiracji, bądź medyczne, które miały, ułatwiony dostęp do środków narkotycznych.
Najczęściej przyjmowanymi wtedy środkami odurzającymi były: opium, morfina, eter oraz bardzo rzadko, prawie okazjonalnie, heroina. Jednak wyżej wymienione środowiska artystyczne, znały już wtedy smak heroiny. Urodzony w 1942 roku Frankie Lyon, znany amerykański, czarnoskóry piosenkarz, pierwszy z przedstawicieli bluesa zmarł z powodu przedawkowania narkotyków w wieku 26 lat.
Narkomania jako zjawisko o szerszym zasięgu ujawniła się w latach 1968-1970, wtedy stała się już problemem społecznym.
Okres eksperymentowania i próbowania różnego rodzaju substancji chemicznych oraz lekarstw zawierających substytuty opium lub pochodnych makowca, to czas, w którym miały swój początek ruchy hipisowskie, głoszące wolność i pokój.
W tych czasach świat stracił „króla rock and rolla” Elvis Presley zmarł w wyniku przedawkowania barbituranów(leki nasenne, przeciwdepresyjne), w wieku 42 lat.
W latach 80 tych problem tej formy uzależnienia jeszcze bardziej się rozprzestrzenił, gdyż zjawisko narkotyzowania się dotarło do szkół, w których pojawili się handlarze, którzy
niestety są obecni w szkołach do dziś.
Narkotyki są towarem, na którym dobrze się zarabia, gdy ma się dobrego odbiorcę, uczniowie odgrywają tę rolę. Problem narkomani dziś urósł do alarmującego poziomu.
Jednak pomimo niebezpieczeństwa większość naszego społeczeństwa nie rozumie słowa narkomania, bo gdybyśmy dali sobie chwilkę na odpowiedź zapewne wszystkie brzmiałyby podobnie; narkomania to choroba, to okropny wyniszczający nałóg, to głupota i słabość ludzka, to uzależnienie od substancji chemicznych, niektórzy odpowiedzą, że to ich nie dotyczy i nie chcą o tym rozmawiać. Wszyscy prócz tych ostatnich oczywiście mają wiele racji jednak spójrzmy na ten problem oczami człowieka, który o problemie narkomanii wiedział nieporównywalnie wiele. Marek Kotański w swej książce „Ty zaraziłeś ich narkomanią”, pisze: "Narkomania - słowo, które kojarzyło się nam przez dziesiątki lat z najgorszymi sprawami gatunku ludzkiego, przyrównywane do zbrodni, zboczeń i moralnego dna - jest naprawdę określeniem okrutnego w swej wymowie stanu duszy i ciała człowieka, który nie potrafi żyć we współczesnym świecie, wymagającym bezwzględnego przystosowania się do napięć, konfliktów, szczurzego wyścigu, którego upragnionym końcem ma być za wszelką cenę sukces”.
To rzuca nowe spojrzenie na problem narkomanii obok obrazu człowieka, który to przez ciekawość, próżność czy też, dlatego, że „wszyscy to robią” sięga po narkotyk, pojawia się obraz człowieka, niepotrafiącego poradzić sobie z tym, co niesie nowy dzień. Nie zawsze chodzi o tragedie, które przecież pojawiają się w życiu każdego człowieka, takie jak śmierć bliskich, wypadek lub te mniej dotkliwe jak zwolnienie. Czasem, młodzi ludzie,bo to oni są najczęściej odbiorcami narkotyku nie radzą sobie z rzeczywistością taką, jaką ona teraz jest, XXI wiek czasy wielkich możliwości, pogoni za doskonałością, ideałami, nie każdy ma siłę na taki wyścig i nie każdy jest do niego przygotowany. W swoim wystąpieniu postaram się opowiedzieć o głównych powodach sięgania po narkotyk w kartach literatury i naszym życiu codziennym, i o skutkach, jakie niesie za sobą ta „dżuma” XXI wieku.

Nieprzygotowana do tej drogi okazała się bohaterka wywiadu My dzieci z dworca zoo autorstwa Christiane F. Christine F. opowiada swoją historię oraz dzieje rówieśników, przyjaciół, często bardzo młodych narkomanów, z których wielu tragicznie kończy życie, nie mogąc zerwać z nałogiem. Historia Christiny F. mówi więcej o sytuacji uzależnionych dzieci i młodzieży niż najbardziej nawet starannie udokumentowany raport.
Autorka poprzez tę książkę ostrzega młodych ludzi przed popełnieniem jej błędów. Prostym językiem opowiada o pozornym raju, który odbiera radość życia.
Nie jest to proste zadanie, każdy z nas uczy się na własnych błędach i myśli, że on nigdy nie doprowadziłby do sytuacji, kiedy narkotyk z wolna zniewala jego życie. Jednak gdyby dobrze się zastanowić skoro każdy z nas jest o tym przekonany, kim są Ci ludzie, którzy zamieniają swoje życie w piekło?.
Autorka ostrzega także każdego rodzica, rodzina jest najważniejszą rzeczą w życiu każdego człowieka szczególnie młodego, to właśnie rodzice wprowadzają dziecko w świat pokazują, co jest dobre a co złe, wyraźnie wyznaczają granice. Czas, miłość i uwaga poświęcona dziecku jest czymś najlepszym, co mogą mu dać rodzice.
Bohaterka książki nie doświadczała wiele uwagi rodziców, więc aby być zauważoną zaczęło się od buntu pokoleń, kłótni z matką, potem obrażona na świat dorosłych dziewczynka sięga po alkohol i miękkie narkotyki, by pewnego dnia - z ciekawości - zażyć heroinę. A później kłopoty zjawiają się wręcz lawinowo: trzeba kraść, by zdobyć pieniądze na kolejną działkę, z czasem to nie wystarcza i zaczyna sprzedawać swoje ciało. Dworzec zoo i my dzieci, te określenia moim zdaniem kryją za sobą wiele prawdy. Autorka używając słów „my dzieci”, uświadamia już na wstępie, że nie jest to książka o problemie jednego dziecka, jakiegoś wybryku, przeciwnie już w tytule chce ukazać, że problem dotyka dużej ilości coraz to młodszych dzieci. Dworzec zoo moim zdaniem też nie jest przypadkowym określeniem. W prawdziwym zoo możemy znaleźć wszystko, tak jak na tym dworcu, który jest „hurtownią zła”.

My dzieci z dworca zoo jest wstrząsającym pamiętnikiem niemieckiej narkomanki, każdy, kto ją czytał, albo życzy sobie by jego dziecko nie znalazło „swojego dworca”, z którego pociąg prawie zawsze odjedzża w jedną stronę, albo jest święcie przekonany, że jego to nie dotyczy. Pierwsza myśl jest bardzo mądra, rozsądna biorąc pod uwagę plusy i minusy życia w XXI wieku, druga powiedziałabym bardzo życzeniowa, choć całkowicie zrozumiała. Oczywiste jest, że każdy rodzic, który zrobił wszystko, co w jego mocy by ukochana ”Ania” była dobrą i grzeczną dziewczynką, ma nadzieje ze taką właśnie będzie, jednak niestety czasem zdarza się zupełnie inaczej.

Mówi nam o tym książka My rodzice dzieci z dworca centralnego. Książka ta jest dziełem Krystyny Karwickiej i Andrzeja Ochremiaka, kierowanym do ludzi, którzy zmagają się z nałogiem dziecka, ale także do tych, którzy twierdzą, że są ponad to. Lektura tej książki jest swego rodzaju lekcją, przestrogą przed myśleniem, że istnieje grupa ludzi, którym nigdy to się nie przydarzy.
Jest wiele publikacji na temat przeżyć i dramatów narkomanów, ale brakowało pozycji, która ukazałaby role rodziny i miejsca, jakie w tym wszystkim zajmuje. Miejsca rodziny, która nie jest wystarczająco silna by przyjąć fakt uzależnienia, a co dopiero by go pokonać.
Książka ta jest swego rodzaju paradoksem, ukazuje losy autentycznych rodzin borykających się z problemem cierpienia, poczuciem winy, lęku, bezradności, ale nie ukazuje roli rodziców w procesie wychowawczym, nie analizuje się współodpowiedzialności rodziców, ani też przyczyn nałogu. Nie ma niczego, co działo się przed pojawieniem się nałogu, jest tylko obecna rzeczywistość: uzależnione dziecko i załamani rodzice.
Autorzy pokazują, w jaki sposób można się zachować by zdobyć się na zdrowy dystans do problemu. Tylko wtedy można pomóc prawdziwie, kiedy uświadomi się sobie, że problem jest i trzeba zrobić wszystko, co tylko możliwe by pomóc w jego zniknięciu. Poczucie winy nie będzie tutaj żadnym doradcą, nawet, jeśli rodzic ma się, za co winić to jest przecież za późno, rozpamiętywanie przeszłości nic nie pomoże, ale można jeszcze uratować teraźniejszość, złapać jutro. Nie chodzi tutaj autorowi o zwolnienie z winy rodziców, chce on przekazać, że nie da się przeżyć życia za własne dzieci, jeśli ktoś zachce się zaćpać to i tak to zrobi.
Rodzice często w takiej chwili jako drogowskaz wybierają poczucie winy, tymczasem to twarda miłość jak pisze autor jest w tym momencie najlepszym rozwiązaniem. Kocha się człowieka, ale nie akceptuje się jego sposobu postępowania. Można to odnieść do sytuacji dziecka uzależnionego, „kocham Cię i bardzo mi na Tobie zależy, ale jeśli jesteś pod wpływem narkotyków nie licz na pomoc z naszej strony, to jest Twój dom, ale nie dom narkotyków”.
Książka ta, choć dotyczy uzależnień nie jest tylko dla rodzin narkomanów, ale właśnie dla tych, których problem „nie dotyczy”. Pokazuje emocje, lęk i to jak sobie z nim radzą, jak próbują dźwigać walkę z uzależnieniem dziecka. Pokazuje, więc wszystko to, co może stać się z dnia na dzień częścią naszego życia. Książka otwiera oczy na to, że nie ma wybranych, a także może okazać się pomocna w chwili, kiedy rodzice dowiadują się, iż stają właśnie na początku tej trudnej drogi. Najważniejsze jest pamiętać ze narkomania nigdy nie może być wstydem, im szybsza pomoc tym większa szansa na odzyskanie człowieka.

Pamiętnik narkomanki to zapis autentycznych przeżyć dziewczyny, osobisty pamiętnik, w którym skrzętnie zapisywała całą drogę prowadzącą wprost do nieszczęścia. Dziś główna bohaterka książki jest już kobietą, która przeszła przez piekło uzależnienia i której - jako jednej z nielicznych - udało się zwyciężyć nałóg.
Książka Barbary Rosiek jest przekazem dla tych, który nie mieli jeszcze styczności z narkotykami - ku przestrodze, aby wiedzieli, że po prochach świat wcale nie jest taki różowy jakby się mogło wydawać i dla tych, którzy eksperymenty z narkotykami już zaczęli, aby zdali sobie sprawę z tego, co robią zanim będzie za późno.
Książka przedstawia nie tylko samą walkę z nałogiem ukazuje także samotność w szerokim znaczeniu tego słowa, siłę i słabość człowieka, świadomość jak i nieświadomość umierania i rodzenia się od nowa.
Treść książki jest napisana językiem takim, jaki używamy, na co dzień, dzięki czemu czytelnikowi jest bardzo łatwo zrozumieć wszystko, co chciała przekazać Barbara, jest to nic innego jak ostrzeżenie przed pozornie kolorowym światem bez cienia problemu.
Barbara była dziewczyną, która zamieniła swoje dobre, spokojne życie w piekło. Dlaczego?.
Wcześniej mówiłam, że nie każdy jest przygotowany do życia we współczesnym świecie. Kiedy Basia była młodą dziewczyną nie było zapewne inaczej, skoro tak moda osoba bez problemu miała dostęp do dragów. Młodość niestety ma to do siebie, że ciekawość nie odpuszcza jej na krok, kiedy wszystko jest takie dostępne i takie nieznane, dlaczego nie sprawdzić jak smakuje, przecież wszyscy wiemy, że to, co zakazane ma najlepszy smak, smakuje tajemnicą.
„…Poszłam na moje pierwsze w życiu wagary. Ja wzorowa uczennica i córka (...) Weszłam do kawiarni gdzie było dużo młodych ludzi, niewiele starszych ode mnie (...)”
Później pozwoliła zrobić sobie „pierwszą komunię” i rozpoczęła swą drogę na dno.
Autorka pisze o sobie wzorowa córka i uczennica, która poszła na pierwsze wagary w życiu. Pisze, że wzięła z ciekawości, ale z ciekawości bierze się tylko pierwszy raz.
Aby wydostać się z takiej ciężkiej sytuacji jak narkotyki potrzebna jest pomoc, jak już wcześniej wspomniałam bez pomocnej dłoni rodziny narkoman praktycznie nie ma żadnych szans na to by powrócić do życia sprzed tego pierwszego razu.
Basi pomogli rodzice, ludzie z Monaru, Marek Kotański, wszyscy ci, którzy wierzyli w nią i jej zwycięstwo. Dzięki nim, ale także dzięki uporowi i silnej woli walki, które w ostatniej chwili odnalazła w sobie dziewczyna wróciła do świata żywych. Alfa, Filip, Iga i wielu innych odeszło w nieświadomości, albo ze strachem w gasnących już oczach.

Powyższe lektury są doskonałym przykładem na to, że te „dobre dzieci z dobrych rodzin” też wiedzą, czym jest narkotyk.

Maria Moneta Maniewska w swojej książce Narkotyki w szkole i w domu dokładnie analizuje wiele problemów związanych z narkotykami
Autorka jest lekarzem medycyny i psychoterapeutą, przez 12 pracowała jako psychoterapeuta, założyła Pogotowie Makowe, a od 10 lat pracuje z rodzinami osób uzależnionych.
Jeden z rozdziałów tej książki Nauczyciel, Uczeń, Narkotyki opisuje, dlaczego dzieci zaczynają brać, co nie znaczy, że rozdział ten daje proste wskazówki, których przestrzeganie uchroni nas przed sidłami tych środków. Pozwoli on jedynie na to byśmy zainteresowali się profilaktyką, nim będzie już czas na leczenie, może też uświadomić nam, że zwykłe poświęcenie uwagi osobom bliskim wystarczy, by ich myśli nigdy nie krążyły wokół narkotyków.
Nie ustalono dotychczas jednoznacznej przyczyny, dla której dzieci sięgają po narkotyki, przypuszczam, że nigdy się jej nie ustali tych przyczyn jest wiele, jak wymienia autorka.
Dorastanie jest najtrudniejszym etapem w życiu człowieka, w tym czasie opuszcza się świat bajek i niemal codziennie umierają kolejne ideały. Rodzice przestają być już takim autorytetem jak dotychczas, stają się zwykłymi ludźmi, z którymi czasem nie sposób się zgodzić. Młody człowiek zaczyna postrzegać siebie jako osobę dorosłą. Największe problemy w okresie dojrzewania mają zazwyczaj dzieci trudne, odrzucane przez rodziców, zbyt niemądre zdaniem nauczycieli by mieć dobre oceny, dla nich narkotyki mogą stać się substytutem(zastępstwem oryginału, często coś gorszego)tego wszystkiego, czego nie znalazły w szkole i w domu.
Każdy człowiek szuka akceptacji niezależnie od wieku, szuka jej w domu, w szkole, w pracy, wśród przyjaciół. Niestety często te grupy, które powinny ją okazać nie robią tego,
grupa biorąca narkotyki zawsze bardzo chętnie przyjmuje takiego rozgoryczonego człowieka.
Zdarza się też często, że dzieci sięgają po narkotyki, bo jest im po prostu ciężko, jak już mówiłam wcześniej. Zbyt duże wymagania stawiane dziecku są tak szkodliwe jak brak jakichkolwiek wymagań. Kiedy są za duże dziecko ciągle próbuje za nimi nadążyć a każda porażka, równa się niezadowoleniu rodziców, kiedy zaś nie ma wymagań dziecko jest zdezorientowane, nie wiem którą drogą ma pójść.
Wyżej opisane przyczyny nie zawsze muszą prowadzić do zażywania narkotyków. Spowoduje to jednak odpowiedni splot wydarzeń, czyli łatwy dostęp do narkotyków, który dziś ma praktycznie każdy, w połączeniu z innymi okolicznościami takimi jak na przykład niewydolność wychowawcza rodziców. Autorka dzieli się także z czytelnikiem obserwacjami poczynionymi w jednej z amerykańskich szkół, gdzie nauczyciele prowadzą zajęcia profilaktyczne i terapeutyczne dla swych uczniów. Na ich podstawie wnioskuje, że można walczyć z narkomanią innymi sposobami niż wydalenie ucznia ze szkoły. Nie rozwiązuje to przecież problemu narkomanii, a jedynie oddala go. M. Moneta- Malewska opisuje swój pobyt w amerykańskiej szkole, w Seattle, w której profilaktyka i praca z uzależnionymi od narkotyków młodymi ludźmi nie przekreśla ich jako członków grupy szkolnej. Tworzone są tam klasy specjalne, w których oprócz typowych zajęć edukacyjnych odbywają się systematycznie zajęcia z psychologiem i pedagogiem. W naszych polskich szkołach brak jest takiej profilaktyki, młodzież wie, czym grozi narkomania, ale tak naprawdę nikt do końca nie liczy się z jej skutkami. Jeśli zostałyby wprowadzone takie zajęcia mogłaby zmniejszyć się znacznie liczba uzależnionych młodych ludzi. Taka profilaktyka i pomoc już uzależnionemu daje mu wielką szansę na odzyskanie siebie. Zdobyć akceptację grupy, w której się bierze nie jest trudno, jednak, kiedy dziecko zobaczy, że wolni od narkotyków nie gardzą ich towarzystwem, nie uważają ich za gorszych może dać im to siłę.

Ciekawą zależność opisał też Kazimierz Frieske i Robert Sobiech w książce Narkomania interpretacja problemu społecznego. Piszą oni, że narkomania jest procesem „społecznego zarażania się”, czyli uczenie się takich wzorców zachowania, które są akceptowane w układzie społecznym uznanym przez jednostkę za swój, lub są na tyle atrakcyjne, aby warto było w nich uczestniczyć. Wniosek ten wysunęli na podstawie obserwacji. Narkomanem nie zastaje się najczęściej, dlatego że odkryło się samemu uroki narkotyku. Przeciwnie w tym procesie uczestniczą inni, przeważnie bliscy znajomi zdarza się ze nawet rodzina, którzy częstują nas tym polepszaczem życia.
Trudno się z autorami nie zgodzić naprawdę rzadkością jest pierwszy kontakt z narkotykami przez ludzi obcych. Obcy sprzedaje narkotyk, ale to przeważnie znajomy prowadzi do niego młodego klienta.

Narkotyki i człowiek jest kolejną ciekawą książką autorstwa dr Stevana i Petrovica. Znalazłam w niej fragment z pamiętnika byłego narkomana. Opisuje w nim, co robił, aby wygrać z nałogiem, wychodził tylko do lekarza, nie podnosił słuchawki telefonu, nie otwierał drzwi. Zdawał sobie sprawę, że koledzy narkomanii po odwyku jednego z przyjaciół zawsze są najmilsi, częstują darmowymi narkotykami, zrobią wszystko by go nie stracić.
Ten narkoman jest przykładem, że choć narkotyki zdominowały jego ciało, nie odebrały mu marzeń o normalnym życiu. Opisuje dzień 12 października 1975 jako najpiękniejszy dzień swojego życia, lekarz oświadczył, że jest zdrowy i znalazł prace. Ten narkoman w leczeniu długo stasował terapię matadonową, jak wielu narkomanów, jednak czy to jest dobre rozwiązanie? Taka terapia jest bardzo droga, prawdopodobnie najdroższa ze wszystkich dostępnych form leczenia narkomani a pyzatym metadon jest substytutem narkotyku. Więc tak teoretycznie jak praktycznie pacjent nawet podczas leczenia nie jest czysty.
Ten narkoman zaczął nowy rozdział swojego życia, powiedziałabym, że pierwszy. Został szanowanym inżynierem, ożenił się ma jednego syna i cieszy się życiem jak nigdy dotąd.
Wygrał z trwającym siedem lat nałogiem, grał o najwyższą stawkę o własne życie. Siedem lat zajęło mu zrozumienie, że trzeba walczyć o siebie, to bardzo dużo, ale czy nie jest godne podziwu, właśnie to, że po siedmiu latach zdobył się na to? Nie szuka on pochwał, pragnie móc cieszyć się tym, co odzyskał- życiem, rozumiejąc fakt jak lekko chciał go oddać.

Moja heroina. Świadectwo psychiatry, jest to autobiografia napisana przez Macieja Kozłowskiego psychiatrę w wykształcenia i narkomana uzależnionego od morfiny heroiny od 25 lat. Ta sama morfina, która pomaga w szpitalach, hospicjach uśmierzyć potworny ból stała się codziennym posiłkiem dla wtedy jeszcze 20 letniego sanitariusza. W pełni świadomy konsekwencji, jak pisze bał się jak dziecko, bał się tego, że wszystko się zmieni, mimo wszystko zażył heroinę. Jego dalsze losy, aż do napisania książki były koszmarem wiele detoksów, liczne terapie. Jeden ze szpitali, w którym przechodził leczenie po trzech miesiącach odwyku zatrudnił go u siebie jako pracownika, uznali, że jest tak dobry, jednak nie pracował tam długo, zaczął znów brać.
O tej książce nie potrafię mówić obiektywnie, gdyż wiem, że jej autor powrócił do ćpania niedługo po tym jak książka zastała wydana, I nie jest trzeźwy do dziś. Dla mnie osobiście książka była zwyczajnym zarobkiem na nałogu. Kilka faktów w tej książce, o których autor pisał ze są prawdziwe- prawdziwa miała być cała książka, gdyż jest autobiografią- jest kłamstwem jak choćby ten, że ma bliskich, w książce wszystko wskazywało na to, że to żona i dzieci, niestety autor jest kawalerem i mieszka z rodzicami.
Mimo wszystko zauważyłam w tej książce coś bardzo dla mnie ważnego. Świadomość tego człowieka o możliwości uzależnienia i ogromny strach, jaki towarzyszył mu w momencie, kiedy zrobił to pierwszy raz, strach ten nie okazał się wystarczająco duży by nie zażyć. Dla mnie osobiście to wielki sygnał mówiący po raz kolejny jak wielką siłę ma narkotyk, już w chwili, kiedy człowiek nie wie jak smakuje. Autor obiecał sobie, że to był pierwszy i ostatni raz, że nie rozumie, o co tyle krzyku przecież to nic wyjątkowego, jednak, kiedy rano się obudził nie był już tak stanowczy, nie wyrzucił reszty narkotyku, nie zaniósł go też do szpitala, skąd go wcześniej zabrał. Ja zawsze wierzyłam w siłę rozumu, w wolną wolę, kiedy chce to coś robię a kiedy nie to przestaje. Autor też tak myślał, myślę, że wielu z nas myśli w podobny sposób, że naprawdę jesteśmy takimi indywidualistami, którzy potrafią, jeśli tylko zechcą. Książka przestrzega przed taka formą myślenia, nie możemy kierować się postawą, która jest nacechowana pychą, nie możemy być przekonani w takiej sytuacji o swojej wyjątkowości i inności, narkotyk nie omija, ten, kto go zażywa raz, już okazuje słabość, po pierwszym razie nawet, kiedy doświadczenie nie jest przyjemne często pojawia się pokusa drugiego razu, który może być lepszy od pierwszego. Nasza ciekawość jest niczym w porównaniu do siły, jaką mają narkotyki.

Chciałam też opowiedzieć o człowieku, o którym wspominałam we wstępie. Marek Kotański zwany "Kotanem" - człowiek instytucja. Urodził się 11 marca 1942 roku w Warszawie. Był doskonałym psychologiem, terapeutą, organizatorem wielu przedsięwzięć, w których dążył do zwalczania zjawisk patologii społecznej i udzielania pomocy osobom uzależnionym nie tylko od narkotyków, ale także alkoholu, zarażonych wirusem HIV, byłych więźniów czy osób bezdomnych. Twórca każdemu znanego, Monaru. Kiedy szukałam książek zupełnie przez przypadek wpadł mi w ręce biuletyn Problemy Narkomanii, w którym Piotr Legutko przeprowadził rozmowę z Markiem Kotańskim. Nazwał ją Tworzyć Wyspy Dobra. Tak właśnie można podsumować działalność tego człowieka, kochał ludzi, wszystkich nawet tych, którzy według innych nie zasługiwali już na nic, a tym bardziej na miłość.
Kotański w tej rozmowie opowiedział jak on widzi narkomanie naszych czasów, kim dla niego są Ci ludzie. Mówił, ze najczęściej są to ludzie, którzy nie potrafią radzić sobie z własnym życiem, i uciekają w narkotyki, jednak mimo wszystko w większości wiedzą, że to złe i chcą nauczyć się życia od nowa. Uważa, że dzisiejsza narkomania jest plagą obecną we wszystkich środowiskach, jest groźniejsza niż kiedyś. Kiedyś narkoman był groźny tylko dla siebie teraz często rodzą się zachowania kryminalne.
Należy przestrzegać młodzież przed tym, że narkomania to nic innego jak przemoc w stosunku do siebie i bardzo często, także w stosunku do innych.
Jest jeszcze jedna ważna sprawa dotycząca profilaktyki narkomani. Jest nią to, kim powinni być ludzie, którzy się nią zajmują. Czy mogą to być trzeźwi narkomani? Czy dobre jest pokazywanie młodzieży ośrodków, w których leczą się uzależnieni ludzie? A jeśli tak to, na jak długo będą pamiętali to, co w nich zobaczą, na ile ich to przekona bądź umocni w przekonaniu, że to prosta droga na samo dno, a z dna wydostają się tylko nieliczni?
Moje zdanie na temat ludzi zajmujących się profilaktyką jest podobne do zdania Marka Kotańskiego, nie powinni to być trzeźwi narkomani, jest to nieporozumieniem. Młodzież odbiera ich jako klasycznych macho. No proszę siedem lat brał, stoczył się na dno jak opowiada, od trzech lat nie bierze i jak świetnie wygląda! Jaka siła charakteru! Więc jeśli ja sobie wezmę działkę, co jakiś czas nic mi się nie stanie, co najwyżej przejdę prawdziwa męską przygodę, na pewno wyjdę z niej silniejszy. Często w przerwie takiego spotkania prelegent wychodzi na papierosa, opowiadając nadal, że narkotyki są złe, wysyła on zupełnie sprzeczne komunikaty.
Jeśli chodzi o odwiedzanie oddziałów detoksacyjnych uważam, że ma to sens. Marek Kotański uważał to za dobry sposób na eksperymentującego dzieciaka, którego przyprowadzali rodzice do jego poradni. Mówił po prostu,: a może ja Ci pokaże jak wyglądają narkomani walczący o swoje życie?
Narkomani na takich oddziałach mówią o życiu, które tracą z wielkim żalem, a to jest wielki ładunek emocjonalny dla młodego człowieka, który jeszcze ma wybór. Tutaj pojawia się pytanie na jak długo wystarcza taki ładunek? Pewne jest, że ten obraz nie jest tym, co wyobraża sobie młody człowiek zaczynając, więc na pewien czas, a może nawet na zawsze opamięta się. Dalsza praca w tym kierunku spoczywa moim zdaniem w rękach rodziny i szkoły, to dwa główne środowiska wychowawcze młodzieży. Rozbudzanie w młodzieży zainteresowań, pozwalanie jej na dotknięcie wszystkiego, czego chcą dotykać, chodzi mi tutaj o nie zabranianie chodzenia na basen w zimie, bo się przeziębi, czy granie w siatkówkę jak jest tyle innych ważniejszych spraw jak na przykład nauka. Tak edukacja jest ważna, koła zainteresowań, budzenie ciekawości, zarażanie historią czy biologią, pokazywanie nie tylko suchych faktów, ale tez ciekawych opowieści, czy wyjścia w plener.
Teatr kojarzy się młodzieży raczej z nudnymi dwiema godzinami i tym, że trzeba się jakoś ubrać żeby wyglądać i wstydu nie robić, czasem dla odmiany można zorganizować wyjście do teatru na sztukę, która na pewno ich zainteresuje. Mówię ich, ale mam na myśli także siebie grane w bielskim teatrze sztuki takie jak „ Pół żartem, pół sercem.”, która jest świetną komedią, czy „ Ulica Gagarina” pokazująca problemy życia codziennego dramaty, które niesie z sobą globalizacja.(rozszerzenie kapitalizmu- w gospodarce na rynku pracy, komercjalizacja- w kulturze, ogólnie zły stan, kształtuje dwie klasy „panów” i biedne „robaki”)

Największym niebezpieczeństwem dla społeczeństwa ze strony narkotyków jest ich dostępność, czasem spotyka się z nimi dzieciak, który tego nie chciał. Sama profilaktyka nie jest w stanie zatrzymać narkomanii, młodzież jak i dorośli muszą w pełni pojąć jej siłę i niebezpieczeństwo, jakie z sobą niesie. Właśnie w dostępności upatruje przyczynę tak wielkiej skali narkomani w naszym społeczeństwie. Ciekawość jest tylko jednym z wielu czynników, które prowadzą do pierwszego kontaktu jednak pamiętajmy ze ona sama rzadko skłoni młodego człowieka do sięgnięcia po narkotyk. Wyżej wymienione przeze mnie zagrożenia płynące także ze środowiska rodzinnego czy szkoły w powiązaniu z ciekawością są na tyle silne by złamać człowieka, i na tyle silni, że stracimy go na zawsze.
Nie pozwólmy na to.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 23 minuty