profil

Monachium 71

poleca 85% 171 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Historia sportu rzadko zna przypadki tak błyskawicznego awansu do światowej czołówki.

Kiedy w roku 1971 opiekę nad piłkarską reprezentacją Polski przejmował Kazimierz Górski, nasza drużyna zaliczała się do europejskich średniaków. W następnym roku była już mistrzem olimpijskim, w dwa lata później wywalczyła awans do Finałów Piłkarskich Mistrzostw Świata, a w 1974 zdobyła na tychże mistrzostwach trzecie miejsce.

Zaskakujące postępy i sensacyjne rezultaty. Te sukcesy na światową skalę i rewelacyjny styl gry zyskały powszechny aplauz na turnieju w Republice Federalnej Niemiec. Do dzisiaj najwybitniejsi znawcy futbolu zastanawiają się nad przyczynami tak szybkiego wzrostu poziomu polskiego piłkarstwa. Złożyło się na to wiele czynników, z których na pierwszym miejscu postawić trzeba wytrwałość, solidną pracę zawodników a także zdolności fachowe i wychowawcze trenera.

Kazimierz Górski był kiedyś piłkarzem. Nie osiągnął sławy Lubańskiego czy Deyny. Straszliwa wojna zmarnowała mu najlepsze lata życia. Mozolnym trudem doszedł jednak do upragnionego celu: przywdział koszulkę reprezentanta Polski. Potem został trenerem. Przez wiele lat opiekował się drużyną juniorów oraz trenował zespół młodzieżowy. Na wszystkich posterunkach pracy dał się poznać jako wybitny fachowiec i wspaniały człowiek. Takim pozostał do dnia dzisiejszego.

Często mówią o Górskim, że ma szczęśliwą rękę, że szczęście nigdy go nie opuszcza. Może jest w tym coś z prawdy. Ale Górski jest przede wszystkim tytanem pracy. Nigdy w życiu nie liczył na szczęście. I może właśnie dlatego fortuna mu pomogła. Objął opiekę nad pierwszą reprezentacją Polski w przededniu olimpijskich eliminacji. Miał zespół zdolny lecz nie ustabilizowany. Olśniewający fantazją, a równocześnie doprowadzający do czarnej rozpaczy swoją nieudolnością. Z takiej to chimerycznej ekipy podjął się Górski stworzyć monolit. Z pomocą przyszedł mu znany piłkarz z lat sześćdziesiątych, któremu ciężka kontuzja przerwała świetnie zapowiadającą się karierę - Jacek Gmoch.

I tak się rozpoczęła polska droga do finałów mistrzostw świata. Droga, której pierwszym etapem był turniej olimpijski w Monachium.

Na olimpijskim szlaku polscy piłkarze napotkali trudne do przebycia bariery. W eliminacjach los wyznaczył naszej drużynie jako partnerów zespoły Bułgarii i Hiszpanii.

Bułgarscy piłkarze są naszym tradycyjnym rywalem. Obie drużyny grywały ze sobą ze zmiennym szczęściem, przy czym najczęściej o wynikach decydował atut własnego boiska. Bułgarzy preferują twardą, ostrą grę, co zmusza do zachowania daleko idącej ostrożności. Są szybcy, bojowi, lecz mają pewne braki w wyszkoleniu technicznym. Z Bułgarią mieliśmy stare, zadawnione porachunki, jeszcze z eliminacji do mistrzostw świata w Meksyku. Wtedy to szczęście dopisało Bułgarom, mimo że w Warszawie przegrali aż 0:3. Oto pierwszy przeciwnik Polski w olimpijskich eliminacjach. Bułgarska prasa sportowa nie miała żadnych wątpliwości, kto zostanie zwycięzcą turnieju kwalifikującego.

- Polacy są wprawdzie groąni na własnym terenie - pisał "Naroden Sport" - lecz bilans obydwu spotkań powinien okazać się korzystny dla naszej reprezentacji. A hiszpańscy amatorzy nie będą się liczyć w końcowym rozrachunku.

- Bułgarskie piłkarstwo było ostatnio wyżej notowane od polskiego i dlatego możemy być zadowoleni z losowania - oto opinia dziennika "Oteczestwen Front"

Pierwsze spotkanie z Bułgarią zdawało się potwierdzać nadzieje naszych przeciwników. W Starej Zagorze Polacy przegrali 1:3, przy czym mecz zakończył się nieprzyjemnym zgrzytem: rumuński sędzia Padurenau usunął z boiska Włodzimierza Lubańskiego. Był to werdykt co najmniej dyskusyjny, jako że właśnie Lubański padał najczęściej ofiarą zbyt ostrej gry... Początek nastrajał niezbyt optymistycznie. Kazimierz Górski nie popadł na szczęście w panikę:

- Jeden przegrany mecz nie rozstrzyga jeszcze wszystkiego. Nie zwykłem podważać decyzji sędziego, ale wydaje mi się, że tym razem arbiter postąpił zbyt pochopnie. Graliśmy przez wiele minut w dziesiątkę, toteż porażka w takich okolicznościach nie może nikogo dziwić. Bułgarzy w meczu rewanżowym są do pokonania, a o wyjeądzie do Monachium może w tej sytuacji zadecydować różnica bramek.

Na olimpiadę pojechali Polacy... Wygrali rewanż z Bułgarią 3:0, jak również rozstrzygnęli na swoją korzyść dwa mecze z Hiszpanią, oba w identycznym stosunku 2:0. Bułgarzy nie tylko przegrali w Warszawie, lecz także stracili jeden punkt w Hiszpanii! Po dwunastoletniej przerwie piłkarska reprezentacja Polski znów zakwalifikowała się do olimpijskich rozgrywek! Jedziemy do Monachium!

Trener Kazimierz Górski solidnie przygotował drużynę, doprowadził ją do wysokiej formy, ale na temat szans woli się nie wypowiadać. Faworytami olimpijskiego turnieju są Węgrzy, piłkarze Związku Radzieckiego i NRD. Mówi się również że dużą rolę mogą odegrać gospodarze. O Polakach nikt prawie nie wspomina. Przyjazd polskiej ekipy do wioski olimpijskiej nie zostaje nawet zauważony...

- Może to i dobrze - zwierza się Włodzimierz Lubański. - Znajdujemy się tutaj jak gdyby w cieniu lekkoatletów, bokserów, ciężarowców. Rzadko kto nas odwiedza, nikt chyba nie wierzy w nasze sukcesy. Mamy więc trochę spokoju, możemy trenować.

Pierwszy przeciwnik - Kolumbia. Co sądzi na ten temat nasz trener?

- Nie mamy powodów do narzekań. - mówi Kazimierz Górski - W naszej grupie eliminacyjnej znajduje się Kolumbia, Ghana i zespół NRD. Tylko ten ostatni przeciwnik prezentuje wysoki poziom. Do drugiej rundy rozgrywek przechodzą dwie drużyny. Wszystko wskazuje na to że, będą to drużyny Polski i NRD.

Na olimpijską premierę wyjeżdżali do Ingolstadt. Nieduże miasto, położone 80 km na północ od Monachium. Ładny, dobrze przygotowany stadion, obiektywna widownia. Zebrało się 6000 widzów, w tym sporo polskich wycieczkowiczów. Mecz wyznaczono na 16:30, ale o tej godzinie na boisko wybiegli tylko Polacy. Kolumbijczyków nie było.

- Spóąnili się na pociąg - Poinformował oficjalnie sędziego jeden z przedstawicieli komitetu organizacyjnego olimpijskiego turnieju. - Powinni przyjechać za kilka minut.

Sudański sędzia - pan Salih - okazał się człowiekiem wyrozumiałym. Nie zdecydował się na walkower dla Polski. Być może nie chciał sprawić zawodu publiczności. A może wiedział, że mecz ten będzie jedynie zwykłą formalnością? Polecił zaczekać na Kolumbijczyków i rozpoczął spotkanie z kilkunastominutowym opóąnieniem.

Była to gra do "jednej bramki". Polacy wygrali 5:1, wzorowo ze sobą współpracując i wypełniając wszystkie zadania trenera.

W podobnym stylu rozegrali polscy piłkarze mecz z Ghaną - wynik - 4:0 - aby następnie stanąć do rozgrywki o mistrzostwo grupy z reprezentacją NRD.

Trener reprezentacji NRD Georg Buschner jest człowiekiem małomównym. Nie lubi zwierzeń, nie ma zwyczaju dzielić się swoimi spostrzeżeniami. Podobno jest jednym z najbardziej pracowitych trenerów piłkarskich. Pracuje ze swoją drużyną bardzo systematycznie, według starannie przemyślanych i wcześniej opracowanych planów, do których rzadko wprowadza korekty. Jego wychowankowie robią stałe postępy. Opanowali bardzo dobrze grę w defensywie, mają znakomitą kondycję.

- Czy te walory wystarczą, aby pokonać Polskę? - Georg Buschner nie odpowiada. Po dłuższym namyśle stwierdza, że wygra ten zespół, który wykaże większą dojrzałość taktyczną.

- Jeśli pokonamy Polaków, to nasze aspiracje do złotego medalu staną się całkowicie uzasadnione. Buschner miał rację. Zadecydowała taktyka. Kazimierz Górski okazał się mistrzem w tej dziedzinie. Na boisku w Norynberdze polscy piłkarze zaskoczyli przeciwników nowym wariantem gry. Zagrali, wbrew przewidywaniom, defensywnie, decydując się od czasu do czasu na szybkie i groąne kontrataki. Z takich to właśnie kontrataków padły dwie bramki dla Polski, strzelone przez Jerzego Gorgonia. Polska wygrała 2:1!

Ten mecz stanowił punkt zwrotny w olimpijskim turnieju.

"Meuncher Merkur" napisał nazajutrz:

"Po zwycięstwie nad NRD polscy piłkarze nie tylko zdobyli mistrzostwo grupy, lecz stali się także poważnym kandydatem do olimpijskiego medalu. Reprezentacja Polski jest zespołem dojrzałym, wszechstronnie wyszkolonym. Polacy potrafią błyskawicznie przechodzić od obrony do natarcia i realizować nakreślone wcześniej założenia taktyczne. Polska, Związek Radziecki i Węgry - oto trójka kandydatów do pierwszego miejsca w olimpijskim turnieju."

W wiosce olimpijskiej zgotowano piłkarzom serdeczne przyjęcie. Po raz pierwszy uśmiech rozjaśnił poważną zazwyczaj twarz Kazimierza Górskiego.

- Trochę nas bolała ta początkowa obojętność - mówił nasz trener. - Czujemy się zagubieni w tłumie kandydatów do medali. Teraz już jesteśmy pełnoprawnymi mieszkańcami wioski olimpijskiej!

Długo i wnikliwie opracowywano plany strategiczne na trzy następne mecze. W grupie półfinałowej przeciwnikami Polski były drużyny Dani, Związku Radzieckiego i Maroka. Pierwsze miejsce w grupie dawało uprawnienia do walki o złoty medal. Drugie - do gry o medal brązowy.

- Naszym celem jest finał olimpijski - stwierdził Kazimierz Górski. - W drodze do tego celu musimy wygrać jeszcze trzy mecze. Najbardziej obawiamy się piłkarzy radzieckich. Ale uważać trzeba również na Danię...

Polski trener odczuwa pewien lęk przed Duńczykami. To dawna sprawa. Kazimierz Górski raz jeden występował w reprezentacji Polski. Było to w roku 1948. Brał udział w pamiętnym meczu w Kopenhadze. Polscy piłkarze ponieśli wtedy klęskę. Przegrali z Duńczykami 8:0. Górski niechętnie wspomina ten mecz, ale gdy wraca do wspomnień, od nowa przeżywa gorycz porażki. W sposobie myślenia trenera powstało coś w rodzaju "duńskiego kompleksu". Trudno się temu dziwić.

Nasi piłkarze spacerowali po opustoszałych uliczkach wioski olimpijskiej. Rozmowa im zupełnie się nie kleiła. Każdy na swój sposób przeżywał to spotkanie.

- Chciałbym aby było już po meczu - przemówił Kazimierz Deyna. - Czujemy się zmęczeni psychicznie, nie mamy ochoty do gry. Podczas każdego turnieju zdarzają się takie załamania, lecz wtedy staramy się przynajmniej nie myśleć o przeciwniku.

Mecz w żadnym wypadku nie mógł zadowolić gustów wybrednych koneserów futbolu. Duńczycy grali przeciętnie, Polacy jeszcze gorzej. Obawy okazały się uzasadnione. Na szczęście skończyło się tym razem remisem - 1:1.

- Ważne, że nie przegraliśmy - skomentował Kazimierz Górski. - Porażka równałaby się utracie szans na medal olimpijski. Na słabą grę złożyło się kilka przyczyn. Drużyna nie wytrzymała kondycyjnie i psychicznie czwartego meczu w turnieju. Ponadto graliśmy z... Duńczykami. W następnym meczy będzie lepiej.

Skąd taka pewność, gdy przeciwnikiem jest drużyna Związku Radzieckiego?

Nasz trener wiedział jednak, co mówi.

Psychiczne zmęczenie minęło bez śladu. W ciągu kilkudziesięciu godzin cała drużyna przeszła zadziwiającą metamorfozę. W dwa lata póĄniej podobne zjawisko będzie można zaobserwować podczas mistrzostw świata.

5 września na stadionie w Augsburgu oglądaliśmy zupełnie inną polską drużynę. To byli przyszli Mistrzowie Olimpijscy i finaliści mistrzostw świata. Końcowy kwadrans wielkiego widowiska przeszedł do kronik polskiego futbolu. W ciągu 15 minut nasz zespół odwrócił całkowicie losy spotkania. Ze stanu 0:1 zrobiło się szybko 2:1 dla Polski. I tak - ku rozpaczy radzieckich piłkarzy - zostało do końca.

- Gratulujemy mistrzowskiej drużyny - powiedział, wychodząc ze stadionu, redaktor Lukacs z budapeszteńskiego "Nepszabadsag" -Chciałbym jak najlepiej dla swojego zespołu, ale muszę być obiektywny: Madziarzy nie mają z wami żadnych szans! W takiej formie Polaków nigdy jeszcze nie widziałem.

Trener Kazimierz Górski był bardziej surowy w swoich ocenach: - Nasi piłkarze niepotrzebnie oddali w pierwszej połowie inicjatywę. Gdyby od samego początku grali uważnie, jak w ostatnich kilkudziesięciu minutach, to nie potrzebowalibyśmy drżeć o rezultat spotkania. Dopiero po przerwie narzucili ogromne tempo którego nie wytrzymali zawodnicy radzieccy.

Prasa nie szczędziła pochwał pod adresem polskiej "jedenastki".

Polska jest teraz faworytem olimpijskiego turnieju - pisał nazajutrz "Kicker". W ostatnich 30 minutach gry Polacy pokazali, co naprawdę potrafią. Polska drużyna wykazała doskonałą odporność psychiczną. Polacy byli niewątpliwie lepsi w tym meczu, mimo że zawodnicy radzieccy przez długi czas prowadzili 1:0. W końcówce polski zespół uzyskał wyraĄną przewagę, choć z placu gry musiał zejść jeden z najlepszych graczy - Gorgoń. W drugiej połowie reprezentanci Polski mogli uzyskać jeszcze więcej bramek.

Polacy rozegrali wspaniałe spotkanie - zachwycała się monachijska "Abendzeitung". - Polskim piłkarzom urosły skrzydła. Wygrali w świetnym stylu i chyba zostaną olimpijskimi mistrzami.

Olimpijscy mistrzowie? O tym się przecież nikomu nie śniło przed wyjazdem z Warszawy. Teraz już sukces jest bliski. Spotkanie z Marokiem to zwykła formalność. Marokańczycy opuszczają boisko z bagażem pięciu bramek, nie strzeliwszy ani jednej. Gramy o złoty medal z Węgrami!

W dniu olimpijskiego finału w węgierskiej kwaterze, nie było jednak nikogo. Wszyscy znajdowali się na boisku treningowym.

- Nie możemy pozwolić sobie na odpoczynek - wyjaśnił trener Illovszky. - Gramy o najwyższą stawkę w futbolu amatorskim i to nie z byle jakim przeciwnikiem. Nie wykluczam nawet dogrywki, ale przypuszczam że tytuł mistrza przypadnie naszej drużynie. Oglądaliśmy na magnetowidzie spotkania Polaków z zespołami NRD i ZSRR. Mamy trochę własnych spostrzeżeń, wychwyciliśmy niektóre błędy Polaków. Ta analiza może się okazać wielce pomocna.

Węgrzy do końca wierzyli w swój sukces. Mieli łatwiejszą drogę do finału, zachowali więcej sił. Liczyli na to, że Polacy, zmęczeni ciężkimi pojedynkami z NRD, Związkiem Radzieckim i Danią, skapitulują, gdy dojdzie do decydującej rozgrywki. Polscy trenerzy zdawali sobie z tego - na szczęście - sprawę.

Kazimierz Górski zarządził więc... odpoczynek. Po raz pierwszy od rozpoczęcia igrzysk nasi piłkarze udali się na spacer po ulicach Monachium. Do tej pory opuszczali wioskę jedynie jadąc na mecze lub wychodząc na trening na pobliskie boisko. Teraz każdy ma kilka godzin dla siebie. Znakomity relaks. Wracają pełni wrażeń i całkowicie odprężeni. Ani śladu znużenia.

- Musimy grać twardo i skutecznie, dokładnie kryć Węgrów i dążyć do opanowania środkowej strefy boiska -mówi Włodzimierz Lubański. - Węgrzy mają doskonałą linię środkową. Jeśli potrafimy zastopować węgierskich pomocników - wygramy mecz. Teoretycznie Madziarzy mają nad nami pewną przewagę psychologiczną. Bilans naszych wzajemnych spotkań jest dla nich korzystny. Mimo to nie powinniśmy tym razem przegrać. Będziemy walczyć do ostatniego gwizdka.

10 września. Dzień finałowej rozgrywki.

Od rana świeciło piękne, jesienne słońce. Ale pod wieczór niebo pokryło się chmurami. Zaczęło siąpić, a potem rozpadało się na dobre. Gwałtownie się ochłodziło. Gdy obie "jedenastki" wybiegły na płytę Stadionu Olimpijskiego, Jedynie najwytrwalsi kibice obu drużyn pozostali na trybunach. Mecz toczył się w anormalnych warunkach.

Brzydka pogoda popsuła piękne widowisko. A jednak nie mieliśmy powodu do narzekań. Polscy piłkarze rozgrywali doskonałe spotkanie. Nie speszyli się utratą bramki. Po przerwie opanowali całkowicie boisko, uporządkowali grę, a dwie przepiękne bramki Kazimierza Deyny zapewniły naszej drużynie mistrza.

Pierwszy wbiegł na boisko Kazimierz Górski. Uściskał Włodzimierza Lubańskiego, potem innych zawodników. Na zroszonej deszczem murawie polscy piłkarze odprawiali taniec radości. Na trybunach wykwitły biało-czerwone sztandary. To polscy kibice pozdrawiali bohaterów olimpijskiego turnieju. Grupka najodważniejszych przerwała kordony. Wbiegli na płytę boiska, aby za chwilę porwać na ręce trenera i kapitana drużyny. Nasz kapitan - Włodzimierz Lubański - nie strzelił żadnej bramki tego wieczoru. Był jednak prawdziwym "mózgiem drużyny". Zwycięstwo było również jego sukcesem osobistym. Zagrał jedną ze swoich najbardziej popisowych partii.

Drugim bohaterem wieczoru był Kazimierz Deyna, strzelec dwóch bramek, "król strzelców" olimpijskiego turnieju. W drugiej połowie spotkania został kontuzjowany i musiał zejść z boiska.

- Szkoda że nie uczestniczyłem do końca w tej pięknej rozgrywce - powtarzał w szatni, po meczu. - Tak bardzo chciałem być na boisku w chwili, gdy sędzia zakończy ten historyczny mecz. Nie potrafiłem sobie jednak poradzić z bólem mięśni. Odnowiła mi się kontuzja, nie mogłem zupełnie biegać. Doprawdy nie wiem, jak w takich warunkach strzeliłem dwie bramki...

- Polska drużyna zasłużyła na złoty medal - podsumował swe wrażenia Kazimierz Górski. - Była lepsza, grała skuteczniej. Nie chciałbym nikogo wyróżniać. Na ten sukces zapracowali rzetelnie wszyscy piłkarze. Był to triumf całego kolektywu. Wydaje mi się, że jednym z głównych powodów olimpijskiego sukcesu było umiejętne rozłożenie sił we wszystkich spotkaniach turnieju. Nie bez znaczenia była znakomita atmosfera, jaka panowała wśród piłkarzy. Cały zespół cechowała silna wola zwycięstwa. Po raz pierwszy polskie piłkarstwo zdobyło złoty medal olimpijski i po raz pierwszy po wojnie polscy piłkarze wygrali z Węgrami.

Ten olimpijski występ Polaków spotkał się z bardzo wysoką oceną.

- To było coś wspaniałego - napisała "Suoddeutsche Zeitung" - Polacy rozwiali marzenia Węgrów o kolejnym złotym medalu. Ten szlachetny kruszec zabrali Polacy - i to najbardziej zasłużenie. Finałowy mecz przewyższał poziomem wszystkie poprzednie spotkania turnieju. Uznanie za to, że przynajmniej finał stał się świętem piłkarskim, należy się obydwu drużynom dzięki ich urozmaiconej, mądrej grze. Jednakże specjalna pochwała należy się Polakom, prowadzonym przez doskonałego Włodzimierza Lubańskiego. To było rzeczywiście zdumiewające, ile siły potrafili Polacy położyć na szalę tej walki.

- Złota nie zdobywa się co cztery lata - napisała "Muenchner Merkur". - Zwycięzca olimpijski z Meksyku - Węgry, przegrał finał olimpijskiego turnieju piłkarskiego z Polską 1:2. Polacy którzy już zwycięstwem nad ZSRR w drugiej rundzie dali znać o sobie, wygrali w pełni zasłużenie.

- Padli sobie w ramiona i tańczyli na mokrej murawie. Radośnie święcili polscy piłkarze zwycięstwo olimpijskie. Dzięki sukcesowi 2:1 nad Węgrami, zdobywcami złotych medali z Meksyku i Tokio, zabrali po raz pierwszy w historii igrzysk piłkarskie złoto nad Wisłę - pisała "Bild Zeitung".


- Sensacja dopełniła się - czytamy w "Tages Zeitung". - Polacy zdetronizowali abonamentowego zwycięzcę olimpijskich turniejów piłkarskich - Węgrów. Madziarzy musieli się zadowolić srebrem. Dumny zdobywca złotych medali nazywa się Polska.

- Na stadionie Olimpijskim w Monachium Polacy udowodnili, że remis w Hamburgu z naszą pierwszą reprezentacją nie był dziełem przypadku - powiedział jeden z najwybitniejszych znawców futbolu w RFN, redaktor "Kickera", Hans Schiling. - Lubański, Deyna, Szołtysik, Gorgoń i Kostka reprezentują taki poziom, że mogliby z powodzeniem występować we wszystkich czołowych zespołach europejskich.

Władysław Siemionow z radzieckiej telewizji tymi słowami pogratulował piłkarzom złotego medalu: - Martwiliśmy się, gdy radzieccy piłkarze przegrali z Polską 1:2. Teraz okazuje się, że Polacy poczynili zdumiewające postępy. Złoty medal polskiego zespołu to duża niespodzianka.

Dla większości zawodników występujących w tym turnieju to był początek wielkiej kariery. Przypomne na koniec bohaterów owych igrzysk olimpijskich: Hubert Kostka (Górnik Zabrze) - lat 32, bramkarz; Marian Szeja (Zagłębie Wałbrzych) - lat 31, bramkarz; Zygmunt Anczok (Górnik Zabrze) - lat 26, obrońca; Jerzy Gorgoń (Górnik Zabrze) - lat 23, obrońca, - 2 bramki; Marian Ostafiński (Ruch Chorzów) - lat 26, obrońca; Antoni Szymanowski (Wisła Kraków) - lat 21, obrońca; Zbigniew Gut (Odra Opole) - lat 23, obrońca; Lesław Ćmikiewicz (Legia Warszawa) - lat 24, obrońca i pomocnik; Kazimierz Deyna (Legia Warszawa) - lat 25, pomocnik i napastnik, - 9 bramek, król strzelców; Jerzy Kraska (Gwardia Warszawa) - lat 21, pomocnik; Zygmunt Maszczyk (Ruch Chorzów) - lat 27, pomocnik; Zygfryd Szołtysik (Górnik Zabrze) - lat 30, pomocnik i napastnik, - 1 bramka; Ryszard Szymczak (Gwardia Warszawa) - lat 28, napastnik; Robert Gadocha (Legia Warszawa) - lat 26, napastnik, - 6 bramek; Andrzej Jarosik (Zagłębie Sosnowiec) - lat 28, napastnik; Włodzimierz Lubański (Górnik Zabrze) - lat 25, napastnik, - 2 bramki; Joachim Marks (Ruch Chorzów) - lat 27, napastnik; Kazimierz Kmiecik (Wisła Kraków) - lat 21, napastnik, - 1 bramka; Grzegorz Lato (Stal Mielec) - lat 22, napastnik.

--------------------------------------------------------------------------------

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 18 minut