profil

"Stara Baśń - kiedy Słońce było bogiem" - recenzja filmu

poleca 85% 1738 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Biskupin

Nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem koneserem kina. Filmy, które zazwyczaj oglądam, w żadnym wypadku nie można zaliczyć do ambitnych, na ogół chodzi mi po prostu o dobrą rozrywkę z jak najmniejszym użyciem szarych komórek w czasie seansu. Do „Starej Baśni”, której premiera odbyła się 19 września, podchodziłem podobnie, tym bardziej, że jak dotąd nie czytałem książki. Okazuje się jednak, że nawet mało wymagający widz czasem się zawodzi...

W wypadku nowej polskiej „superprodukcji” na niskim poziomie stoi prawie wszystko. Ale po kolei...
Zacznijmy od historii opowiedzianej w filmie. Jest ona luźną adaptacją powieści Kraszewskiego. Na tyle luźną, że praktycznie niezrozumiałą. Jest zły Popiel i jego małżonka, jest Ziemowit (skrzyżowanie Wiedźmina z Robin Hood’em), kochający się w Dziwie, później Popiel morduje jednego ze swych synów, bodajże w celu przedłużenia sobie kadencji rządzącego na czas bliżej nieokreślony. Jest również Piastun, który w pewnym momencie obraca się przeciwko Popielowi, zresztą w dość licznym towarzystwie okolicznych mieszkańców. Po ich niezbyt udanym najeździe na siedzibę złego księcia, ni stąd ni zowąd pojawiają się Wikingowie i niszczą wioskę, w której w danym momencie przebywał Ziemek, goniący za Dziwą, która wbrew żywionym do niego uczuciom udaje się do świątyni, by zostać „strażniczką świętego ognia”. Gdzieś po drodze ginie ojciec Dziwy, a Ziemek pomaga Piastunowi pokonać kilku atakujących go wojów. Pojawia się również blond-piękność, której wpada w oko Ziemowit (jest bohaterką obowiązkowej w polskich filmach sceny rozbieranej), mamy również scenę walki dzielnego Ziemka z najpotężniejszym z Wikingów. Pod koniec filmu dowiadujemy się jeszcze, że przyczyną śmierci Popiela wcale nie były wygłodzone myszy. Wszystko to jest wymieszane bez ładu i składu. Do tego w kilku momentach ma się ochotę po prostu zasnąć. Takie są efekty wielu kompromisów między reżyserem a scenarzystą (nad scenariuszem pracowali wspólnie Jerzy Hoffman i Józef Hen), gdy obaj niewątpliwie mają swoje własne – często różne – wizje dotyczące całokształtu obrazu.

Wydarzenia ukazane w filmie dzieją się w IX wieku, na 100 lat przed przyjęciem chrztu przez Polskę. Scenografia i kostiumy użyte na potrzeby widowiska musiały być więc dopasowane do czasu, w którym rozgrywa się akcja. Kolejną porażką jest właśnie scenografia – osada w Biskupinie z dorobioną komputerowo murowaną wieżą to nie jest chyba szczyt marzeń i możliwości? Kostiumy aktorów są dobrane nieźle, aczkolwiek ubiór wikingów trochę odbiega od historycznych realiów. Dziwi również fakt, że polskie kobiety w IX wieku – z prostymi wieśniaczkami włącznie – pokazywały się w pełnym makijażu i ze szminką na ustach. Owszem, zapewne – jak wszystkie kobiety niezależnie od czasów – dbały o swój wygląd, ale bez przesady! Nie można również nie skrytykować „efektów specjalnych”. Obok wspomnianej komputerowo stworzonej wieży w Biskupinie, film obfituje w liczne sceny walk. Głowy i inne części ciał gęsto wyścielają ekran, nie wywołując żadnych emocji – wszystko wygląda bardzo sztucznie. Nie inaczej jest z płomieniami – pomysł z ogniem umieszczonym bliżej kamery, mającym robić złudzenie palącego się tła jest w polskim filmie obecny od niepamiętnych czasów i – wbrew nadziejom pana Hoffmana – nadal się nie sprawdza. To są szczegóły, ale niezwykle ważne przy odbiorze całości...
Zawodzi dobór aktorów. Z tego, co wiem, młode pokolenie zdolnych artystów w naszym kraju jest na tyle liczne, by móc wypełnić co najmniej 80% odpowiednich ról w produkcji podobnej do „Starej Baśni”. Pan Hoffman zdecydował, że będziemy podziwiać grę aktorów i tak na ogół obecnych w każdym nowym polskim filmie (lub serialu). W głównych rolach mamy Michała Żebrowskiego (Ziemowit), Daniela Olbrychskiego (Piastun), Bohdana Stupkę (Popiel) i Małgorzatę Foremniak (żona Popiela). W rolach drugoplanowych i epizodycznych pojawiają się m.in. Anna Dymna (matka Dziwy), Wiktor Zborowski (jako Wiking-tłumacz) i Jerzy Trela (Wizun). Jedyną nową twarzą w tym widowisku jest Rosjanka Marina Andrejewna Aleksandrowa (Dziwa), która – niestety – nie poradziła sobie z opanowaniem języka polskiego i musiała zostać zdubbingowana. Ich gra jest w większości wypadków poprawna, ale od czołówki polskiego aktorstwa – bo tak są często określani – można wymagać chociaż jednej pamiętnej roli? Takiej roli w tym filmie nie ma.

Nie muszę mówić, jak ważną funkcję w filmie spełnia muzyka. Tą częścią „Starej Baśni” zajął się Krzesimir Dębski, kompozytor poniekąd znany i ceniony. Szkoda, że na tło muzyczne zwraca się uwagę wyłącznie w momentach, gdy jest nadmiernie wyeksponowane (prawie wszystkie sceny bez dialogów) lub poraża niezbyt przekonującymi, słabymi wręcz, motywami. Ta część ekranizacji również nie zachwyca.

Mogę kontynuować moje narzekania, że baśń musi być zakończona morałem, którego w filmie nie ma (lub nie można go łatwo odebrać), że nie podoba mi się to czy tamto. To wszystko nie zmieni jednak niezwykle niepocieszającej rzeczywistości – w naszym kraju filmy o największych budżetach są ekranizacjami książek. Wniosek jest prosty – nikt nie ma pomysłu na widowiskowy film nie posiadający literackiego pierwowzoru. Nie wpływa to na fakt, że ekranizacja „Starej Baśni” od paru tygodni zajmuje pierwsze miejsce na polskiej liście sprzedaży biletów. Producenci swoje zarobią i powstanie kolejna adaptacja. I potem następna i następna... Na co więc będziemy chodzić do kina, gdy wreszcie skończą nam się lektury? Na „Panoramę Firm” czy „Książkę telefoniczną” – przecież to takie poczytne książki? Czy młode pokolenie polskich reżyserów dojdzie wreszcie do głosu i zajmie miejsce Wajd, Hoffmanów i innych im podobnych? Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć.

Załączniki:
Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 5 minut