profil

Stowarzyszenie Umarłych Poetów - refleksje

Ostatnia aktualizacja: 2022-05-13
poleca 85% 220 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Odwieczny problem ludzkości. Czy poradzę sobie z tym, co stawia przede mną życie? Świat przepełniony nienawiścią i nierealnymi, niespełnionymi marzeniami? Czy warto się starać? Nikt tego nie wie, póki się nie przekona.

„Stowarzyszenie Umarłych Poetów” było dla mnie próbą podjętą na przekór wszystkiemu, co z pozoru nieosiągalne. Dowodem na kroczenie przez życie z wysoko uniesioną głową do samego końca, co nie znaczy, że bez potknięć. Przesłaniem, że należy łamać bariery na drodze do szczęścia i upragnionego celu, ale jak to powiedział pewien krytyk filmowy: „Porządny film to taki, w którym na końcu główny bohater ginie śmiercią tragiczną…”

Opowieść o dorastaniu w sztywnych, angielskich kryteriach: Tradycja, Honor, Dyscyplina i Doskonałość. Ambitna szkoła, ambitne dzieci, ambitne plany. Wszystko od dawien dawna ustalone. Wyobrażenia rodziców o karierze pociech, cierpiących pod skorupą udawanego spokoju oraz pragnących uwolnić się z ram przerażającej rzeczywistości. Młode, szalone umysły szukające odległego świata, gdzie nie ma wymagań, barier ani presji otoczenia. Niestety niełatwo to osiągnąć.

Wśród całego zamętu pojawia się nagle ekscentryczny profesor John Keating. Nauczyciel, jakiego każdy z nas chciałby mieć w swojej szkole- wyrozumiały, szalony, bez zahamowań. Wprowadza nieco niekonwencjonalny tryb nauczania (np. wyrywanie stron z bezsensownych podręczników). Możecie się do mnie zwracać „panie Keating” bądź „O kapitanie, mój kapitanie!” (słowa kierowane przez Walta Withmana do Abrahama Lincolna)- oznajmił na pierwszej lekcji. Potrzebowali właśnie kogoś takiego. Osoby, która byłaby ich przewodnikiem…

Szczerze mówiąc nie spotkałam nikogo podobnego podczas mojej edukacji. Fikcja literacka jest piękna, ale to jedynie fikcja. Jedyną prawdą było to, że nauczyciel stojący po stronie ucznia, nietraktujący go przedmiotowy, niemówiący wciąż bezosobowo bądź, co gorsza lekceważącym tonem: „dziecko nie kłóć się ze mną” i tak na finale straci pracę, bo się go oskarży o herezję szkolną. Zmiany w szkolnym regulaminie są nie do przyjęcia. Farbowane włosy, dredy czy tuzin kolczyków od razu muszą świadczyć o pewnych lukach umysłowych-tylko ciekawe u kogo? Najlepiej zamknąć ucznia w schludnym mundurku, obłożonego tomami książek z przestarzałymi formułami do „wkucia na blachę”, pozostawić z dręczącą depresją oraz z syndromem zupełnej anonimowości i zapomnienia. Ewentualnie może czasami wyjść popatrzeć sobie na pedagogiczne gestapo, które tylko czeka, żeby swój zły dzień odreagować na Bogu ducha winnej, nieletniej ofierze.

W naszych czasach młodzież poszukuje ujścia emocji w alkoholu czy narkotykach. Codzienne problemy typu: nieśmiałość, zdrada, dziewczyna mnie nie chce, rodzice się kłócą, długie nocne zakuwanie ponad ludzką siłę- weź amfę, pójdzie lepiej- tak najłatwiej. Chłopcy z Welton odnaleźli jednak inny sposób, swoją pasję i powołanie. Magiczna droga wgłąb poezji pozwalała im, choć na chwilę oderwać się od problemów. Tajne stowarzyszenie, które do tej pory było tylko wspomnieniem z lat szkolnych Prof. Keatinga, powróciło i dało szanse na przetrwanie najtrudniejszych momentów. Zakazane wyjścia późnym wieczorem do jaskini, czytanie liryki, a również swojej twórczości zapoczątkowały cudowne więzi i głęboką przyjaźń. Przyjaźń nie tylko między chłopcami, ale także z ich profesorem, mentorem, kapitanem.

Jak już wcześniej wspominałam była to chwilowa ucieczka. Świat przedstawiony przez poetów jest na ogół wyidealizowany, nie potrafi przygotować do prawdziwych zmagań. Neil nie umiał przeciwstawić się władczemu ojcu. Coraz to bardziej zatapiał się w iluzji, bał się, ale odwieczne marzenie zwyciężyło. Za ogromną cenę postanowił żyć chwilą- „Carpe Diem”. Potraktował występ w teatrze jako największe wyzwanie. Chciał czuć, że wreszcie kocha to, co robi. Scena, publiczność, aktorstwo- podjął próbę i za to go cenię. Zdawał sobie sprawę, że ojciec najprawdopodobniej nie zaakceptuje wyboru, lecz zawalczył o szczęście. Czy może być coś gorszego niż egzystowanie w postaci zwiędłego warzywa w świadomości, że się nie spróbowało? Ta rozdzierająca pustka i niepewność zrobiłyby z Neila maszynę, nastawioną na bezmyślne wykonywanie wyuczonej czynności, a kiedy zrozumiałby, że nie tak miało być… najprawdopodobniej zabiłby się, cierpiąc tysiąc razy mocniej.

Kiedyś myślałam, że moje życie będzie szczęśliwe i bez żadnych przeszkód. Na wszystko miałam ułożony plan. Gimnazjum. Wysoka średnia. Liceum. Studia- mój wymarzony UJ. W zeszłym tygodniu przeczytałam „owocową trylogię” Izabeli Sowy. Malina, Jolka czy Wiśnia- bohaterki tych książek myślały podobnie, a były oblane egzaminy, kilka nocy spędzonych na Plantach, huba w łazience w wynajmowanej za astronomiczną sumę norze, brakujące 0,02 do stypendium, żeby przetrwać do pierwszego. Piękna perspektywa zapewniona przez naszą jakże opiekuńczą ojczyznę, ale czy one się poddały? Czy poddał się Knox walcząc o dziewczynę? Czy poddał się Neil występując w „Śnie nocy letniej”? Czy poddał się Newanda rezygnując z uczelni na rzecz lojalności? Czy poddał się Todd krzycząc ostatnie słowa do Kapitana? Nie, oni wszyscy walczyli i każde z nich w pewien sposób wygrało. Nie powiedzą, że się nie starali, że „nie żyli świadomie, nie czerpali ze źródeł życia całej jego istoty”. Nie chcą „w godzinę śmierci odkryć, że nie żyli”.

Ja też nie chcę. Będę się starała do ostatniego tchu, ostatniej kropli krwi. Nie poddam się. Jak mawia mój trener: „Jeżeli nie uwierzysz w swoje możliwości, nigdy ich nie użyjesz!”. Najważniejsza jest wiara w siebie. Chcę mieć tą satysfakcję i pijąc wino z żulami w jakiejś obleśnej bramie trzymać tytuł magistra w kieszeni!

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 5 minut