profil

Moja historia.

poleca 85% 109 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Oto moja historia. Moja i wielu ludzi takich jak ja. W czasach złych jak i dobrych, zawsze bliskich sobie. Cierpiących i radujących się w ten sam sposób. Kochających i nienawidzących życie jednocześnie. Ja i dziesiątki moich lustrzanych odbić. A wszyscy w jednym, jaskrawym i żywym kolorze. Oto ja - Marie M. - i moja historia...

Przyszłam na świat w Ameryce Północnej w czasach, w których rządzili ludzie dorośli, Którzy patrzyli na wszystko przez pryzmat konserwatywnych zasad. Ich skrajnie racjonalistyczne spojrzenie na świat miało przynosić dobrobyt i szczęście. Ale nie wszystkim... Oszukiwali sami siebie, bo te zabiegi przynosiły pozorny spokój ich duszom, tłumiły ich krzyk.

Ja i dziesiątki moich przyjaciół chcieliśmy zburzyć ten brutalny wobec człowieczeństwa ład. Wpajane nam w szkole obrazy życia były nam obce. Każdy z nas miał już wtedy własne marzenia i chciał przeżyć swoje życie po swojemu. Ja również. Pragnęłam być wolnym człowiekiem robiącym to, co uważa za słuszne, a nie to, co wypada mu robić. Chciałam nieść duchową pomoc owcom zabłąkanym wśród stada wygłodniałych wilków, bo ja również czułam się taka zagubiona i bezbronna.

Marzenia te trzeba było zacząć urzeczywistniać już wkrótce, bo zagrożenie ze strony dorosłych było coraz większe. Musiałam powiedzieć „nie” zbliżającemu się nieszczęściu. Nie chciałam zostać prawnikiem, lekarzem lub politykiem (kolejnym w rodzinie). Postanowiłam sama wybrać studia. Ale to wiązało się z utratą dotychczasowego stylu życia. Teraz byłam bez pomocy rodziców, ale za to z pomocą „rodziny” ludzi takich samych jak ja. Postanowiliśmy mieszkać, uczyć się, żyć i... umierać razem.

Tak więc zamieszkałam z grupą przyjaciół, których los był do złudzenia podobny do mojego. Było ciężko, ale razem byliśmy w stanie przezwyciężyć wszelkie trudności. Często wychodziliśmy na ulicę do ludzi, którzy potrzebowali naszej pomocy. My również potrzebowaliśmy ich. Nasze studia socjologiczne dawały nam szansę na lepsze poznawanie samego siebie.

To były piękne czasy, w których mogłam realizować swoje plany. Ludzie dorośli, którzy nie czuli tak jak my, uważali nas za zdegenerowaną część społeczeństwa i traktowali nas jak intruzów w swoim wyważonym rozumowo świecie. Nie kryli pogardy dla nas. Nie raz próbowali za pomocą policyjnej pałki wybić nam z głowy nasze pragnienia. Ale młodość jest nieugięta. Jak u Hydry na miejsce obciętych głów wyrastają nowe. Tak samo było z nami, bo nasza wiara w uduchowienie świata była tak ogromna.

Po ukończeniu studiów postanowiłam założyć organizację pomagającą młodym ludziom być wolnymi i stawiającą ich na nogi po upadkach. Razem z grupą najwierniejszych przyjaciół organizowaliśmy hepeningi i wychodziliśmy na ulice dawać wszystkim radość: koniec z racjonalizmem, czas na wolność ducha i umysłu! Mieliśmy swój styl, który emanował płonącą w nas wolnością. Dorośli nazywali nas „dziećmi kwiatów”, ale wbrew pozorom, określenie to pasowało do nas. Zarzucano nam, że życie przez nas prowadzone jest jedną, wielką zabawą. Ale co złego jest w spełnianiu swoich marzeń i dobrej zabawie?

Gdy osiągnęłam wiek trzydziestu lat, coś zaczęło się we mnie zmieniać. Wolny styl życia zaczął mnie powoli męczyć, a w mojej głowie zaczęły powstawać myśli, które budziły we mnie lęk: stabilizacja, dom, rodzina... To było przerażające! Nie mogłam tak po prostu porzucić całej ideologii mojego życia. Obawiałam się, że stanę się takim samym człowiekiem, od którego w młodości uciekłam. To było ponad moje siły. Myśli o stabilizacji życia stawały się kulą u nogi zarówno dla mnie, jak i dla moich przyjaciół. Po nieudanych próbach zwalczenia ich w sobie, po wielu ciężkich chwilach stwierdziliśmy, że przyszedł czas na ostateczny krok w dążeniu do wolności. Przeżyliśmy nasze życie razem, a teraz przyszedł czas na wspólne rozstanie się z nim. Z pełną świadomością swych czynów oddaliśmy się w ręce środków, które delikatnie łagodziły w nas wszelkie odczucia i sprawiały, że całe nasze szczęśliwe życie przesuwało się nam przed oczami.

Tak zakończyliśmy swoją walkę o szczęście. W bezpiecznej otulinie naszych spełnionych snów znów byliśmy wolni. Tak samo jak w chwili, gdy wyszliśmy z domów, aby nigdy już do nich nie powrócić. Zrobiliśmy to nie dlatego, że nienawidziliśmy życie, tylko dlatego, że je kochaliśmy i baliśmy się je stracić.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 4 minuty