profil

Recenzja filmu Pianista

poleca 85% 351 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Fryderyk Chopin

Pierwszą rzeczą spontanicznie odebraną jest język, sprawa przecież wcześniej wiadoma, mimo to zaskakuje. Akcja dzieje się w okupowanej Warszawie. Jest wrzesień 1939 roku, z radia dobiega komunikat o ewakuacji Rządu Polskiego i wypowiedzeniu wojny Niemcom. Z głośnika - jak i z wszystkich dialogów w filmie - płynie potoczysta angielszczyzna. Dziwna rzecz, ale nie o to wszak chodzi, żeby cieszyć wyłącznie polskie oczy i uszy. Ulice wojennej Warszawy oraz sceny obrazujące absurd ludzkiego okrucieństwa i cierpienia przemawiają - dokładnie tak, jak winno to mieć miejsce w obrazie o wojnie. Poruszone zostają nigdy do końca nie poddające się klarownej ocenie moralnej kwestie postaw. Bohaterstwo przeplata się z pierwotnym instynktem, który każe przetrwać za wszelką cenę. Przypomina się zezwierzęcona człowiecza żebranina o życie, znana z łagrowych opowieści czy choćby z pisarstwa Ericha M. Remarque’a. W powieści „Na Zachodzie bez zmian” przedstawia on bezsens wojny pokazując, jakim zmianom i zniszczeniu podlega młody człowiek, który w niej uczestniczył. Żeby przetrwać, tak fizycznie, jak psychicznie, musi on odsunąć, zagłuszyć, zgasić w sobie wszelkie posiadane kiedykolwiek aspiracje do wyższego, duchowego życia – jak tego ze sztuką na przykład. Wszelkie tej rangi „osiągnięcia cywilizacji” okazują się kompletnie nieprzydatne w egzystencji, jaką wiedzie żołnierz, łagrowicz, mieszkaniec getta. Mało tego, obecność owych „wyższych sfer” przeszkadza. Wrażliwość przyprawia o szaleństwo wobec nie podlegającej rozsądkowi ani żadnej estetyce rzeczywistości wojennej. Jedyne, co się wówczas przydaje, to zdrowy instynkt samozachowawczy, umiejętność dekowania się oraz inteligencja pomagająca kierować szczęściem tak, by przetrwać. W ten sposób doświadczana psychika nie ostaje się bez szwanku i literatura daje przykłady człowieka wypalonego, cynika, nie będącego w stanie nigdzie się już przystosować tułacza, nieszczęśliwego poprzez odarcie go z wiary w cokolwiek. Gdy wraz z młodością trzeba odrzucić zalążek rzeczy najbardziej w sobie cenionych przed wojną, niełatwo potem nałożyć je na siebie z powrotem jak świeży garnitur. Filmowy pianista przechodzi przez wszystkie koszmary: traci bliskich, poznaje cały absurd tego, że to „człowiek człowiekowi zgotował ten los”, a jednak wychodzi z nich „w białych rękawiczkach”. Odnajduje swoją sztukę i biegnie za nią, jakby nic nigdy nie pozwoliło mu wątpić w jej sens w obliczu bestialstwa. Sztuka uosabiana przez Chopina jest motywem przewodnim filmu. To ona, nie straszliwe przejścia wojenne, wpływa na jego wydźwięk. Jest ponad wojną, podobnie jak główny bohater. Wydaje się to mało prawdopodobne, choć może tylko uproszczone. Był zbyt wrażliwy – jako muzyk zresztą – by wyjść z tego wszystkiego z podniesioną głową. Kiedy straciło się wszystkich i wszystko, łącznie ze złudzeniami, trudno, by sztuka posiadała jeszcze jakąkolwiek moc przekonywania. Nie potrafię sobie wytłumaczyć, w jakim celu wpięto wątek Chopina. Jeśli ma symbolizować tryumfującą polskość, wkrada się pewna niekonsekwencja, gdyż bardzo zakpiono z polskiego bohaterstwa w scenie ostrzeliwania przez powstańców niemieckiego szpitala, pielęgniarek i rannych. Litość niemieckiego oficera, zachwyconego muzyką Chopina, również nie wydaje się wiarygodna czy przekonująca. Nie znaczy to, że wśród Niemców nie było ludzi z sumieniem, tyle że nawet jeśli je ktoś posiadał, dawno strawił przez owe 5 lat, gdy o okazję do okazania litości nie było trudno. Wątpliwe, by taki „sumienny” człowiek się ostał (chyba, że świeżo wysłano go na front, ale to wszak koniec wojny!). Jeśli ktoś posiadał dobroć, szybko ją trwonił widząc, że milionom ginących i tak nie zdoła pomóc. Jeśli zaś wzruszyła wyłącznie muzyka, cóż, mielibyśmy do czynienia z potworem. Jest jednak jedna rzecz, która tłumaczy założenia filmu. Chodzi o osobę reżysera. Roman Polański stworzył symbol odradzającej się sztuki. Zawarł w swym obrazie wątki autobiograficzne i jako taki winniśmy go odbierać. Za to też chyba głównie go nagrodzono. Polański mówi sam o sobie: żydowskim pochodzeniu, doświadczeniach wojennych i życiu związanym ze sztuką. Próbuje pokazać człowieka „z duszą”, która wbrew wszystkiemu potrafi w nim rozkwitać. Widocznie już przed wojną na tyle silnie ją w sobie ugruntował. Są również ciemne strony: brak udziału w działaniach heroicznych – ci, co chcieli przeżyć, takie właśnie strony miewali. Dla Żyda, w dodatku muzyka – jako postaci charakterystycznej – nie pozostawał zresztą duży wybór – nie wchodziła w grę konspiracja, pozostawało ukrycie i ogromna dawka szczęścia. Traktujmy więc film jako opowieść o przypadku, o rzeczywistości, w którą czasem trudno uwierzyć, choć rozgrywa się przed naszymi oczami, o konfrontacji tego, co w człowieku wielkie z tym, co małe, a konieczne, bo jego życie utrzymać. Możemy odnaleźć przemawiający obraz strachu, jaki panował w tamte dni, gdy śmierć sięgała po miasto i ludzi. Kończę na lżejszych spostrzeżeniach. Dużym zainteresowaniem cieszyły się obecne często, a w końcowej partii filmu przez około 10 minut, ręce. Prezentowały wspaniałą grę - muzyki wartościować nie trzeba - zaś uwagi kinowej widowni przebrzmiewały w „mogliby wreszcie pokazać z twarzy, czyja to faktycznie wirtuozeria”. Zaserwowano nam koncert. Wbrew wrażeniu po wcześniejszych scenach, które miał chyba wyciszyć, w moim odbiorze jednak podkreślił.
Poszłam do kina z obowiązku, w ciemno nie wiedząc, co niesie za sobą ten film. Tytuł brzmiał tak zwyczajnie, nigdy bym się nie spodziewała, że pod nie ukryta jest niesamowita opowieść o dramatycznych losach słynnego pianisty na tle umierającej Warszawy. Historia ta nie została zmyślona, nie jest to ekranizacja wyobraźni reżysera, lecz powstała na podstawie bolesnych wspomnień nieżyjącego już Władysława Szpilmana. Roman Polanski tworząc ten film, kierował się także własnymi przeżyciami z II wojny światowej. Dzięki temu film stał się bardziej szokujący, wydarzenia zostały ze szczególnym okrucieństwem ukazane i wcale to nie było zmyślone, lecz prawdziwe. To było powodem wielu mych wzruszeń, które zdarzają się naprawdę rzadko. Czasami zamykałam oczy, by nie patrzeć na krwawe momenty, kiedy to ginęli niewinni ludzie. Cieszyłam się wówczas, że żyję w świecie, gdzie nie ma wojny, że siedzę bezpieczna w kinie z przyjaciółmi. Długo po filmie miałam w oczach tragiczne obrazy z bolesnego i walecznego życia Żydów i Polaków. Krwawa łza w oku wyrażała moje współczucie i żal. Uważam, że oprócz samego wątku wojny, na ogromne oklaski zasługują zdjęcia. Warszawa w zgliszczach, w ruinach została niesamowicie realistycznie ukazana. Wszystko było owiane grozą, wszędzie pełno dymu, wszystkie odcienie szarości ukrywały piękno tego miasta. Już na billboardach można ujrzeć scenę, kiedy to samotny i wycięczony Szpilman wkracza do zrujnowanej stolicy, w której nie ma nic! Wiele tajemniczości dodawała ścieżka dźwiękowa. Nie wyobrażam sobie filmu bez muzyki, ale musi ona jeszcze być odpowiednio dobrana. Jestem zwolenniczka punk rocku i hh, ale uważam, że w takich smutnych chwilach klasyczna najbardziej oddaje obraz bólu i cierpienia. Tworzy ciężki klimat umierających ludzi, wchodzi w nas głęboko i zostawia w naszych sercach pamięć z tamtych chwil. Było to muzyka Chopina, bardzo cenionego kompozytora Polski. Polecam ten film ludziom, którzy nie patrzą na wojnę jak na bajkę, w której wszystko kończy się dobrze. Którzy umieją zrozumieć ludzi, którzy przeżyli tamte chwile nasycone strachem i niewinnością.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 6 minut