profil

Jestem spadkobiercą wartości ogólnoludzkich. Rozważ ten problem na wybranych przykładach

poleca 90% 105 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Juliusz Słowacki Stefan Żeromski Tadeusz Różewicz Adam Mickiewicz

My – młodzież końca XX wieku. My – żyjący już w nowym demokratycznym syste-mie politycznym, w warunkach gospodarki wolnorynkowej. My – postrzegani jako agresyw-ni, obojętni, zbyt ambitni, ale też tolerancyjni, asertywni, wykształceni. Nazywa się nas róż-nie: „dzieci Mc Donald’sa”, „poddani Microsoftu”, „niewolnicy mediów”... jednak nie można uogólniać, wrzucać nas do jednego worka, bo przecież różnimy się od siebie: „jak dwie kro-ple czystej wody”. Trafnie ujęła to dr Barbara Fatyga, socjolog, stwierdzając: „W stosunku do całej młodzieży żaden sąd ogólny nie jest prawdziwy. Mówią o młodzieży i jej wartościach, trzeba mówić o pewnych wydzielonych grupach”. Są przecież wśród nas i ekolodzy, i skinhe-dzi, i anarchiści... Ukrywamy pod kurtkami kije bejsbolowe i uczestniczymy w marszach przeciw przemocy. Czytamy Szekspira i bawimy się przy muzyce techno.
Adam Asnyk pisał w utworze „Do młodych”: „(...)każda epoka ma swe własne cele i zapomina o wczorajszych snach(...)”. A jakie my mamy plany, marzenia, autorytety? Jaki jest nasz system wartości? Czy bardzo różnimy się od wcześniejszych pokoleń, czy jest w na-szych czasach miejsce dla ludzi pokroju Kordiana, Judyma, Kolumbów? Trudno jednoznacz-nie stwierdzić, czy współczesne postawy wobec świata i życia są zgodne z ideałami, które głosili nasi poprzednicy. Obiektywnego oceniania, bądź co bądź siebie samych, nie uczą nie-stety na zajęciach z marketingu i zarządzania.
Czy można spotkać dziś bohatera romantycznego? Gustawa, Kordiana, Konrada, po-stacie młode, zbuntowane, zakochane bez wzajemności, nie rozumiane przez społeczeństwo i osamotnione? No właśnie, Kordian. Gdy go poznajemy, jest wrażliwym poetą zakochanym w starszej od siebie Laurze. Kocha jak prawdziwy przedstawiciel swojej epoki: mocno, namięt-nie, bezkompromisowo i nieszczęśliwie. Miłosne cierpienie i poczucie bezsensu istnienia do-prowadzają go do samobójczej śmierci.
Myślę, że w tej kwestii nie wiele się zmieniało. Zawiedzione, odtrącone uczucie nadal boli tak samo. Tylko, że jedni mają zapasowe serca, a inni muszą rany zalepiać plastrami... My, geniusze wirtualnej rzeczywistości, posiadacze elektronicznych zwierzątek, cierpimy tak samo jak Kordian, i za wszelką cenę próbujemy ocalić miłość. Tak właśnie postępują młodzi bohaterowie absurdalnego, ale w gruncie rzeczy prawdziwego filmu pt. ”Chungking Express” w reżyserii Wong-Kar-Waia. Z miłością robią dziwne rzeczy: kupują błazeńskie prezenty dla tych, których nie ma, porządkują pod nieobecność ukochanego jego dom, głodzą się z tęskno-ty. Tak, tacy jesteśmy. Moi rówieśnicy za nadrzędną wartość uważają miłość. Starsi ludzie zarzucają nam, że nie umiemy kochać bezinteresownie, piszą, że wstydzimy się „czułych ge-stów, miękkich spojrzeń”. Bzdura. Bo niby dlaczego zdarzają się sytuacje jak z dawno gdzieś przeczytanego wiersza: „Przemiły, przesympatyczny pan psycholog przemiłym, przesympa-tycznym głosem mówi, że warto. Cotygodniowa wizyta mijająca się z sensem. Rodzice pła-czą. Ja i tak cię kocham...”
Rozumiem, że nasza miłość, jeśli jest nieszczęśliwa, to na pewno nie przez podziały społeczne, jak w przypadku Kordiana. Wielu z nas nie potrafi jej odnaleźć wśród telefonów komórkowych, biznesplanów i pilnej pracy zleconej na wczoraj. My również odrzucamy sa-motność, może nawet bardziej niż romantycy. Szare bokowiska, wspólne rodzinne obiady tylko w niedzielę, i też pośpiechu pomiędzy kolejnymi odcinkami serialu. Boję się, że tak jak w opowiadaniu Marka Hłaski pt.: „Pierwszy krok w chmurach” delikatne uczucie, czułość, subtelność w zetknięciu z prymitywną rzeczywistością, brutalnością, problemami. Oby nigdy nie musiała się spełnić ponura wizja, którą ukazuje w swej książce „Rok 1984” George Or-well. Jest tam przedstawiony świat rządzony przez Partię i Wielkiego brata, świat, w którym zatracenia ulegają wartości będące wyznacznikami człowieczeństwa. Ale nawet w tym świe-cie, mimo że ludzie wiedzą, iż ich uczucia z góry skazane są na niepowodzenie, szukają miło-ści, oparcia, zrozumienia. Spotykają się, przeżywają wspólne chwile szczęścia, cieszą się ze swojej bliskości, choć nie opuszcza ich świadomość, że popełniają przestępstwo.
Jesteśmy więc skazani na miłość, bo w każdym z nas jest trochę romantyzmu, choćby tego z pod znaku harlequinów czy walentynkowych serduszek. Choć czasem nadchodzą mnie wątpliwości - czy nie wynaturzamy obecnie miłości, czy nie stajemy się powolni niewolni-kami seksu , pornografii, ofiarami AIDS? Problem ten obejmuje Andrzej Bursa w wierszu „Miłość”: „Tylko rób tak, aby nie było dziecka”. Jakież to okrutne, nieludzkie i... współcze-sne. Dla wielu z nas, niestety miłość to tylko fizjologia, to ta jej strona bierze górę w epoce wyzwolenia seksualnego i przypadkowych kontaktów.
Ale przecież następny etap życia Kordiana to bunt, poszukiwanie prawd życiowych, systemu wartości, co jest normalnym zjawiskiem. Każdy młody człowiek zadaję sobie pyta-nia, czeka na logiczne odpowiedzi, „pojedynkuje się z Bogiem”, buntuje przeciwko konser-watywnym poglądom, aż do momentu, gdy choć trochę uciszy w sercu ten „jaskółczy niepo-kój”. Dorastanie to trudna sprawa, kształtuje nas przecież tak wiele czynników – dom, szkoła, wszechobecne media, dlatego też sądzę, że każdy z nas wkracza w dorosłość z innymi poglą-dami, innym bagażem doświadczeń. Bohaterka „Panny Nikt” autorstwa Tomka Tryzny w pewnej chwili dochodzi do wniosku, że „Każdy człowiek rodzi się, razem z nim rodzi się świat”. Świat istnieje dla niego. Tylko dla niego. Więc muszę zmienić świat, aby mi służył. Nie wolno mi się ogłupić tymi wszystkimi morałami, bo wymyślili je silni dla słabych, żeby im służyli. Muszę być silna i mądra. I niekiedy ustąpić, ale ustąpić tylko po to, aby mocniej po chwili uderzyć”. Takiej własnej postawy wymagają coraz częściej nasze czasy. Dla mło-dych liczy się kariera. Już w szkole podstawowej uświadamia się nam, że aby zaistnieć na rynku pracy, musimy znać kilka języków, być dyspozycyjni, wszechstronni. Wielu z nas nie potrafiło już, tak jak Kordian, wybrać samotnej walki o niepodległość Ojczyzny na wzór śre-dniowiecznego rycerza Winkelrieda. Zresztą Kordian nie doprowadził swej misji do końca, był zbyt słaby, a obecnie nie ma miejsca na bezsilność – wymaga się, abyśmy byli perfekcyjni w tym, co robimy. Mówią o nas: „nadzwyczaj dojrzali”, „ambitni”, „wiedzą czego chcą”. Zdajemy sobie sprawę, że jak ujął Vautrin w powieści Honariusza Balzaka pt. „Ojciec Go-riot” – „Życie jest jak kuchnia. Aby coś mieć, trzeba pobrudzić ręce”, dlatego też wzorem Rastignaca dochodzimy często do wniosku, że jedynym sposobem uzyskania wysokiej pozy-cji w społeczeństwie jest bezkompromisowa, egoistyczna walka o własne interesy. Szczytem marzeń młodych Polaków jest wypchany portfel, nowa wersja mercedesa i willa z basenem. Społecznikowska praca Tomasza Judyma, poświęcenie to – uważam – dla mojego pokolenia raczej już tylko archaizmy. My chcemy się szybko dorobić, żyć na własny rachunek, unieza-leżnić się od własnych rodziców. Wyścig szczurów trwa... Jestem świadomy, że mogę być w tym momencie niesprawiedliwy dla tych wszystkich młodych ludzi organizujących zbiórki darów dla uchodźców, pomagających Jurkowi Owsiakowi, Janinie Ochojskiej, świętej pamię-ci Markowi Kotańskiemu czy Krzysztofowi Bojdzie. Niektórzy z nas wyznaczają sobie inne cele i np. przykuwają się do drzewa , protestując w ten sposób przeciw likwidacji Parku Na-rodowego, i są oni – jak pisze Wojciech Grudzień – „właściwie jedyną grupą, dla której waż-ne są takie rzeczy jak ekologia, prawa zwierząt – a więc sprawy, które nie przynoszą żadnych profitów, a raczej wiele problemów. Młodzież zajmuje się nimi bezinteresownie, poświęcając swój czas, energię i nie oczekują na zapłatę...”.
Ja sam zwątpiłem jednak w sens mojej pracy w wolontariacie, gdy usłyszałem wyznanie koleżanki, że ona „pomaga tym dzieciakom” tylko dlatego, że wkrótce będzie się ubiegała o zagraniczne stypendium i potrzebne jej będą „odpowiednie papierki”. Smutne. Przepraszam tragiczne. A na przykład młodzi lekarze? Wielu z nich zakłada prywatne kliniki i tylko tam przyjmują swoich pacjentów. Praca w szpitalu traktowana jest, jako okres przejściowy, trwający do chwili, gdy się będzie miało własny gabinet. Dlatego absurdalnie, czasem wręcz śmiesznie wydaje nam się motto „Najważniejsze to dobrze wykonać swój zawód”?! Tak, stanowczo brakuje mi w naszych czasach ludzi podobnych do Judyma, przekonanych o doniosłości roli lekarza, mających poczucie obowiązku, które każe zapomnieć o własnych obawach i skupić się na leczeniu. Z drugiej jednak strony jestem pewny, że są i będą jednostki bezinteresowne, „powołane” do spełnienia konkretnej misji. Bo gdyby np. profesor Religa nie był świadomy ogromnej wartości życia ludzkiego, to czy możliwa byłaby operacja na otwartym sercu i postęp w medycynie?
Koszmarne niekiedy są te moje rozmyślania. Boże w jakim świetle stawiam nas, mło-dych? Na szczęście jednak wielu z nas ucieka od komercji, myślenia na komendę, masowej tandetnej sztuki. Jesteśmy rozdarci, tacy jak w wieszu Tadeusza Różewicza, pt. „Walentyn-ki”: „reklamują mydło, margarynę, pastę do zębów, podpaski, łupież (...), a jakby tego było mało piszą wiersze”. Wypada zapytać, jaka jest rola literatury, sztuki u progu XXI wieku? Romantyczny śpiew poety zbudził uśpione narody, a teraz – dramat cywilizacji. Wszechobec-na bylejakość, która „ogarnia masy i elity”, poeta współczesny jest już tylko „do oglądania”. Stop! Dlaczego aż tak pesymistycznie? Rozumiem, że niektórzy młodzi ludzie interesują się sztuką tylko dlatego, że jakaś tam wiedza świadczy o poziomie kulturalnym człowieka. Po prostu trzeba się orientować... ale wieżę też, że pytając któregoś z moich przyjaciół Norwi-dowskim „Cóż wiesz o Pięknem?”, otrzymam odpowiedź: „Kształtem jest Miłości”. Są prze-cież jeszcze zapaleńcy, wrażliwe dusze, które nawet patrząc na plakat uliczny, zastanawiają się nad jego wartością estetyczną. Są wśród nas również ludzie zbuntowani, którzy należą do konkretnych grup, ale też nie dają się łatwo klasyfikować i naklejać sobie etykietek. Ci mło-dzi ludzie pochodzą z patologicznych rodzin, ich jedyny skarb to para dżinsów, koszulka i... brylantyna na włosach. Są biedni, nazywani pogardliwie „Bażantami”. A jednak i oni potrafią kochać, przyjaźnić się, szukają piękna, dzielą razem ból. „Na świecie jest dużo dobrego”.
Jesteśmy do nich podobni, są wśród nas indywidualiści, którzy szukają alternatywnych rozwiązań, także „idioty w sobie”. To ostatnie stwierdzenie pochodzi z filmu Larsa von Triera pt. „Idioci”. Tytułowi bohaterowie to normalni, młodzi ludzie, którzy mieszkają razem w wielkim domu i tam spędzają czas z dala od codziennych problemów, rodziny, pracy, pogoni za pieniędzmi. Łączą ich wspólne posiłki, zabawy, seks, ale przede wszystkim przyjaźń. Idio-tów tylko udawają, bo chcą być postrzegani jako „Prywatny zakład dla upośledzonych”. Jaki jest cel tej grupy, o którą coraz częściej upominają się bliscy, pracodawcy – słowem normal-ni? Dla mnie to buntownicy (czyżby romantyczni?) przeciw upiornej, skarlałej, kapitalistycz-nej rzeczywistości, które są znakiem czasu, metaforą współczesnych, zagubionych w świecie społeczeństw Zachodu wartości...
Snując te rozmyślania, powinienem odpowiedzieć, czy spotkam w dzisiejszych cza-sach Kloumbów? Hm... Długo omijałem tą kwestię, bo jest dla mnie ważna, ale trudna i kon-trowersyjna. Wstydzę się, że jestem taka jak podmiot liryczny w wierszu autorstwa pewnej wspaniałej dziewczyny, która pisze swe utwory pod pseudonimem Luśka: „Widziałam bramę Straceń. Krótko. Sekundę albo dwie. Odwróciłam głowę. Smutna śmierć Rudnego, testament Słowackiego, tysiące młodych istnień pogrzebanych. Oni umieli śmiać się śmierci w twarz... Ja spuszczam głowę przed każda przeszkodą”.
Pokolenie Kolumbów – zdawali maturę, dostawali się na studia, czekali na rok aka-demicki, snuli plany na przyszłość, a tu niemieckie samoloty zbombardowały ich stolicę, ma-rzenia i całą młodość. Ludzie, którzy powinni przeżywać pierwsze uniesienia, zostali zmu-szeni do walki, musieli nauczyć się żyć w ciągłej obawie przed śmiercią. Historia obeszła się z nami okropnie. Przeznaczonych do radości, miłości, szlachetności wrzuciła w wir wojenne-go „mrocznego czasu”. Żeby przeżyć musieli odkrywać świat na nowo, tworzyć jakże niekie-dy tragiczny dekalog „kamiennego świata”. „Nas uczono. Nie ma litości (...). Nas nauczono. Nie ma sumienia (...). Nas nauczono. Nie ma miłości (...). Nas nauczono. Trzeba zapomnieć” – mówi w swym wierszu „Pokolenie II” Krzysztof Kamil Baczyński.
Poeta szybko zrozumiał prawa wojny. A są one bezwzględne: heroiczny czy to oddanie przez pielęgniarkę swojej porcji cyjanku chorym dzieciom (Krall, „Zdążyć przed Panem Bogiem”), a w świecie zdeterminowanym przez śmierć i cierpienie brakuje miejsca na litość – bliźni staje się już tylko konkurentem w walce o miskę zupy czy lepszy koc (Tadeusz Borowski „Proszę państwa do gazu). A jednak dla nas to czas bohaterów. Większość młodych chyli głowy przed obrońcami Monte Cassino i członkami Szarych Szeregów, płaczemy, czytając: „(...) mam dwadzieścia lat. Jestem mordercą”. Żyjemy tu i teraz, ale już nie lekceważymy historii. Czy my umielibyśmy zostać Kolumbami? Nie wiem. Minęło sześćdziesiąt lat... Polska jest teraz wolnym krajem, dziś nikt nie biega z biało – czerwoną opaską na ramieniu. Chodzimy w ubraniach po ulicach od Versace i wcale nie sądzę, że jesteśmy gorszymi Polakami. Zarzuca się nam brak patriotyzmu, nie uczestniczenie w wyborach. Nasi dziadkowie nie mogą wybaczyć swoim wnukom, że za wszelką cenę chcą uniknąć służby wojskowej. Przecież oni z karabinem w ręku przelewali krew za każdy centymetr dzisiejszych granic. Ale dla nas słowo Ojczyzna ma już trochę inne znaczenie. Mur berliński runął, ZSRR nie istnieje, mamy Internet, podróżujemy, chcemy przystąpić do Uni Europejskiej, ale przecież, do diabła, nie wstydzimy się swojej Polskości!
Wojna to temat dla nas odległy. Jednak czasami: „My zazdrościmy tym ,którzy w wy-sokich sznurowanych butach przeszli przez wojnę. Zazdrościmy nocy oszczędne, po małym kawałeczku rozdzielonych między hełmy znużone” pisze w swym wierszu „My” Ewa Lipska o problemach nurtujących pokolenie ’68, które uważam pozostają aktualne w stosunku i do nas. Bo przecież nasi dziadkowie buntowali się przeciw, że: „Dnia pierwszego września roku pamiętnego napadł wróg na Polskę z nieba wysokiego” (Białoszewski). Nasi rodzice prote-stowali przeciw socjalistycznej rzeczywistości, zniewolnieniu człowieka przez totalitarny system i nowej, komunistycznej władzy, czego wyraz dał Rafał Wojaczek w „Modlitwie sza-rego człowieka”: „Żeby mi wreszcie dano spokój od wieców, rewolucji, bomb atomowych. Żeby mi nie mówiono o jasnej przyszłości (...). Żeby mi pozwolono coś mieć (...)”.
A my? Przeciwko czemu mamy się buntować, o co walczyć? Wojnę znamy tylko z wieczornych Wiadomości informujących o działaniach zbrojnych na Bałkanach. Możemy wstępować do partii politycznych, nikt nie narzuca nam sposobu postępowania. Czyżby więc pozostał nam tylko paradoksalny bunt przeciwko wykorzystywaniu własnych zdolności, jak w filmie Gusa Van Santa, pt. „Buntownik z wyboru”? Nie wiem. Może dopiero Xxi wiek odpo-wie na te pytania...
Jacy więc jesteśmy, młodzi końca drugiego tysiąclecia i początku następnego? Nie ma określonego wzorca współczesnego młodego Polaka. Każdy z nas jest bowiem inny, przyj-muje własny system wartości moralnych i stara się zrealizować niekiedy bardzo odmienne marzenia. Czasem kochamy jak romantycy, a czasem drugą osobę traktujemy wręcz przed-miotowo. Potrafimy poświęcić się w imię wyższej idei jak Tomasz Judym albo egoistycznie chcemy zaspokojenia tylko naszych własnych, materialnych potrzeb. Umiemy głośno prote-stować i walczyć niczym Kolumbowie, gdy ktoś wyśmiewa polskie obyczaje, ale też nie pa-miętamy niekiedy pierwszej zwrotki hymnu narodowego. I jest to chyba cała tajemnica roz-woju ludzkości. Bo gdyby wszyscy od wieków, byli tacy sami, jak nudny i schematyczny byłby świat. A tak, każdy dzień przynosi coś nowego, w każdym momencie swojego żywota mogę się natknąć na rówieśnika o całkowicie odmiennych poglądach. Dzięki temu cały czas się rozwijamy, uczymy, podejmujemy określone decyzje. Słowem... kreujemy nasze życie, ale na podstawie poznanych nam bohaterów. Ale jesteśmy tylko ludźmi i często, cytując słowa naszej noblistki: „ Obeznani w przestrzeniach od ziemi do gwiazd, gubimy się w przestrzeni od ziemi do głowy”. Zastanawia mnie jeszcze jedno. Ciekawe, czy za trzydzieści lat do po-dobnych wniosków dojdą nasze dzieci...

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 14 minuty