profil

Katechizm i Świadkowie Miłosierdzia

poleca 73% 3943 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

· Katechizm Kościoła Katolickiego, Poznań 1994:
o miłosierdzie przymiotem Boga widocznym w dziele stworzenia i odkupienia
(nr 210-221, 295, 410-412, 457-458, 604-605);
"Bóg miłosierny i litościwy"
210 Po grzechu Izraela, który odwrócił się od Boga, by czcić złotego cielca 9 Bóg wysłuchuje wstawiennictwa Mojżesza i zgadza się iść pośród niewiernego ludu, okazując w ten sposób swoją miłość 10 . Gdy Mojżesz prosi, by mógł zobaczyć Jego chwałę, Bóg odpowiada: "Ja ukażę ci mój majestat i ogłoszę przed tobą imię Pana (JHWH)" (Wj 33, 18-19). Pan przechodzi przed Mojżeszem i mówi: "Jahwe, Jahwe (JHWH, JHWH), Bóg miłosierny i litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność" (Wj 34, 5-6). Mojżesz wyznaje wówczas, że Pan jest Bogiem, który przebacza 11 .
211 Imię Boże "Ja Jestem" lub "On Jest" wyraża wierność Boga, który mimo niewierności ludzkiego grzechu i kary, na jaką człowiek zasługuje, zachowuje "swą łaskę w tysiączne pokolenie" (Wj 34, 7). Bóg objawia, że jest "bogaty w miłosierdzie" (Ef 2, 4), aż do dania swojego jedynego Syna. Jezus, oddając swoje życie, by wyzwolić nas z grzechu, objawi, że On sam nosi imię Boże: "Gdy wywyższycie Syna Człowieczego, wtedy poznacie, że JA JESTEM" (J 8, 28).
Tylko Bóg JEST
212 W ciągu wieków wiara Izraela mogła rozwinąć i pogłębić bogactwa zawarte w objawieniu imienia Bożego. Bóg jest jedyny; poza Nim nie ma innych bogów 12 . On przekracza świat i historię. To On uczynił niebo i ziemię: "Przeminą one, Ty zaś pozostaniesz. I całe one jak szata się zestarzeją... Ty zaś jesteś zawsze ten sam i lata Twoje nie mają końca" (Ps 102, 27-28). W Nim "nie ma przemiany ani cienia zmienności" (Jk 1, 17). On jest "Tym, Który Jest", bez początku i bez końca, i w ten sposób pozostaje zawsze wierny sobie i swoim obietnicom.
213 Objawienie niewypowiedzianego imienia "Ja Jestem Tym, Który Jestem" zawiera więc prawdę, że tylko Bóg JEST. W tym sensie rozumiano imię Boże w tłumaczeniu Septuaginty, a następnie w Tradycji Kościoła: Bóg jest pełnią Bytu i wszelkiej doskonałości, bez początku i bez końca. Podczas gdy wszystkie stworzenia otrzymały od Niego to wszystko, czym są i co posiadają, On sam jest swoim bytem i z siebie samego jest tym wszystkim, czym jest.
III. Bóg, "Ten, Który Jest", jest Prawdą i Miłością
214 Bóg, "Ten, Który Jest", objawił się Izraelowi jako Ten, który jest "bogaty w łaskę i wierność" (Wj 34, 6). Te dwa pojęcia wyrażają w sposób zwarty bogactwo imienia Bożego. We wszystkich swych dziełach Bóg pokazuje swoją życzliwość, dobroć, łaskę, miłość, ale także swoją wiarygodność, stałość, wierność, prawdę. "Będę dziękował Twemu imieniu za łaskę Twoją i wierność" (Ps 138, 2) 13 . Bóg jest Prawdą, ponieważ "jest światłością, a nie ma w Nim żadnej ciemności" (1 J 1, 5); On jest "miłością", jak uczy św. Jan Apostoł (1 J 4, 8).
Bóg jest Prawdą
215 "Podstawą Twego słowa jest prawda, i wieczny jest każdy Twój sprawiedliwy wyrok" (Ps 119,160). "O Panie mój, Boże, Tyś Bogiem, Twoje słowa są prawdą" (2 Sm 7, 28); dlatego zawsze spełniają się Boże obietnice 14 . Bóg jest samą Prawdą, Jego słowa nie mogą mylić. Właśnie dlatego we wszystkim z pełnym zaufaniem można powierzyć się prawdzie i wierności Jego słowa. Początkiem grzechu i upadku człowieka było kłamstwo kusiciela, który doprowadził do zwątpienia w słowo Boga, w Jego życzliwość i wierność.
216 Prawda Boga jest Jego mądrością, która kieruje całym porządkiem stworzenia i rządzenia światem 15 . Tylko Bóg, który stworzył niebo i ziemię 16 , może sam dać prawdziwe poznanie każdej rzeczy stworzonej w jej relacji do Niego 17 .
217 Bóg jest prawdziwy także wtedy, gdy się objawia: nauka, która pochodzi od Boga, jest nauką prawdy 18 . Pośle On swojego Syna, "aby dać świadectwo prawdzie" (J 18, 37). "Wiemy... że Syn Boży przyszedł i obdarzył nas zdolnością rozumu, abyśmy poznawali Prawdziwego" (1 J 5, 20) 19 .
Bóg jest Miłością
218 W ciągu swej historii Izrael mógł odkryć, że Bóg miał tylko jeden powód, aby mu się objawić i wybrać go spośród wszystkich ludów, by był Jego ludem; tym powodem była Jego darmo dana miłość 20 . Dzięki prorokom zrozumiał też Izrael, że Bóg z miłości nie przestał go zbawiać 21 oraz przebaczać mu jego niewierności i grzechów 22 .
219 Miłość Boga do Izraela jest porównana do miłości ojca do syna 23 . Ta Boża miłość jest mocniejsza niż miłość matki do dzieci 24 . Bóg miłuje swój lud bardziej niż oblubieniec swoją oblubienicę 25 ; miłość ta będzie zwyciężać nawet największe niewierności 26 , aż do udzielenia najcenniejszego daru: "Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał" (J 3, 16).
220 Miłość Boża jest "wieczysta" (Iz 54, 8): "Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie" (Iz 54, 10). "Ukochałem cię odwieczną miłością, dlatego też zachowałem dla ciebie łaskawość" (Jr 31, 3).
221 Święty Jan pójdzie jeszcze dalej, gdy zaświadczy: "Bóg jest miłością" (1 J 4, 8. 16): miłość jest samą istotą Boga. Posyłając w pełni czasów swojego jedynego Syna i Ducha miłości, Bóg objawia swoją najbardziej wewnętrzną tajemnicę 27 : jest wieczną wymianą miłości - Ojcem, Synem i Duchem Świętym, a nas przeznaczył do udziału w tej wymianie.
295 Wierzymy, że Bóg stworzył świat według swojej mądrości 122 . Świat nie powstał w wyniku jakiejś konieczności, ślepego przeznaczenia czy przypadku. Wierzymy, że pochodzi z wolnej woli Boga, który chciał dać stworzeniom uczestnictwo w swoim bycie, w swojej mądrości i dobroci: "Boś Ty stworzył wszystko, a dzięki Twej woli istniało i zostało stworzone" (Ap 4, 11). "Jak liczne są dzieła Twoje, Panie! Ty wszystko mądrze uczyniłeś" (Ps 104, 24). "Pan jest dobry dla wszystkich i Jego miłosierdzie ogarnia wszystkie Jego dzieła" (Ps 145, 9).
410 Po swoim upadku człowiek nie został opuszczony przez Boga. Przeciwnie, Bóg wzywa go 290 i zapowiada mu tajemnicze zwycięstwo nad złem oraz podniesienie go z upadku 291 . Fragment Księgi Rodzaju, który mówi na ten temat, został nazwany "Protoewangelią", będąc pierwszą zapowiedzią Mesjasza Odkupiciela, walki między wężem i Niewiastą oraz ostatecznego zwycięstwa jej potomka.
411 Tradycja chrześcijańska widzi w tym fragmencie zapowiedź "nowego Adama" 292 , który "stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej" (Flp 2, 8), naprawia przeobficie nieposłuszeństwo Adama 293 . Wielu Ojców i Doktorów Kościoła widzi ponadto w Niewieście zapowiedzianej przez "Protoewangelię" Matkę Chrystusa, Maryję, jako "nową Ewę". Ona była Tą, która pierwsza i w jedyny sposób skorzystała ze zwycięstwa odniesionego przez Chrystusa nad grzechem: Ona została zachowana od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego 294 , a w czasie całego swojego życia ziemskiego, dzięki specjalnej łasce Bożej, nie popełniła żadnego grzechu 295 .
412 Dlaczego jednak Bóg nie powstrzymał pierwszego człowieka od grzechu? Św. Leon Wielki odpowiada: "Niewypowiedziana łaska Chrystusa dała nam większe dobra niż te, których nas pozbawiła zawiść demona" 296 . Św. Tomasz z Akwinu mówi: "Nic nie sprzeciwia się temu, żeby natura ludzka po grzechu została przeznaczona do jeszcze wyższego celu. Bóg bowiem dopuszcza zło, aby wyprowadzić z niego jeszcze większe dobro. Stąd słowa św. Pawła: Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska. (Rz 5, 20). A hymn wielkanocny Exsultet głosi: <<O szczęśliwa wina, skoro ją zgładził tak wielki Odkupiciel>>" 297 .
457 Słowo stało się ciałem, aby nas zbawić i pojednać z Bogiem. Bóg "sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy" (1 J 4, 10). "Ojciec zesłał Syna jako Zbawiciela świata" (1 J 4, 14). "On się objawił po to, aby zgładzić grzechy" (1 J 3, 5).
Nasza chora natura wymagała uzdrowienia; upadła - potrzebowała podniesienia, martwa - wskrzeszenia. Utraciliśmy posiadanie dobra, trzeba było je nam przywrócić. Byliśmy zamknięci w ciemnościach, trzeba było przynieść nam światło. Będąc w niewoli, oczekiwaliśmy Zbawiciela; jako więźniowie potrzebowaliśmy pomocy, jako niewolnicy wyzwoliciela. Czy te powody były bez znaczenia? Czy nie zasługiwały one na wzruszenie Boga, na to, by zniżył się aż do poziomu naszej ludzkiej natury i nawiedził ją, skoro ludzkość znajdowała się w tak opłakanym i nieszczęśliwym stanie? 71
458 Słowo stało się ciałem, abyśmy poznali w ten sposób miłość Bożą: "W tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu" (1 J 4, 9). "Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" (J 3, 16).
604 Wydając swego Syna za nasze grzechy, Bóg ukazuje, że Jego zamysł wobec nas jest zamysłem życzliwej miłości, która poprzedza wszelką zasługę z naszej strony: "W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy" (1 J 4,10) 412 . "Bóg zaś okazuje nam swoją miłość właśnie przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami" (Rz 5, 8).
605 Jezus w zakończeniu przypowieści o zbłąkanej owcy przypomniał, że ta miłość nie zna wyjątków: "Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych" (Mt 18, 14). Jezus potwierdza, że przyszedł "dać swoje życie jako okup za wielu" (Mt 20, 28); to ostatnie pojęcie nie jest ograniczające: przeciwstawia całą ludzkość jedynej Osobie Odkupiciela, który wydaje siebie, aby ją zbawić 413 . Kościół w ślad za Apostołami 414 naucza, że Chrystus umarł za wszystkich ludzi bez wyjątku: "Nie ma, nie było i nie będzie żadnego człowieka, za którego nie cierpiałby Chrystus" 415 .

o miłosierdzie Boże w życiu i działalności Kościoła: sakrament Eucharystii
(nr 1323)

1323 "Zbawiciel nasz podczas Ostatniej Wieczerzy, tej nocy, kiedy został wydany, ustanowił eucharystyczną Ofiarę Ciała i Krwi swojej, aby w niej na całe wieki, aż do swego przyjścia, utrwalić Ofiarę Krzyża i tak umiłowanej Oblubienicy - Kościołowi powierzyć pamiątkę swej Męki i Zmartwychwstania: sakrament miłosierdzia, znak jedności, węzeł miłości, ucztę paschalną, w której pożywamy Chrystusa, w której dusza napełnia się łaską i otrzymuje zadatek przyszłej chwały" 129 .

o miłosierdzie Boże w życiu i działalności Kościoła: sakrament pokuty i odpuszczenia grzechów
(nr 981-983; 1422, 1468-1470, 1489, 1846-1848);
II. Władza "kluczy"
981 Chrystus po swoim zmartwychwstaniu posłał Apostołów, by w Jego imię głosili "nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom" (Łk 24, 47). Apostołowie i ich następcy pełnią tę "posługę jednania" (2 Kor 5,18), nie tylko głosząc ludziom przebaczenie Boże wysłużone nam przez Chrystusa i wzywając ich do nawrócenia i wiary, lecz także udzielając im odpuszczenia grzechów przez chrzest oraz jednając ich z Bogiem i z Kościołem dzięki władzy "kluczy" otrzymanej od Chrystusa:
Kościół otrzymał klucze Królestwa niebieskiego, by dokonywało się w nim odpuszczenie grzechów przez Krew Chrystusa i działanie Ducha Świętego. Dusza, która umarła z powodu grzechu, zostaje ożywiona w Kościele, by żyć z Chrystusem, którego łaska nas zbawiła 510 .
982 Nie ma takiej winy, nawet najcięższej, której nie mógłby odpuścić Kościół święty. "Nie ma nikogo tak niegodziwego i winnego, kto nie powinien być pewny przebaczenia, jeśli tylko jego żal jest szczery" 511 . Chrystus, który umarł za wszystkich ludzi, pragnie, by w Jego Kościele bramy przebaczenia były zawsze otwarte dla każdego, kto odwraca się od grzechu 512 .
983 Katecheza będzie starać się budzić i podtrzymywać u wiernych wiarę w niezrównaną wielkość daru, jakiego Chrystus Zmartwychwstały udzielił swemu Kościołowi. Tym darem jest misja i władza prawdziwego odpuszczania grzechów przez posługę Apostołów i ich następców:
Pan chce, aby Jego uczniowie mieli niezrównaną władzę; chce, by Jego słudzy spełniali w Jego imię to wszystko, co On czynił, gdy był na ziemi 513 .
Kapłani otrzymali władzę, jakiej Bóg nie dał ani aniołom, ani archaniołom... Bóg potwierdza w górze to wszystko, co kapłani czynią na ziemi 514 .
Gdyby w Kościele nie było odpuszczenia grzechów, nie byłoby żadnej ufności, żadnej nadziei życia przyszłego i wiecznego wyzwolenia. Dziękujmy Bogu, który dał Kościołowi taki dar 515 .
1422 "Ci zaś, którzy przystępują do sakramentu pokuty, otrzymują od miłosierdzia Bożego przebaczenie zniewagi wyrządzonej Bogu i równocześnie dostępują pojednania z Kościołem, któremu, grzesząc, zadali ranę, a który przyczynia się do ich nawrócenia miłością, przykładem i modlitwą" 2 .
IX. Skutki sakramentu pokuty
1468 "Cała skuteczność pokuty polega na przywróceniu nam łaski Bożej i zjednoczeniu nas w przyjaźni z Bogiem" 61 . Celem i skutkiem tego sakramentu jest więc pojednanie z Bogiem. U tych, którzy przyjmują sakrament pokuty z sercem skruszonym i z religijnym nastawieniem, "zwykle nastają po nim pokój i pogoda sumienia wraz z wielką pociechą duchową" 62 . Istotnie, sakrament pojednania z Bogiem daje prawdziwe "zmartwychwstanie duchowe", przywrócenie godności i dóbr życia dzieci Bożych. Najcenniejszym z tych dóbr jest przyjaźń z Bogiem 63 .
1469 Sakrament pokuty jedna nas z Kościołem. Grzech narusza lub zrywa wspólnotę braterską. Sakrament pokuty naprawia ją lub przywraca. W tym sensie nie tylko leczy on powracającego do komunii kościelnej, lecz także ożywia życie Kościoła, który cierpiał z powodu grzechów jednego ze swych członków 64 . Grzesznik przywrócony do komunii świętych lub utwierdzony w niej, zostaje umocniony przez wymianę dóbr duchowych między wszystkimi pielgrzymującymi jeszcze żywymi członkami Ciała Chrystusa, a także tymi, którzy już doszli do ojczyzny niebieskiej 65 .
Należy też dodać, że owo pojednanie z Bogiem rodzi - można powiedzieć - dalsze pojednania, które naprawiają inne rozdarcia spowodowane przez grzech: penitent, który uzyskał przebaczenie, jedna się z samym sobą w głębi własnego ja, odzyskując wewnętrzną prawdę; jedna się z braćmi, w jakiś sposób przezeń skrzywdzonymi i znieważonymi; jedna się z Kościołem, jedna się z całym stworzeniem 66 .
1470 W sakramencie pokuty grzesznik, poddając się miłosiernemu sądowi Boga, uprzedza w pewien sposób sąd, któremu zostanie poddany na końcu życia ziemskiego. Już teraz bowiem, w tym życiu, jest nam dana możliwość wyboru między życiem a śmiercią, i tylko idąc drogą nawrócenia, możemy wejść do Królestwa, z którego wyklucza grzech ciężki 67 . Nawracając się do Chrystusa przez pokutę i wiarę, grzesznik przechodzi ze śmierci do życia i "nie idzie na sąd" (J 5, 24).
1489 Powrót do komunii z Bogiem, która została utracona przez grzech, rodzi się z łaski Boga pełnego miłosierdzia i troszczącego się o zbawienie ludzi. Trzeba prosić o ten cenny dar dla siebie i dla innych.
I. Miłosierdzie i grzech
1846 Ewangelia jest w Jezusie Chrystusie objawieniem miłosierdzia Bożego dla grzeszników 84 . Anioł zwiastuje Józefowi: "Nadasz (Mu) imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów" (Mt 1, 21). To samo można powiedzieć o Eucharystii, sakramencie Odkupienia: "To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów" (Mt 26, 28).
1847 "Bóg stworzył cię bez ciebie, ale nie zbawia cię bez ciebie" 85 . Przyjęcie Jego miłosierdzia wymaga od nas uznania naszych win. "Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, [Bóg] jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości" (1 J 1, 8-9).
1848 Jak stwierdza święty Paweł: "Gdzie... wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska". Aby jednak łaska mogła dokonać swego dzieła, musi ujawnić nasz grzech w celu nawrócenia naszego serca i udzielenia nam "sprawiedliwości wiodącej do życia wiecznego przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego" (Rz 5, 20-21). Jak lekarz dokładnie bada ranę, zanim ją opatrzy, tak Bóg przez swoje Słowo i swojego Ducha rzuca żywe światło na grzech:
Nawrócenie domaga się przekonania o grzechu, zawiera w sobie wewnętrzny sąd sumienia - a sąd ten, będąc sprawdzianem działania Ducha Prawdy wewnątrz człowieka, równocześnie staje się nowym początkiem obdarowania człowieka łaską i miłością: "Weźmijcie Ducha Świętego!" Tak więc odnajdujemy w owym "przekonywaniu o grzechu" dwoiste obdarowanie: obdarowanie prawdą sumienia i obdarowanie pewnością Odkupienia. Duch Prawdy jest Pocieszycielem 86 .


o miłosierdzie jako dzieło pokuty i miłości
(nr 1473, 2185, 2300, 2443-2449, 2462-2463).
1473 Przebaczenie grzechu i przywrócenie komunii z Bogiem pociągają za sobą odpuszczenie wiecznej kary za grzech. Pozostają jednak kary doczesne. Chrześcijanin powinien starać się, znosząc cierpliwie cierpienia i różnego rodzaju próby, a w końcu godząc się spokojnie na śmierć, przyjmować jako łaskę doczesne kary za grzech. Powinien starać się przez dzieła miłosierdzia i miłości, a także przez modlitwę i różne praktyki pokutne uwolnić się całkowicie od "starego człowieka" i "przyoblec człowieka nowego" 70 .
2185 W niedzielę oraz w inne dni świąteczne nakazane wierni powinni powstrzymać się od wykonywania prac lub zajęć, które przeszkadzają oddawaniu czci należnej Bogu, przeżywaniu radości właściwej dniowi Pańskiemu, pełnieniu uczynków miłosierdzia i koniecznemu odpoczynkowi duchowemu i fizycznemu 100 . Obowiązki rodzinne lub ważne zadania społeczne stanowią słuszne usprawiedliwienie niewypełnienia nakazu odpoczynku niedzielnego. Wierni powinni jednak czuwać, by uzasadnione powody nie doprowadziły do nawyków niekorzystnych dla czci Boga, życia rodzinnego oraz zdrowia.
Umiłowanie prawdy szuka czasu wolnego, a potrzeba miłości podejmuje uzasadnioną pracę 101 .
2300 Ciała zmarłych powinny być traktowane z szacunkiem i miłością wypływającą z wiary i nadziei zmartwychwstania. Grzebanie zmarłych jest uczynkiem miłosierdzia względem ciała 59 ; jest uczczeniem dzieci Bożych, będących świątynią Ducha Świętego.
VI. Miłość ubogich
2443 Bóg błogosławi tym, którzy przychodzą z pomocą ubogim, a odrzuca tych, którzy odwracają się od nich: "Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie" (Mt 5, 42). "Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie!" (Mt 10, 8). Jezus Chrystus rozpozna swoich wybranych po tym, co uczynili dla ubogich 184 . Gdy "ubogim głosi się Ewangelię" (Mt 11, 5) 185 , jest to znak obecności Chrystusa.
2444 "Miłość Kościoła do ubogich... należy do jego stałej tradycji" 186 . Czerpie ona natchnienie z Ewangelii błogosławieństw 187 , z ubóstwa Jezusa 188 i Jego uwagi poświęconej ubogim 189 . Miłość do ubogich jest nawet jednym z motywów obowiązku pracy, by było "z czego udzielać potrzebującemu" (Ef 4, 28). Obejmuje ona nie tylko ubóstwo materialne, lecz również liczne formy ubóstwa kulturowego i religijnego 190 .
2445 Miłości do ubogich nie da się pogodzić z nieumiarkowanym miłowaniem bogactw lub z ich egoistycznym używaniem:
A teraz wy, bogacze, zapłacicie wśród narzekań na utrapienia, jakie was czekają. Bogactwo wasze zbutwiało, szaty wasze stały się żerem dla moli, złoto wasze i srebro zardzewiało, a rdza ich będzie świadectwem przeciw wam i toczyć będzie ciała wasze niby ogień. Zebraliście w dniach ostatecznych skarby. Oto woła zapłata robotników, żniwiarzy pól waszych, którą zatrzymaliście, a krzyk ich doszedł do uszu Pana Zastępów. Żyliście beztrosko na ziemi i wśród dostatków tuczyliście serca wasze w dniu rzezi. Potępiliście i zabili sprawiedliwego: nie stawia wam oporu (Jk 5,1-6).
2446 Święty Jan Chryzostom przypomina stanowczo: "Niedopuszczanie ubogich do udziału w swych własnych dobrach oznacza kradzież i odbieranie życia. Nie nasze są dobra, które posiadamy - należą one do ubogich" 191 . "Najpierw trzeba zadośćuczynić wymaganiom sprawiedliwości, by nie ofiarować jako darów miłości tego, co się należy z tytułu sprawiedliwości" 192 .
Gdy dajemy ubogim rzeczy konieczne, nie czynimy im ofiar osobistych, ale oddajemy im to, co należy do nich; spłacamy raczej powinność sprawiedliwości, niż wypełniamy dzieła miłosierdzia 193 .
2447 Uczynkami miłosierdzia są dzieła miłości, przez które przychodzimy z pomocą naszemu bliźniemu w potrzebach jego ciała i duszy 194 . Pouczać, radzić, pocieszać, umacniać, jak również przebaczać i krzywdy cierpliwie znosić - to uczynki miłosierdzia co do duszy. Uczynki miłosierdzia co do ciała polegają zwłaszcza na tym, by głodnych nakarmić, bezdomnym dać dach nad głową, nagich przyodziać, chorych i więźniów nawiedzać, umarłych grzebać 195 . Spośród tych czynów jałmużna dana ubogim 196 jest jednym z podstawowych świadectw miłości braterskiej; jest ona także praktykowaniem sprawiedliwości, która podoba się Bogu 197 :
Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni (Łk 3,11). Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste (Łk 11, 41). Jeśli na przykład brat lub siostra nie mają odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im: "Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie do syta!" - a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała - to na co się to przyda? (Jk 2, 15-16) 198 .
2448 "Nędza ludzka pod swymi różnorodnymi postaciami takimi, jak: niedostatek materialny, niesprawiedliwy ucisk, choroby fizyczne i psychiczne, a wreszcie śmierć - jest jawnym znakiem wrodzonej słabości człowieka, w jakiej znajduje się on od grzechu pierworodnego, oraz potrzeby zbawienia. Dlatego przyciągnęła ona współczucie Chrystusa - Zbawiciela, który zechciał wziąć ją na siebie i utożsamić się <<z najmniejszymi ze swych braci>>. Stąd ci, których przygniata nędza, są przedmiotem szczególnej miłości ze strony Kościoła, który od początku swego istnienia, mimo grzechów wielu swoich członków, nie przestał pracować, by przynieść im ulgę, bronić ich i wyzwalać. Czynił to przez niezliczone dzieła dobroczynności, które zawsze i wszędzie są niezbędne" 199 .
2449 Już w Starym Testamencie wszystkie przepisy prawne (rok łaski, zakaz pożyczania na procent i zatrzymywania zastawu, obowiązek dziesięciny, wypłacanie zarobku dziennego, prawo zbierania pozostałych winogron w winnicy i kłosów ze ścierniska) są zgodne z pouczeniem Księgi Powtórzonego Prawa: "Ubogiego bowiem nie zabraknie w tym kraju, dlatego ja nakazuję: <<Otwórz szczodrze rękę swemu bratu uciśnionemu lub ubogiemu w twej ziemi>>" (Pwt 15, 11). Jezus czyni te słowa swoimi: "Bo ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie zawsze macie" (J 12, 8). Nie unieważnia przez to gniewnych słów dawnych wyroczni wobec tych, którzy mówią: "Będziemy kupować biednego za srebro, a ubogiego za parę sandałów..." (Am 8, 6), lecz zachęca nas do rozpoznania swojej obecności w ubogich, którzy są Jego braćmi 200 :
Kiedy matka św. Róży z Limy 201 ganiła ją za przyjmowanie w domu ubogich i kalekich, ona odpowiedziała: "Kiedy służymy ubogim i chorym, służymy Jezusowi. Nie powinniśmy pozostawiać bez pomocy bliźniego, gdyż w naszych braciach służymy Jezusowi".
2462 Jałmużna dana ubogim jest świadectwem miłości braterskiej; jest także praktykowaniem sprawiedliwości, która podoba się Bogu.
2463 Jakże w wielkiej rzeszy istot ludzkich bez chleba, bez dachu nad głową, bez stałego miejsca, nie rozpoznać Łazarza, zgłodniałego żebraka z przypowieści? 203 Jak nie usłyszeć Jezusa: "Tegoście i Mnie nie uczynili" (Mt 25, 45)?

· Jan Paweł II, Homilia podczas Mszy św. z okazji konsekracji świątyni Bożego Miłosierdzia, Kraków Łagiewniki, 17 sierpnia 2002 r. – (Niezbędnik str. 81 – 88);
O niepojęte i niezgłębione
Miłosierdzie Boże,
Kto Cię godnie uwielbić
i wysławić może,
Największy przymiocie
Boga Wszechmocnego,
Tyś słodka nadzieja
dla człowieka grzesznego
(Dzienniczek, 951).
1. Drodzy Bracia i Siostry! Powtarzam dzisiaj te proste i szczere słowa św. Faustyny, by wraz z nią i z wami wszystkimi uwielbić niepojętą i niezgłębioną tajemnicę Bożego miłosierdzia. Podobnie jak ona, chcemy wyznać, że nie ma dla człowieka innego źródła nadziei, jak miłosierdzie Boga. Pragniemy z wiarą powtarzać: Jezu, ufam Tobie!
To wyznanie, w którym wyraża się ufność we wszechmocną miłość Boga, jest szczególnie potrzebne w naszych czasach, w których człowiek doznaje zagubienia w obliczu wielorakich przejawów zła. Trzeba, aby wołanie o Boże miłosierdzie płynęło z głębi serc ludzkich, pełnych cierpienia, niepokoju i zwątpienia, poszukujących niezawodnego źródła nadziei. Dlatego przychodzimy dziś tutaj, do łagiewnickiego sanktuarium, aby na nowo odkrywać w Chrystusie oblicze Ojca, który jest «Ojcem miłosierdzia oraz Bogiem wszelkiej pociechy» (por. 2 Kor 1, 3). Pragniemy oczyma duszy wpatrywać się w oczy Miłosiernego Jezusa, aby w głębi Jego spojrzenia znaleźć odbicie własnego życia oraz światło łaski, którą już wielekroć otrzymaliśmy i którą Bóg zachowuje dla nas na każdy dzień i na dzień ostateczny.
2. Za chwilę dokonamy konsekracji tej nowej świątyni poświęconej miłosierdziu Bożemu. Zanim to nastąpi, pragnę serdecznie podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do jej powstania. Dziękuję szczególnie ks. kard. Franciszkowi, który tyle troski włożył w to dzieło, dając dowód osobistego nabożeństwa do miłosierdzia Bożego. Serdeczną myślą obejmuję siostry Matki Bożej Miłosierdzia, dziękuję im za dzieło rozpowszechniania przesłania, jakie pozostawiła św. Faustyna. Pozdrawiam obecnych tu kardynałów i biskupów z Polski z Kardynałem Prymasem na czele, jak również biskupów z różnych stron świata. Cieszę się z obecności kapłanów diecezjalnych i zakonnych jako też seminarzystów.
Serdecznie pozdrawiam wszystkich, którzy uczestniczą w tej liturgii, a szczególnie przedstawicieli Fundacji Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, która administruje jego budową, jak też samych budowniczych z różnych przedsiębiorstw. Wiem, że wielu spośród tu obecnych szczodrze wspierało materialnie tę budowę. Proszę Boga, aby wynagrodził waszą hojność i wasz trud swoim błogosławieństwem!
3. Bracia i siostry! Kiedy konsekrujemy tę nową świątynię, możemy zadawać sobie pytanie, jakie nurtowało króla Salomona, gdy oddawał Bogu na zamieszkanie świątynię jerozolimską: «Czy jednak naprawdę zamieszka Bóg na ziemi? Przecież niebo i niebiosa najwyższe nie mogą Cię ogarnąć, a tym mniej ta świątynia, którą zbudowałem» (1 Krl 8, 27). Tak, na pierwszy rzut oka wiązanie obecności Boga z pewnym określonym miejscem może się wydawać niestosowne. A jednak trzeba pamiętać, że czas i miejsce należą całkowicie do Boga. Choć każdy czas i cały świat można uważać za Jego «świątynię», to jednak są czasy i są miejsca, które Bóg obiera, aby w nich w sposób szczególny ludzie doświadczali Jego obecności i Jego łaski. A ludzie wiedzeni zmysłem wiary przychodzą do tych miejsc, bo mają pewność, że rzeczywiście stają przed Bogiem, który jest tam obecny.
W tym samym duchu wiary przybyłem do Łagiewnik, aby konsekrować tę nową świątynię. Jestem bowiem przekonany, że jest to także szczególne miejsce, które Bóg obrał sobie, aby tu wylewać łaski i udzielać swego miłosierdzia. Modlę się, aby ten kościół był zawsze miejscem głoszenia orędzia o miłosiernej miłości Boga; miejscem nawrócenia i pokuty; miejscem sprawowania ofiary eucharystycznej — źródła miłosierdzia; miejscem modlitwy — wytrwałego błagania o miłosierdzie Boże dla nas i całego świata. Modlę się więc słowami Salomona: «O Panie, Boże mój, (...) wysłuchaj to wołanie i tę modlitwę, w której dziś Twój sługa stara się ubłagać Ciebie o to, aby w nocy i w dzień Twoje oczy patrzyły na tę świątynię. (...) Wysłuchaj błagania Twojego sługi i Twojego ludu, (...) ilekroć modlić się będzie na tym miejscu. Ty zaś wysłuchaj w miejscu Twego przebywania — w niebie. Nie tylko wysłuchaj, ale też i przebacz!» (1 Krl 8, 28-30).
4. «Nadchodzi (...) godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec» (J 4, 23). Kiedy odczytujemy te słowa Pana Jezusa w sanktuarium Miłosierdzia Bożego, w szczególny sposób uświadamiamy sobie, że tu człowiek nie może stanąć inaczej, jak w Duchu i prawdzie. To Duch Święty, Pocieszyciel i Duch Prawdy, wprowadza nas na drogi Bożego miłosierdzia. Przekonując świat «o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie» (J 16, 8), równocześnie odsłania pełnię zbawienia w Chrystusie. To przekonywanie o grzechu dokonuje się w dwojakim odniesieniu do Krzyża Chrystusa. Z jednej strony Duch Święty pozwala nam przez Krzyż Chrystusa poznać grzech, każdy grzech, w pełnej skali zła, jakie w sobie zawiera. Z drugiej strony, przez Krzyż Chrystusa Duch Święty pozwala nam zobaczyć grzech w świetle «mysterium pietatis», czyli miłosiernej, przebaczającej miłości Boga (por. Dominum et Vivificantem, 32).
Tak oto «przekonywanie o grzechu» staje się równocześnie przekonywaniem o tym, że grzech może być odpuszczony, a człowiek może odzyskać poczucie godności umiłowanego dziecka Bożego. Krzyż bowiem «stanowi najgłębsze pochylenie się Bóstwa nad człowiekiem (...). Krzyż stanowi jakby dotknięcie odwieczną miłością najboleśniejszych ran ziemskiej egzystencji człowieka» — jak napisałem w Dives in misericordia (n. 8). Tę prawdę będzie stale nam przypominał kamień węgielny tej świątyni, który został wzięty z góry Kalwarii — niejako spod krzyża, na którym Jezus Chrystus pokonał grzech i śmierć.
Gorąco wierzę, iż ta nowa świątynia pozostanie na zawsze miejscem, w którym ludzie będą stawać przed Bogiem w Duchu i w prawdzie. Będą przychodzić tu z ufnością, jaka towarzyszy każdemu, kto z pokorą otwiera swe serce na działanie miłosiernej miłości Boga — tej miłości, której największy grzech nie zdoła przezwyciężyć. Tu w ogniu Bożej miłości ludzkie serca pałać będą pragnieniem nawrócenia, a każdy, kto szuka nadziei, znajdzie ukojenie.
5. «Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo Najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa na przebłaganie za grzechy nasze i świata całego; (...) dla Jego bolesnej Męki miej miłosierdzie dla nas i świata całego» — słowa z Dzienniczka Siostry Faustyny (n. 476). Dla nas i świata całego... Jak bardzo dzisiejszy świat potrzebuje Bożego miłosierdzia! Na wszystkich kontynentach z głębin ludzkiego cierpienia zdaje się wznosić wołanie o miłosierdzie. Tam, gdzie panuje nienawiść, chęć odwetu, gdzie wojna przynosi ból i śmierć niewinnych, potrzeba łaski miłosierdzia, która koi ludzkie umysły i serca i rodzi pokój. Gdzie brak szacunku dla życia i godności człowieka, potrzeba miłosiernej miłości Boga, w której świetle odsłania się niewypowiedziana wartość każdego ludzkiego istnienia. Potrzeba miłosierdzia, aby wszelka niesprawiedliwość na świecie znalazła kres w blasku prawdy.
Dlatego dziś w tym sanktuarium chcę dokonać uroczystego aktu zawierzenia świata Bożemu miłosierdziu. Czynię to z gorącym pragnieniem, aby orędzie o miłosiernej miłości Boga, które tutaj zostało ogłoszone za pośrednictwem Siostry Faustyny, dotarło do wszystkich mieszkańców ziemi i napełniało ich serca nadzieją. Niech to przesłanie rozchodzi się z tego miejsca na całą naszą umiłowaną Ojczyznę i na cały świat. Niech się spełnia zobowiązująca obietnica Pana Jezusa, że stąd ma wyjść «iskra, która przygotuje świat na ostateczne Jego przyjście» (por. Dzienniczek, 1732).
Trzeba tę iskrę Bożej łaski rozniecać. Trzeba przekazywać światu ogień miłosierdzia. W miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój, a człowiek szczęście! To zadanie powierzam wam, drodzy bracia i siostry, Kościołowi w Krakowie i w Polsce oraz wszystkim czcicielom Bożego miłosierdzia, którzy tutaj przybywać będą z Polski i z całego świata. Bądźcie świadkami miłosierdzia!
6. Boże, Ojcze Miłosierny,
który objawiłeś swoją miłość
w Twoim Synu Jezusie Chrystusie,
i wylałeś ją na nas
w Duchu Świętym, Pocieszycielu,
Tobie zawierzamy dziś losy świata
i każdego człowieka.
Pochyl się nad nami grzesznymi,
ulecz naszą słabość,
przezwycięż wszelkie zło,
pozwól wszystkim
mieszkańcom ziemi
doświadczyć Twojego miłosierdzia,
aby w Tobie, Trójjedyny Boże,
zawsze odnajdywali źródło nadziei.
Ojcze przedwieczny,
dla bolesnej męki
i zmartwychwstania Twojego Syna,
miej miłosierdzie dla nas
i całego świata!
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Pozdrowienie końcowe po Mszy św.
Na koniec tej uroczystej liturgii pragnę powiedzieć, że wiele moich osobistych wspomnień wiąże się z tym miejscem. Przychodziłem tutaj zwłaszcza w czasie okupacji, gdy pracowałem w pobliskim Solvayu. Do dzisiaj pamiętam tę drogę, która prowadziła z Borku Fałęckiego na Dębniki, którą odbywałem codziennie przychodząc na różne zmiany w pracy, przychodząc w drewnianych butach. Takie się wtedy nosiło. Jak można było sobie wyobrazić, że ten człowiek w drewniakach kiedyś będzie konsekrował bazylikę Miłosierdzia Bożego w krakowskich Łagiewnikach.
Cieszę się, że powstała ta piękna świątynia poświęcona miłosierdziu Bożemu. Troskę o materialny, a szczególnie o duchowy kształt tego sanktuarium powierzam ks. kard. Franciszkowi i całej archidiecezji krakowskiej oraz siostrom Matki Bożej Miłosierdzia. Niech ta współpraca w dziele szerzenia kultu Jezusa Miłosiernego przynosi błogosławione owoce w sercach wiernych w Polsce i na całym świecie.
Wszystkim pielgrzymom, którzy tu przybywają i przybywać będą, niech Miłosierny Bóg obficie błogosławi!

· Jan Paweł II, Homilia podczas Mszy św. beatyfikacyjnej, Kraków Błonia, 18 sierpnia 2002 r. – (Niezbędnik str. 89 – 97);
1. «To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem» (J 15, 12).
Drodzy Bracia i Siostry! Te słowa Pana Jezusa, które słyszeliśmy przed chwilą, wpisują się w szczególny sposób w temat dzisiejszego liturgicznego spotkania na krakowskich Błoniach: «Bóg bogaty w miłosierdzie». To hasło jest niejako streszczeniem całej prawdy o tej miłości Boga do człowieka, która przyniosła ludzkości odkupienie. «Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia» (Ef 2, 4-5). Pełnia tej miłości objawiła się w ofierze Krzyża. Nikt bowiem «nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich» (J 15, 13). Taka jest miara miłosiernej miłości! Taka jest miara miłosierdzia Bożego!
Kiedy uświadamiamy sobie tę prawdę, zdajemy sobie sprawę, iż Chrystusowe wezwanie do miłości wzajemnej na wzór Jego miłości wyznacza nam wszystkim tę samą miarę. Doznajemy niejako przynaglenia, abyśmy korzystając z daru miłosiernej miłości Boga, sami z dnia na dzień oddawali życie, czyniąc miłosierdzie wobec braci. Uświadamiamy sobie, że Bóg, okazując nam miłosierdzie, oczekuje, że będziemy świadkami miłosierdzia w dzisiejszym świecie.
2. Wezwanie do dawania świadectwa miłosierdziu brzmi szczególnie wymownie tu, w umiłowanym Krakowie, nad którym góruje sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach — nowa świątynia, którą wczoraj było mi dane konsekrować. Tu to wezwanie brzmi znajomo, bo odwołuje się do wielowiekowej tradycji tego miasta, której szczególnym znamieniem była zawsze gotowość do niesienia pomocy potrzebującym. Nie można zapomnieć, że z tej tradycji wyrosło wielu świętych, błogosławionych — kapłanów, osób konsekrowanych i wiernych świeckich — którzy poświęcili swe życie posłudze miłosierdzia. Od biskupa Stanisława, Królowej Jadwigi Wawelskiej, Jana Kantego, Piotra Skargi SJ, aż do Brata Alberta, Anieli Salawy i kardynała Sapiehy kolejne pokolenia wiernych mieszkańców tego miasta podejmowały dziedzictwo miłosierdzia. Dziś to dziedzictwo zostało przekazane w nasze ręce i nie może pójść w zapomnienie.
Dziękuję kard. Franciszkowi, że zechciał nam przypomnieć o tej tradycji w skierowanych do mnie słowach pozdrowienia. Jestem wdzięczny za zaproszenie do mojego Krakowa i za gościnę. Pozdrawiam wszystkich tu zebranych z kardynałami i biskupami na czele, jak też tych, którzy uczestniczą w tej Eucharystii za pośrednictwem radia i telewizji.
Pozdrawiam całą Polskę. W myślach przemierzam ten świetlisty szlak, na którym św. Faustyna Kowalska przygotowywała się do przyjęcia orędzia o miłosierdziu — szlak od Łodzi i Warszawy, przez Płock, Wilno, po Kraków — wspominając również tych, którzy na tym szlaku służyli św. Faustynie pomocą.
Pragnę pozdrowić naszych gości. Słowa pozdrowienia kieruję do Pana Prezydenta Rzeczypospolitej, do Pana Premiera oraz przedstawicieli władz państwowych i terytorialnych. Sercem obejmuję wszystkich moich rodaków, szczególnie dotkniętych cierpieniem i chorobą. O mej duchowej bliskości i o stałym towarzyszeniu w modlitwie pragnę zapewnić wszystkich doświadczonych wielorakimi trudnościami, zwłaszcza bezrobotnych, bezdomnych, ludzi w podeszłym wieku, ludzi samotnych, rodziny wielodzietne. Pozdrowieniem obejmuję naszych rodaków rozsianych po całym świecie. Serdecznie pozdrawiam również pielgrzymów, którzy przybyli tutaj z różnych krajów Europy i świata. Szczególne pozdrowienie kieruję do obecnych tutaj prezydentów Litwy i Słowacji.
3. Kościół od początku swego istnienia, odwołując się do tajemnicy Krzyża i zmartwychwstania, naucza o Bożym miłosierdziu, które jest rękojmią nadziei i źródłem zbawienia człowieka. Wydaje się jednak, że dzisiaj jest szczególnie wezwany, by głosić światu to orędzie. Nie może zaniechać tej misji, skoro wzywa go do tego sam Bóg przez świadectwo św. Faustyny.
A wybrał Bóg do tego nasze czasy. Może dlatego, że w. XX, mimo niewątpliwych osiągnięć w wielu dziedzinach, naznaczony był w szczególny sposób «misterium nieprawości». Z tym dziedzictwem dobra, ale też i zła weszliśmy w nowe tysiąclecie. Przed ludzkością jawią się nowe perspektywy rozwoju, a równocześnie nowe zagrożenia. Człowiek nierzadko żyje tak, jak gdyby Boga nie było. Uzurpuje sobie prawo Stwórcy do ingerowania w tajemnicę życia ludzkiego. Usiłuje decydować o jego zaistnieniu, wyznaczać jego kształt przez manipulacje genetyczne i w końcu określać granicę śmierci. Odrzucając Boże prawa i zasady moralne, otwarcie występuje się przeciw rodzinie. Na wiele sposobów usiłuje się zagłuszyć głos Boga w ludzkich sercach, a Jego samego uczynić «wielkim nieobecnym» w kulturze i społecznej świadomości narodów. «Tajemnica nieprawości» wciąż wpisuje się w rzeczywistość świata, w którym żyjemy.
Doświadczając tej tajemnicy, człowiek przeżywa lęk przed przyszłością, przed pustką, przed cierpieniem, przed unicestwieniem. Może właśnie dlatego przez świadectwo skromnej zakonnicy z Łagiewnik Chrystus niejako wchodzi w nasze czasy, ażeby wyraźnie wskazać na to źródło ukojenia i nadziei, jakie jest w odwiecznym miłosierdziu Boga.
Trzeba, ażeby Jego orędzie o miłosiernej miłości zabrzmiało z nową mocą. Świat potrzebuje tej miłości. Nadszedł czas, żeby Chrystusowe przesłanie dotarło do wszystkich, zwłaszcza do tych, których człowieczeństwo i godność zdają się zatracać w mysterium iniquitatis. Nadszedł czas, aby orędzie o Bożym miłosierdziu wlało w ludzkie serca nadzieję i stało się zarzewiem nowej cywilizacji — cywilizacji miłości.
4. To orędzie Kościół pragnie niestrudzenie głosić nie tylko żarliwym słowem, ale także gorliwą praktyką miłosierdzia. Dlatego też nieustannie wskazuje na przykłady tych, którzy w imię miłości Boga i człowieka «szli i owoc przynosili». Dziś dołącza do nich czworo nowych błogosławionych. Różne były czasy, w których żyli, różne były ich osobiste dzieje. Jednak jednoczy ich ten szczególny rys świętości, jakim jest oddanie sprawie miłosierdzia.
Bł. Zygmunt Szczęsny Feliński, arcybiskup warszawski w trudnym czasie niewoli narodowej, wytrwale wzywał do ofiarności na rzecz ubogich, do otwierania instytucji wychowawczych i zakładów dobroczynnych. Sam otworzył sierociniec i szkołę w stolicy, które oddał pod opiekę założonego przez siebie w 1857 r. Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Po upadku powstania styczniowego, wiedziony miłosierdziem wobec braci, otwarcie wystąpił w obronie prześladowanych. Ceną za tę wierność miłości było zesłanie w głąb Rosji, które trwało dwadzieścia lat. Również tam pamiętał o ludziach biednych i zagubionych, okazując im wielką miłość, cierpliwość i wyrozumiałość. Napisano o nim, że «w czasie swego wygnania, w ucisku wszechstronnym, w ubóstwie modlitwy trzymał się tylko ciągle u stóp krzyża i oddawał się miłosierdziu Bożemu».
Oto przykład duszpasterskiej posługi, który dziś w sposób szczególny pragnę powierzyć moim braciom w biskupstwie. Drodzy bracia, niech arcybiskup Feliński patronuje waszym wysiłkom mającym na celu tworzenie i realizację duszpasterskiego programu miłosierdzia. Ten program niech kształtuje wasze zaangażowanie w życie Kościoła, a także w życie społeczne, polityczne na arenie narodowej, europejskiej i światowej.
W duchu tak pojmowanej miłości społecznej arcybiskup Feliński głęboko angażował się w obronę wolności narodowej. Potrzeba tego i dziś, kiedy różne siły — często kierujące się fałszywą ideologią wolności — starają się ten teren zagospodarować dla siebie. Kiedy hałaśliwa propaganda liberalizmu, wolności bez prawdy i odpowiedzialności nasila się, również w naszym kraju, pasterze Kościoła nie mogą nie głosić jednej i niezawodnej filozofii wolności, jaką jest prawda Krzyża Chrystusowego. Taka filozofia wolności jest istotowo związana z dziejami naszego narodu.
5. Pragnienie niesienia miłosierdzia najbardziej potrzebującym zaprowadziło bł. Jana Beyzyma — jezuitę, wielkiego misjonarza — na daleki Madagaskar, gdzie z miłości do Chrystusa poświęcił swoje życie trędowatym. Służył dniem i nocą tym, którzy byli niejako wyrzuceni poza nawias życia społecznego. Przez swoje czyny miłosierdzia wobec ludzi opuszczonych i wzgardzonych dawał niezwykłe świadectwo Ewangelii. Najwcześniej odczytał je Kraków, a potem cały kraj i emigracja. Zbierano fundusze na budowę na Madagaskarze szpitala pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, który istnieje do dziś. Jednym z promotorów tej pomocy był św. Brat Albert.
Cieszę się, że duch solidarności w miłosierdziu wciąż panuje w polskim Kościele, czego dowodem jest wiele dzieł pomocy społecznościom dotkniętym przez klęski żywiołowe w różnych regionach świata, czy też niedawna inicjatywa skupu nadwyżek zboża, aby można było przekazać je głodującym w Afryce. Mam nadzieję, że ta szlachetna idea doczeka się realizacji.
Dobroczynna działalność bł. Jana Beyzyma była wpisana w jego podstawową misję: niesienie Ewangelii tym, którzy jej nie znają. Oto największy dar — dar miłosierdzia — prowadzić ludzi do Chrystusa, pozwolić im poznać i zakosztować Jego miłości. Proszę was zatem, módlcie się, aby w Kościele w Polsce rodziły się coraz liczniejsze powołania misyjne. W duchu miłosierdzia wspierajcie nieustannie misjonarzy pomocą i modlitwą.
6. Służbą miłosierdziu było również życie bł. Jana Balickiego. Jako kapłan miał zawsze otwarte serce dla wszystkich potrzebujących. Jego posługa miłosierdzia przejawiała się w niesieniu pomocy chorym i ubogim, ale szczególnie mocno wyraziła się przez posługę w konfesjonale. Zawsze z cierpliwością i pokorą starał się zbliżyć grzesznego człowieka do tronu Bożej łaski.
Wspominając o tym, zwracam się do kapłanów i seminarzystów: proszę was, nie zapominajcie, że na was, szafarzach Bożego miłosierdzia, spoczywa wielka odpowiedzialność, ale też pamiętajcie, że sam Chrystus umacnia was obietnicą, którą przekazał przez św. Faustynę: «Powiedz Moim kapłanom, że zatwardziali grzesznicy kruszyć się będą pod ich słowami, kiedy będą mówić o niezgłębionym miłosierdziu Moim, o litości, jaką mam dla nich w sercu Swoim» (Dzienniczek, 1521).
7. Dzieło miłosierdzia wyznaczało również drogę powołania zakonnego bł. Sancji Janiny Szymkowiak, serafitki. Już z domu rodzinnego wyniosła gorącą miłość do Najświętszego Serca Jezusowego i w tym duchu była pełna dobroci dla wszystkich ludzi, a szczególnie dla najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących. Przynależąc do Sodalicji Mariańskiej i Kółka Miłosierdzia św. Wincentego, niosła im konkretną pomoc, zanim jeszcze wstąpiła na drogę życia zakonnego, by potem jeszcze pełniej oddać się na służbę innym. Ciężkie czasy hitlerowskiej okupacji przyjęła jako okazję do całkowitego oddania siebie potrzebującym. Swoje powołanie zakonne zawsze uznawała za dar Bożego miłosierdzia.
Pozdrawiając Zgromadzenie Córek Matki Bożej Bolesnej — serafitek, zwracam się do wszystkich sióstr zakonnych i osób konsekrowanych: niech bł. Sancja będzie wam przykładem, patronką. Przyjmijcie na swój sposób jej duchowy testament, który zawarła w jednym prostym zdaniu: «Jak się oddać Bogu, to oddać się na przepadłe».
8. Bracia i siostry! Wpatrując się w postaci tych błogosławionych, pragnę przypomnieć raz jeszcze słowa, które napisałem w encyklice o Bożym miłosierdziu: «Człowiek dociera do miłosiernej miłości Boga, do Jego miłosierdzia o tyle, o ile sam przemienia się wewnętrznie w duchu podobnej miłości w stosunku do bliźnich» (n. 14). Obyśmy na tej drodze odkrywali coraz pełniej tajemnicę miłosierdzia Bożego i żyli nią na co dzień!
W obliczu współczesnych form ubóstwa, których jak wiem nie brakuje w naszym kraju, potrzebna jest dziś — jak to określiłem w liście Novo millennio ineunte — «wyobraźnia miłosierdzia» w duchu solidarności z bliźnimi, dzięki której pomoc będzie «świadectwem braterskiej wspólnoty dóbr» (por. n. 50). Niech tej «wyobraźni» nie zabraknie mieszkańcom Krakowa i całej naszej Ojczyzny. Niech wyznacza duszpasterski program Kościoła w Polsce. Niech orędzie o Bożym miłosierdziu zawsze znajduje odbicie w dziełach miłosierdzia ludzi.
Trzeba spojrzenia miłości, aby dostrzec obok siebie brata, który wraz z utratą pracy, dachu nad głową, możliwości godnego utrzymania rodziny, wykształcenia dzieci doznaje poczucia opuszczenia, zagubienia i beznadziei. Potrzeba «wyobraźni miłosierdzia», aby przyjść z pomocą dziecku zaniedbanemu duchowo i materialnie; aby nie odwracać się od chłopca czy dziewczyny, którzy zagubili się w świecie różnorakich uzależnień lub przestępstwa; aby nieść radę, pocieszenie, duchowe i moralne wsparcie tym, którzy podejmują wewnętrzną walkę ze złem. Potrzeba tej wyobraźni miłosierdzia wszędzie tam, gdzie ludzie w potrzebie wołają do Ojca miłosierdzia: «Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj». Oby dzięki bratniej miłości tego chleba nikomu nie brakowało! «Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią» (Mt 5, 7).
9. Podczas mej pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny w r. 1979 tu, na tych Błoniach mówiłem, że «gdy jesteśmy mocni Duchem Boga, jesteśmy także mocni wiarą w człowieka — wiarą, nadzieją i miłością: są one nierozerwalne i jesteśmy gotowi świadczyć sprawie człowieka wobec każdego, któremu ta sprawa prawdziwie leży na sercu». Dlatego też prosiłem was wówczas, «abyście nigdy nie wzgardzili tą Miłością, która jest 'największa', która się wyraziła przez krzyż, a bez której życie ludzkie nie ma ani korzenia, ani sensu» — słowa te były powiedziane 10 czerwca 1979 r., a dziś je przypominam.
Bracia i siostry! Dziś powtarzam to wezwanie: otwórzcie się na największy dar Boga, na Jego miłość, która przez krzyż Chrystusa objawiła się światu jako miłość miłosierna. Dzisiaj — już w innych czasach, na progu nowego wieku i tysiąclecia — nadal bądźcie «gotowi świadczyć sprawie człowieka». Dziś z całą mocą proszę wszystkich synów i córki Kościoła, a także wszystkich ludzi dobrej woli, aby «sprawa człowieka» nie była nigdy, przenigdy odłączona od miłości Boga. Pomóżcie współczesnemu człowiekowi zaznawać miłosiernej miłości Boga! Niech w jej blasku i cieple ocala swoje człowieczeństwo!



· Biogramy następujących postaci z części Niezbędnika: "Świadkowie miłosierdzia":

o ŚW. JADWIGA KRÓLOWA (1374-1399);
Wrażliwość serca
W roku 1384 Jadwiga, mając zaledwie 10 lat, przybyła do Kra­kowa, aby objąć władzę królewską. Była mimo swego wieku wyjąt­kowo dobrze przygotowana do tej funkcji i otoczona mądrymi ludź­mi, zatroskanymi o nią i o dobro Polski. Pozostała na Wawelu aż do swej śmierci 17 lipca 1399 roku. Z najwyższego świecznika władzy promieniowała wyjątkowo wielką mądrością i miłosierdziem. Nikt z polskich władców nie miał tak otwartego serca na potrzebujących pomocy.
Wkrótce po swoim ślubie z Jagiełłą dowiedziała się, że jego oddział zagarnął chłopom bydło. Poszkodowani zwrócili się do niej z prośbą o pomoc. Interweniowała. Król kazał oddać to, co zabrano. Sprawiedliwości stała się zadość. Ona jednak to przeżywała, a zapy­tana o powody, odpowiedziała: „Bydło zostało zwrócone, ale kto im zwróci wylane łzy?". Sprawiedliwość została zachowana, ale nie wszystko da się po sprawiedliwości naprawić. Jadwiga dostrzegała człowieka i była wrażliwa na jego łzy.
W Krakowie jest klasztor Karmelitów, a w jego fundamentach na kamieniu ślad stopy królowej. Ona sprawdzała budowę i spotkała smutnego kamieniarza. Zapytała, jaki jest powód jego smutku. Dowiedziała się, że choroba żony i brak pieniędzy na lekarza. Położyła stopę na kamieniu i zerwała sprzączkę ze złota, jaką miała przy bu, cię, wręczając ją kamieniarzowi. Legenda mówi, że ten z wdzięczno­ści wykuł na tym kamieniu ślad jej stopy. Wrażliwe serce królowej. Troszczyła się o szpitale w Sączu, w Sandomierzu i w Bieczu Legenda utrwaliła jej posługę w Bieczu wobec chorego, którego traktowała jak Chrystusa. W duchu słów Ewangelii: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" (Mt 25,40).
W czasie procesji Bożego Ciała wpadł do Wisły chłopiec, syn kotlarza, jego ciało wydobyto, a nad nim płakała matka. Królowa podeszła i przykryła je swoim płaszczem. Pod tym okryciem ciało ożyło. Uznano to za cud. Płaszcz królowej przechowywano w cechu kotlarzy i przykrywano nim podczas pogrzebu trumny.
Często po uczcie na dworze królewskim rozdawano jałmuż­nę, a był to zwyczaj Andegawenów, z których rodu pochodziła Jadwiga.
Piękne są wypowiedzi o Jadwidze Królowej pisane już po jej śmierci. Franciszek z Brzegu, studiujący w Pradze, a następnie profe­sor Akademii w Krakowie, pisał: „Jadwiga była żywicielką ubogich, chorych i sierot, pocieszycielką zasmuconych i orędowniczką wdów". Jan Długosz pisał: „Była najhojniejsza łaskawą szczodrością wobec ubogich, wdów, przybyszy, pielgrzymów i wszelkich ludzi nieszczęśli­wych oraz potrzebujących".
Już w kazaniu pogrzebowym z ust Stanisława ze Skalbmierza - bliskiego współpracownika Królowej i ówczesnego biskupa kra­kowskiego Piotra Wysza - padły słowa: „Widzieliśmy, że była matką duchownych, dobrodziejką wdów, pocieszycielką sierot, tarczą ubogich, ucieczką pokrzywdzonych, orędowniczką odsuniętych sprzed oblicza naszego króla. Tym wszelako, których niegdyś lękiem napeł­niała osoba króla i przerażała jego sprawiedliwość, ona swoim oso­bistym wstawiennictwem przynosiła radosną ulgę". Są to piękne świadectwa o zmarłej złożone przez świadków jej życia, lub tych, którzy posiadali dostęp do dokumentów w archiwum królewskim.
O wielkości jej serca świadczy piękny gest króla Jagiełły, który miał jeszcze trzy żony, a gdy umierał w roku 1434, zdjął z palca ob­rączkę królowej Jadwigi i wręczył ją sekretarzowi z poleceniem, aby ją przekazał arcybiskupowi Krakowa Oleśnickiemu ze słowami: „Zanieś ten pierścień, który do dnia dzisiejszego na ręce swojej no­siłem, jako najcenniejszą rzecz wśród rzeczy doczesnych". Znak to, że król Władysław w sercu niósł miłość i szacunek do Jadwigi przez całe swe życie.
Sprawiedliwość fundamentem miłosierdzia
Szczególnym rysem miłosierdzia Jadwigi była jej sprawiedli­wość. Uważała, że wszyscy urzędnicy mają stać na jej straży. Bywały sytuacje, w których bezwzględnie domagała się wynagrodzenia za wyrządzoną szkodę, a jeśli ktoś popełnił błąd, był karany w imię te­go, „aby zło się nie rozprzestrzeniało". Wiedziała, że sprawiedli­wość jest fundamentem dobrze sprawowanej władzy i dopiero po jej Zachowaniu można okazywać miłosierdzie.
Jako królowa była szczególnie odpowiedzialna za krzywdzone kobiety. Podejmowała działania natychmiast. Szukała winnych i do-się ich ukarania. Wynagrodzenie dotyczyło skrzywdzonej, a kara miała być lekcją dla wszystkich, którzy dowiadywali się o krzywdzie i o sprawiedliwej królowej.
Takie zachowanie królowej Jadwigi pomagało dostrzec „prawo jej płaszcza". Ona nim ochraniała wszystkich skrzywdzonych Miała zaś tak otwarte serce dla kobiet, że została nazwana „matka matek".
Kiedy jej dworka Formoza zawierała małżeństwo, otrzymała od swej pani 150 grzywien jako wiano z uzasadnieniem, że to jest znak uznania dla jej wysokiego poziomu moralnego, oraz bardzo miłego i bliskiego spotkania z królową. Podobnie też jej kucharz, Dominik, „za wierną służbę" otrzymał od królowej w Skotnikach łan ziemi (około 15 hektarów). Ta dobroć jest znakiem serca zatro­skanego o sprawiedliwość i o człowieka.

Troska o dar wiary dla Litwinów
Na Wawelu w katedrze jest krzyż, przed którym Jadwiga po­dejmowała trudną decyzję zawarcia małżeństwa z Jagiełłą. Otrzy­mała wtedy z ust Jezusa słowa: „Czyń, co widzisz". Odkryła w nich wezwanie do składania ofiary z siebie dla wielkiego dobra. Tak uczy­nił Jezus na Golgocie, mając na uwadze zbawienie wszystkich ludzi. Tak uczyniła ona, mając na uwadze przekaz laski wiary Litwinom. Jagiełło bowiem przez ślub z Jadwigą został królem Polski, co połą­czono z jego chrztem w Kościele katolickim oraz chrztem narodu litewskiego, ostatniego pogańskiego narodu w Europie. Zasiew wia­ry na jej terenie rozpoczął św. Paweł w Filippi, a zakończyła św. Jadwiga, doprowadzając do chrztu Litwy.
Królowa miała w tym wielki udział. Musiała zrezygnować ze S1yoich planów małżeńskich. Uczyniła to na wezwanie Jezusa: „Czyń, co widzisz". Nie ograniczyła się tyko do zawarcia ślubu, ale wzięła na swe ramiona przygotowanie tego, co było potrzebne do zakłada­nia Kościoła na litewskiej ziemi. Wyposażenie świątyń było wtedy drogie. Samo przepisywanie ksiąg potrzebnych do liturgii wymagało dużo pieniędzy. Ona o te księgi, szaty i naczynia liturgiczne dbała.
Decyzja, jaką podjęła, świadczy o jej miłosiernym sercu wo­bec tych, którym chciała otworzyć bramę do wiary, z niej bowiem sama czerpała siłę i nią żyła w duchu Ewangelii. Królowa pośredni­czyła też w łagodzeniu napięć, jakie miały miejsce między Witoldem a Jagiełłą oraz jakie były znaczone krwią między Polakami a Krzy­żakami. Jagiełło odniesie nad nimi zwycięstwo pod Grunwaldem, jakie ona zapowiedziała, ale to już stało się po jej śmierci.
Kiedy mówimy o miłosierdziu, to mamy na uwadze nie tylko dobra związane z życiem codziennym, ale przede wszystkim warto­ści duchowe. W nich troska o wiarę jest na pierwszym miejscu. Wia­ra bowiem daje człowiekowi udział w szczęściu wiecznym, czyli jest dla niego najcenniejszym darem. Mówiąc o królowej Jadwidze dzia­łającej w Krakowie, trzeba o tym pamiętać. Miłosierdzie wymagało od niej dużej ofiary, ale ją było na to stać.



Troska o mądrość narodu
Szczególnym znakiem miłosierdzia królowej Jadwigi była jej pomoc w wychowaniu elity narodu. W tym kierunku zmierzała, po­dejmując starania o ustanowienie Wydziału Teologii i postawienie na nogi powołanego do życia przez Kazimierza Wielkiego uniwersyte­tu w Krakowie. Jeśli ktoś rozumie miłosierdzie wyłącznie jako spje_ szenie z pomocą temu, kto dziś czegoś potrzebuje, ten nie dostrzega dalekowzrocznego spojrzenia miłosierdzia. Ono zawsze ma na uwa­dze dojrzałość i samodzielność tego, komu pomaga. Jadwiga królo­wa Polski miała na uwadze tworzenie w centrum Europy państwa które byłoby mocne nie tylko militarnie, ale i mądrością. W tym celu potrzebny był ośrodek wykształcenia i wychowania uzdolnionych Polaków czy Litwinów. To jej zawdzięczamy powstanie w Krakowie takiej uczelni, która w krótkim czasie stała się ośrodkiem liczącym się w Europie. Ona gromadziła profesorów potrzebnych do wkła­dów i ona dawała przykład ludziom bogatym, aby o uczelnię się troszczyli. Szczególnie ceniła Mateusza z Krakowa, który miał duży wpływ na podniesienie poziomu Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Pięknym znakiem tej troski był jej testament, w którym osobi­stą biżuterię i to, czym dysponowała, przeznaczyła na rozwój uni­wersytetu i dla biednych. To samo serce zatroskane było o potrze­bujących pomocy materialnej i biorących odpowiedzialność za wychowanie i wykształcenie nowego pokolenia.
Mając na uwadze przyszłość Kościoła na Liwie, starała się o to, aby młodzi Litwini mogli studiować w Pradze. Chciała finansować dla nich stypendia. Takiej królowej otwartej na doskonalenie mądrych nowych pokoleń Polaków i Litwinów mogą nam pozazdrościć. Potrafiła stworzyć pracownie, w której kopiowano i pisano księgi. Do nich należy słynny Psalterz floriański. Ona też powołała zorganizowała pracownię hafciarską, a pamiątką jej pracy jest słynny, utkany z pereł, racjonał, szata liturgiczna biskupów Krakowa.
Najstarszy budynek Uniwersytetu Jagiellońskiego powstał na wykupionym za jej pieniądze. To pomnik o wyjątkowo wielkim znaczeniu w historii naszej Ojczyzny .
Opatrzność chciała, aby Kraków miał tak wspaniałą kobietę na królewskim tronie. W katedrze na Wawelu złożono jej trumnę, w której spoczęła razem z ciałem dziecka, które zmarło wkrótce po urodzeniu. Była otoczona szacunkiem już za życia i natychmiast po śmierci. Przy jej grobie miały miejsca cuda. Proces kanonizacyjny w Krakowie rozpoczęto już w roku 1419, czyli dwadzieścia lat po jej śmierci. Spisano wówczas pierwsze urzędowe protokoły. Wydawało się, że kanonizacja będzie szybko. Tymczasem potrzebna była kolej­na interwencja Bożej Opatrzności w Krakowie, aby do kanonizacji doszło.
Oto na stolicę św. Piotra w Rzymie został wyniesiony biskup z Krakowa, kardynał Karol Wojtyła. To on na krakowskich Bło­niach dokonał kanonizacji św. Jadwigi, 8 czerwca 1997 roku. Czeka­ła zatem na kanonizację prawie 600 lat. Ojciec Święty przekazał wówczas słowa: „Raduj się dziś, Krakowie! Raduj się, bo nadszedł czas, że wszystkie pokolenia twoich mieszkańców mogą oddać hołd wdzięczności świętej Pani Wawelskiej".

ŚW. JAN KANTY (1390-1473):
Niezwykle wymowny jest grób św. Jana Kantego w uniwersy­teckiej kolegiacie św. Anny w Krakowie. Ma on głębokie, symbolicz­ne przesłanie. Centralne miejsce tzw. konfesji św. Jana Kantego prze­chowującej jego relikwie zajmuje ołtarz. Na osobnym postumencie, przylegającym do mensy ołtarzowej, stoją cztery białe stiukowe po­sągi, będące personifikacją czterech wydziałów najstarszego polskie­go uniwersytetu - krakowskiej Almae Matris: filozofii, teologii, prawa j medycyny. Unoszą one na swych barkach ozdobną trumnę z białe­go marmuru, kryjącą w swoim wnętrzu cynową trumienkę ze szcząt­kami Świętego Profesora. Wokół ołtarza znajdują się cztery wolno stojące kolumny. Nie są one zwieńczone baldachimem, jak nad sar­kofagiem znajdującym się nad grobem św. Piotra w Rzymie. Stoją one wolno. Mają po 12 m wysokości. Dlatego też po kolumnie króla Zygmunta III Wazy w Warszawie są największymi kolumnami po­mnikowymi w Polsce, wykutymi z jednego bloku białego marmuru. Kolumny te zostały sprowadzone ze Wzgórza bł. Salomei w Grodzi­sku, koło Skały, o czym świadczy łaciński napis umieszczony we wnęce za konfesją św. Jana: Virgmeum marmor tńbuit Salomea Joanna Itnmaculati ambo; candor utrumąue decd (Salomea przygotowała dziewiczy marmur dla Jana; Oboje nieskalani, dla obojga też przystoi ta czysta ozdoba).
Kolumny przy konfesji św. Jana Kantego wieńczą posągi czte­rech świętych Janów. Są to: dwaj świadkowie Jezusowi — św. Jan Chrzciciel i św. Jan Ewangelista oraz dwaj doktorzy Kościoła: św. Jan Złotousty - Chryzostom (zm. 407) i św. Jan Damasceński (zm. ok. 749), ostatni ojciec Kościoła na Wschodzie. Na piedesta­łach tych posągów umieszczono łacińskie słowa, odnoszące się do poszczególnych świętych: Vox (Głos) - odnosi się do św. Jana Chrzciciela, który był Głosem wołającego na pustyni (Mt 3,3). Świę­tego Jana Ewangelistę określa Verbum (Słowo), ponieważ głosił chwałę przedwiecznego Słowa -Jezusa Chrystusa Q 1,1-15). Os aureum (Złote usta) - to dewiza św. Jana Chryzostoma, słynącego z ka­znodziejstwa i słowa Manus Domini (Ręka Pańska), odnoszące się do św. Jana Damasceńskiego ze względu na jego umiejętność przekazy­wania tradycji patrystycznej następnym stuleciom.
Przez pryzmat tych czterech świętych Janów ukazane są do­konania Świętego Profesora.
Vox (Głos)
Jan wyszedł z Kęt, małego miasteczka w południowej Polsce. Tam przyszedł na świat 24 czerwca 1390 roku. Prawdopodobnie po­chodził z zamożnej rodziny mieszczańskiej. Z ojcowskiego domu Jan wyniósł nie tylko skarb życia naturalnego, ale również drugi wiel­ki skarb - skarb życia Bożego. „Wyszedł, niosąc w swej duszy skarb chrztu świętego, a poprzez ten skarb - skarb wiary. We wierze dane mu było obcować ze słowem Bożym od pierwszych dni swojego ży­cia [...]. A było to obcowanie głębokie, pełne myśli, serca i woli" - stwierdzał abp Karol Wojtyła, kreśląc słowem kaznodziejskim po­stać Jana z Kęt w krakowskiej kolegiacie św. Anny (19.10.1973 r.).
Około 1413 roku Jan z Kęt przyjęty został na Wydział Artium Akademii Krakowskiej przez wybitnego rektora Stanisława ze Skarbimierza. W 1418 roku ukończył artium ze stopniem bakałarza. Umiłowanie przedwiecznego Słowa -Jezusa Chrystusa skłoniło go do przyjęcia między rokiem 1418 a 1421 święceń kapłańskich. Słu­żył odwiecznemu Słowu za pomocą ludzkiego słowa, głoszonego j przepisywanego. Czynił to najpierw w latach 1421—1429 jako kie­rownik szkoły klasztornej bożogrobców w Miechowie. Już wtedy kopiował dzieła wielkich teologów Przyzwyczajeni do druku i wie­lotysięcznych nakładów książek nie umiemy współcześnie docenić doniosłości wysiłku kopisty. Przez swoją żmudną pracę ocalił on od zagłady niejedno dzieło, a przepisując święte teksty, umożliwiał sprawowanie służby Bożej i upowszechnianie ich nowym pokole­niom. Nie dziwi więc, iż Kasjodor uważał, że przepisujący ręką głosi kazania ludowi (manu hominibus praedicare}, a każde słowo Pańskie przepisane ręką kopisty jest raną zadaną Szatanowi.
Jan z Kęt pisał kursywą gotycką. Ze skopiowanych przez niego dzieł na uwagę zasługują pisma św. Augustyna, św. Bernarda z Clairvaux, św. Tomasza z Akwinu, uczestników soborów konstancjan-skiego i bazylejskiego oraz komentarze do Ewangelii św. Mateusza autorstwa B. Hessego. Przepisując te dzieła, opatrywał je własnym komentarzem na marginesach. Jan był zwolennikiem humanistycznych ideałów koncyliaryzmu, opowiadał się też za potrzebą reformy struktur kościelnych i dowartościowaniem laikatu w Kościele; po­pierał przyjętą przez Akademię Krakowską zasadę plus ratio quam vis (Więcej znaczy rozum niż siła).
W 1429 roku Jan Kanty rozpoczął wykłady na Wydziale Artium Akademii Krakowskiej i zamieszkał w krakowskim Collegium Maius. Jego pokój, usytuowany przy kaplicy uniwersyteckiej, odwie­dził 22 czerwca 1983 roku papież Jan Paweł II. Przez kilka lat pełnił funkcję dziekana artium, studiując jeszcze przez około 14 lat teolo­gie. Dzięki własnej pracowitości i zdolnościom w 1443 roku uzyskał tytuł magistra teologii. W dokumentach z 1445 roku występuje już Jan jako sacrae tbeołogiae professor. Do roku 1473, a więc do daty swej śmierci, Jan Kanty zgromadził znaczny księgozbiór. Składało się nań 27 kodeksów, z których 17 ma Biblioteka Jagiellońska oraz 10 Biblioteka Watykańska. Jan Kanty pozostał przykładem człowie­ka, dla którego wiedza stała się narzędziem pogłębienia własnej wia­ry, jak też wiary tych, którzy się doń zwracali w trudnych czy nawet dramatycznych chwilach swojego życia.
Os aureum (Złote usta)
Św. Jan Chryzostom - trzeci z wielkich Janów otaczających konfesję Jana Kantego przeszedł do historii jako złotousty kazno­dzieja. W nieprzeciętny sposób głosi! wielkość miłości Boga do człowieka. Złotymi były jego usta, a nie pałace ani pierścienie; usta otwarte na Prawdę niepodlegającą korozji ani korupcji; usta na służ­bie Miłości, a nie służalcze wobec własnych zachcianek i egoizmu.
Taka jest treść przydomka „Złotousty", nadanego Janowi z Antiochii jako wyraz wdzięczności i uznania za posługę Słowu.
Na jego podobieństwo złotoustym starał się być Jan z Kęt. Przez wiele lat zajmował się kaznodziejstwem. W kazaniach głoszonych w je­żyku polskim krzewił szczególnie kult Eucharystii i zachęcał do częste­go jej przyjmowania przez wiernych. Dużo uwagi poświęcał też trosce o rodzinę. Jego oryginalną autorską pracą jest Casus consaentiae, dzieło zawierające poglądy Świętego na temat etyki małżeńskiej i spraw sumie­nia, zgodne ze współczesną doktryną Kościoła w łych kwestiach.
Można by postawić tezę, że w osobie św. Jana Kantego została kanonizowana nie tylko heroiczność jego cnót osobistych, jego pro­sta, niezachwiana wiara - fides, lecz także, oczywiście w przenośnym sensie, inteligencja, wiedza, po prostu - ratio. Ten obraz świętego ka­płana, jednocześnie uczonego profesora, został uzewnętrzniony później wizualnie. Na dziesiątkach tabliczek wotywnych zawiesza­nych przy jego grobie, ale też na niemal wszystkich wizerunkach ma­larskich czy graficznych wyobrażano go wyłącznie w stroju profesor­skim, podkreślając zawsze jego związek z uczelnią krakowską. Z opisów jego cudownych interwencji za życia i po śmierci można by wysnuć wniosek, iż cuda te w jego przypadku były czymś tak natural­nym i oczywistym, ponieważ Pan Bóg skorzystał tu po prostu z wie­dzy i mądrości swego świętego wyznawcy.
Manus Domini (Ręka Pańska)
Jan Kanty znany był z troski o ubogich i pokrzywdzonych. Je' go ręce zaradzały potrzebom wielu. Do spełniania dzieł miłosierdzia zachęcał go min, niewielkich rozmiarów obraz Misericordia Domini (Miłosierdzie Pańskie), który wisiał na bramie wejściowej do Colegium Większego (Collegium Maius) aż do jego śmierci. Według starej tradycji przed tym obrazem Mistrz z Kęt miał zwyczaj spę­dzać długie chwile na modlitwie. Dzisiaj ten obraz przechowywany jest w kolegiacie św. Anny w Krakowie.
W VII wydaniu staropolskiego bestseleru, jakim były Żywoty świętych Starego i Nowego Zakonu (Kraków 1610) ks. Piotr Skarga zamieś­cił Żywot Jana Kantego. Przytoczył w nim opis czterech cudów, które wydarzyły się jeszcze za życia Profesora. Trzy z nich dotyczą dzieł mi­łosierdzia, dokonanych przez niego. Tak więc zdarzyło się, że płaszcz, którym Mistrz z Kęt okrył żebraka na mrozie, po powrocie do swego mieszkania znalazł zwrócony mu cudownie przez Najświętszą. Maryję Pannę. Drugi cud dotyczył posiłku w Kolegium Większym. Jan z Kęt poczęstował przybyłego biedaka kawałkiem mięsa. Według relacji na­ocznego świadka, żyjącego jeszcze w czasach ks. Piotra Skargi, tę por­cję mięsa oddaną nieznanemu ubogiemu Jan Kanty znalazł po chwili ponownie na swym talerzu. Trzeci z cudów przytoczonych w Żywotach świętych dotyczył cudu z dzbanem. Uboga służąca, niosąc mleko, nie­opatrznie upuściła dzban, który rozbił się na kawałki. Płaczącą z oba­wy przed reakcją surowej pani spotkał Jan Kanty. W cudowny sposób skleił rozbity dzban, wlał do niego wodę i zamienił jaw mleko. Miało [o miejsce w Krakowie nad Rudawą, 16 czerwca 1464 roku-zauważa precyzyjnie ks. Skarga. Uznał on te cudowne wydarzenia, wiernie przekazane przez tradycję, za bardziej wiarygodne od dziesiątków uzdrowień, dlatego że Jan Kanty dokonał ich jeszcze za swego życia. Warto dodać, że do cudów tych wracano, tworząc piękne zwy­czaje lub niosąc nowe przesłanie. W okresie przygotowań do wszczęcia procesu beatyfikacyjnego Mistrza z Kęt Adam Opatowczyk wy­dał w 1632 roku książkę pt. Żywot i cuda wielebnego Jana Kantego. Podkreśla w niej, że Jan z Kęt odznaczał się prostotą, pobożnością, cierpliwością,, umartwieniem i pełnieniem uczynków miłosierdzia. Ponadto na s. 26 informuje on o pięknej tradycji kultywowanej w XVII wieku wśród krakowskich profesorów, nawiązującej do cudu z porcją, mięsa. Wiadomo, że profesor Jan słynął z miłosierdzia i dzielił się z ubogimi własną odzieżą i strawą. Było to „przyczyną i wzbudzeniem do stanowienia nowego i pobożnego zwyczaju, który po dziś dzień trwa [...]. Jeśli ubogiemu przyda się przede drzwi tego mieszkania przyjść, w którym profesorowie obiedwają (jedzą obiad), zaraz jeden z tych co profesorom usługują [...] przyszedłszy do tego, który naten­czas pierwszym jest u stołu oznajmuje tymi słowy: «Pauper venit», co znaczy „ubogi przyszedł”. A on z uczciwością odpowiada: «Christus venit» - «Chrystus przyszedł» i zaraz z miłością daje mu jałmużnę". Z kolei w Kajaniu o św. Janie Kantym, patronie Królestwa Polskiego, ks. Aleksander Jełowicki, rektor Polskiej Misji przy kościele Wniebo­wzięcia NMP w Paryżu, poświęcił wiele miejsca przeszłości Polski. Odsłania tam i piętnuje wybór przez naród zlej drogi, uzasadniający późniejsze pasmo klęsk, będących sprawiedliwą karą za rozprzęże­nie moralne. W kulminacyjnym momencie przypomina cud Jana Karnego z dzbanem. Uwagę słuchaczy skupia na scaleniu rozbitego naczynia ubogiej dziewczyny i napełnieniu go wodą przemieniona w mleko. Scena ta w kontekście wcześniejszych rozważań o kondycji moralnej narodu wprowadza nas w krąg biblijnej symboliki potłu­czonych naczyń. Chodzi zwłaszcza o gest, którym Jahwe nakazał Jeremiaszowi zapowiedzieć zburzenie grzesznej Jerozolimy (Jr 19,1-13). Odniesienie do tego właśnie fragmentu Starego Testamentu uwydatnia się już wyraźnie w modlitwie końcowej, która w sposób obrazowy podsumowuje całość wywodu, stając się jakby emblema­tem tej całości. Jest to wołanie o miłosierdzie Boże dla narodu upad­łego: „O Święty nasz Patronie! I myśmy dzban nasz, to naczynie wybrane Boże tę Polskę kochaną, niebacznie niosąc, rozbili. I roz­padł się w trzy wielkie skorupy. A odrobina łaski Bożej świecąca w nich jeszcze, świadczy o wielkiej, wielkiej szkodzie naszej. Ach, ujmij w Twe ręce te skorupy nasze, a zrosną się w naczynie dawne, a zdrowsze jak wprzódy. Nie wodą z rzek naszych, lecz łzami poku­ty z oczów naszych my je napełnimy. I przeżegnasz je, i staną się mlekiem łaski Bożej starczącym na wyżywienie rodziny Twojej a na­szej, na dzień ten cały, aż do dnia wieczności. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen".
Zdaniem ks. Władysława Gasidły, strażnika grobu św. Jana Kantego w kolegiacie św. Anny w Krakowie, legendy o św. Janie Kantym „są świadectwem życzliwej pamięci o miłosierdziu, jakim wypełnił swoje długie, pracowite życie [...]. W niczym to jednak nie fałszują prawdy o życiu św. Jana z Kęt, który żyjąc według tej samej Ewan­gelii co jego [święci] poprzednicy, natrafił również na podobne problemy życia. Legendy świadczą o żywej wierze, która objawiała się w uczynkach św. Jana Kantego. Świadczą również o tym, jak Mistrz z Kęt bardzo pragnął być wśród ludzi, aby im służyć. W jego życiu bowiem, przepojonym Ewangelią, zawsze dominowała Chry­stusowa prawda o służbie: ,Ja jestem pośród was jako ten, który służy".
Nie bez powodu nazwano Mistrza z Kęt „magister bonus" (nauczyciel dobry), we wspomnianym wyżej rękopisie zawierającym casus conscientiae. W słowach tych zawarto nie tylko uznanie dla umiejętności naukowych profesora, ale także określenie jego moralnych. Siła oddziaływania tej dobroci musiała być niezwykła skoro właśnie utkwiła w pamięci potomnych.
Nigdy proszących bez wsparcia nie pozostawił
Miłosierdzie św. Jana Kantego podkreślają także teksty liturgiczne. Uroczystość Świętego Profesora, głównego patrona archidiecezji krakowskiej i miasta Krakowa obchodzona jest corocznie 20 października. Hymn z brewiarzowej Liturgii godzin, ukazując po­stawę życiową Mistrza Jana, jego wrażliwość na wszelką niedolę ludzką, potwierdza realizację słów Ewangelii oraz wskazuje dziś ży­jącym wzór do naśladowania:
Z troską największą, wśród mrozu,
Okryłeś płaszczem biedaka;
Głodnych karmiłeś nędzarzy,
Podałeś napój pragnącym.
Ty, któryś nigdy proszących.
Bez wsparcia nie pozostawił.




Do takiej postawy Jana Kantego wzywa także responsorium po drugim czytaniu w Godzinie czytań. Parafrazując słowa proroka Izajasza, zachęca: „Dziel swój chleb z głodnym, wprowadź w dom biednych tułaczy; wtedy twoje światło wzejdzie jak zorza i sprawied­liwość twoja poprzedzać cię będzie. Gdy ujrzysz nagiego, przyodziej go, i nie odwracaj się od twoich bliźnich" (Iz 58, 7n.).
Z kolei hymn Jutrzni podkreśla, że Święty Jan odznaczał się v/ie!ką miłością Boga ponad wszystko, a bliźnich ze względu na Nie­go, okazując jednocześnie miłosierdzie wszystkim ludziom:
Pan go obdarzył duchem miłosiernym, By zdołał ulżyć niedoli swych braci, Nieść im pociechę i ratować z nędzy, Przebaczać wrogom, nauczać mądrości.
Wymownym komentarzem do postawy miłosiernej Jana Kan­tego jest antyfona na wejście w Mszy św. tej uroczystości, wzięta ze Starego Testamentu: „Miłosierdzie człowieka zwraca się ku bliźnie­mu, miłosierdzie Boże rozciąga się nad całą ludzkością. Bóg lituje się nad tymi, którzy przyjmującego pouczenie, i którzy się spieszą do jego przykazań" (Syr 18,13.14). Dlatego w modlitwie po Komu­nii Kościół prosi, aby wierni „przez zasługi świętego Jana Kantego, kapłana, naśladowali jego miłosierdzie".
Jan Kanty głęboko wziął sobie do serca Chrystusowe przyka­zanie miłości: „Daję wam przykazanie nowe, abyście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem" Q 13,34); „Po tym wszyscy poznają żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali" O 13,35); „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z moich braci najmniejszych, Mnieście uczynili. Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przy­gotowane dla was od założenia świata". Święty Profesor wypełniał w swoim życiu polecenia swego Boskiego Nauczyciela, który w liturgii słowa formularza mszalnego przypomina: „Miłujcie waszych przyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogo­sławcie tym, którzy was przeklinają; módlcie się za tych, którzy was oczerniają; daj każdemu, kto cię prosi; dawajcie, a będzie wam dane” (Łk 6,27-38),
Et lucerna eius est Agnus
Lampą jego jest Baranek


Wracając jeszcze raz do grobu św. Jana Kantego, warto zwró­cić uwagę na jeszcze jeden szczegół. Nad trumną z relikwiami świę­tego widnieje gloria, a wśród jej złoconych promieni widać Baranka Bożego z napisem Et lucerna eius est Agnus — lampą jego jest Baranek (Ap 21,23). Oznacza to, że tak jak za życia św. Jan Kanty zapaloną od Chrystusa-Baranka pochodnią wiary rozjaśniał swe ziemskie drogi, tak teraz i na wieki oświetla go chwała Boga. Jest to nawiąza­nie do idei Niebiańskiej Jerozolimy ukazanej na sklepieniu nawy głównej kolegiaty. Przedstawia ona obraz nowej i doskonałej Jero­zolimy, nad którą rozbłysła chwała Pańska (por. Iz 60,1) i rozciąga się nad nią wieczna światłość, która nie zna zmierzchu ani nocnych ciemności (por. Za 14,7). Uczestnikiem tej chwały Pana i wieczne] światłości jest nasz Patron cieszący się ze świętymi w niebie. Jego uroczysta beatyfikacja odbyła się w 1680 roku, a papież Klemens XJH kanonizował go 16 lipca 1767 roku.
Św. Jan Kanty, profesor Krakowskiego Studium Generalnego w XV stuleciu, patron wychowawców i nauczycieli jawi się nam jako człowiek, który kształtując umysły innych nie zapominał o formo­waniu swego i ich człowieczeństwa w kierunku wielkości, za jaką tęskni każde serce. Był wrażliwy na każdą ludzką nędzę. Takiego człowieka chciałoby się spotkać także i dzisiaj.
Aktualność postawy miłosierdzia św. Jana z Kęt
Na aktualność postawy miłosierdzia św. Jana z Kęt bardzo wyraźnie wskazywał w swoim nauczaniu Sługa Boży Jan Paweł II. V7 encyklice Dives in misericordia (30 XI 1980) papież pisał: „Jezus Chrystus ukazał, że człowiek nie tylko doświadcza i «dostępuje» mi­łosierdzia Boga samego, ale także jest powołany do tego, ażeby sam «czynił» miłosierdzie drugim: "Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5,7). Kościół znajduje w tych sło­wach wezwanie do czynu i stara się «czynić miłosierdzie”. [...] Czło­wiek dociera do miłosiernej miłości Boga, do Jego miłosierdzia o tyle, o ile sam przemienia się wewnętrznie w duchu podobnej mi­łości w stosunku do bliźnich" (nr 14).
W czasie swojej pielgrzymki do Ojczyzny w roku 2002, Jan Paweł U już na lotnisku w Balicach (16 VIII) mówił, że „miłosier­dzie Boże znajduje swoje odzwierciedlenie w miłosierdziu ludzi, Od wieków Kraków szczycił się wielkimi postaciami, które ufając miło­ści Boga, dawały świadectwo miłosierdzia przez konkretne dzieła miłości człowieka. Dość wspomnieć Świętą Jadwigę wawelską, Świętego Jana z Kęt, księdza Piotra Skargę czy wreszcie, bliżej naszych czasów, Świętego Brata Alberta". Dwa dni później (18 VIII), Papież uczył o miłosierdziu i wzywał do świadczenia miłosierdzia "a wzór znanych z przeszłości krakowian:
„Doznajemy niejako przynaglenia, abyśmy korzystając z daru Miłosiernej miłości Boga, sami z dnia na dzień oddawali życie, czy­niąc miłosierdzie wobec braci. Uświadamiamy sobie, że Bóg, okazał nam miłosierdzie, oczekuje, że będziemy świadkami miłosierdzia w dzisiejszym świecie. Wezwanie do dawania świadectwa dziś brzmi szczególnie wymownie tu, w umiłowanym Krakowie nad którym góruje sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach [...]. Tu to wezwanie brzmi znajomo, bo odwołuje się do wielo­wiekowej tradycji tego miasta, której szczególnym znamieniem była zawsze gotowość do niesienia pomocy potrzebującym. Nie można zapomnieć, że z tej tradycji wyrosło wielu świętych, błogosławio­nych - kapłanów, osób konsekrowanych i wiernych świeckich - któ­rzy poświęcili swe życie posłudze miłosierdzia. Od biskupa Stanisła­wa, królowej Jadwigi wawelskiej, Jana Kantego, Piotra Skargi, aż do Brata Alberta, Anieli Sakwy l kardynała Sapiehy - kolejne pokolenia wiernych mieszkańców tego miasta podejmowały dziedzictwo mi­łosierdzia. Dziś to dziedzictwo zostało przekazane w nasze ręce i nie może pójść w zapomnienie".
Święty Jan Kanty uczy wciąż umiejętnego łączenia poszuki­wania prawdy ze świętością życia. Dlatego też w jednej ze strof starej pieśni ku jego czci wierni proszą:
Uproś nam światło prawdziwej mądrości Abyśmy śladem Twej doskonałości Tam, gdzie bezpieczna światłość świeci wiecznie Zaszli bezpiecznie.

o ŚW. BRAT ALBERT (1845 – 1916):
Nad wejściem do kościoła św. Marcina, przy ulicy Grodzkiej 58 w Krakowie znajduje się łaciński napis: Frustra vivit, qui nemitu prodest - na próżno żyje, kto nikomu nie przynosi pożytku. Można go "i po­wodzeniem odnieść do św. Brata Alberta - Adama Chmielowski ego (1845-1916), który naznaczył swe życie niezwykłymi czynami miłosierdzia.
W poszukiwaniu tego, co najważniejsze
Na kształtowanie się osobowości Brata Alberta duży wpływ miała najpierw niezwykle religijna i patriotyczna atmosfera rodzinna. Adam Hilary Bernard Chmielowski, późniejszy Brat Albert, urodził się 25 sierpnia 1845 roku w Igołomi pod Krakowem, w zubożałej rodzinie szlacheckiej. Jego ojciec był skromnym urzędnikiem celnym, borykającym się z trudnościami materialnymi. Mały Adam bardzo wcześnie doświadczył głębokich emocjonalnych zranień. Utrata uko­chanej matki dla czternastoletniego chłopca była ogromnym przeży­ciem. Jego matka była kobietą głęboko religijną, zabiegającą po śmierci męża nie tylko o intelektualne, ale również o patriotyczne wychowanie swoich dzieci. Józefa z Borzysławskich Chmielowska, matka Adama, odegrała istotną rolę w kształtowaniu osobowości przyszłego sługi ubogich; po niej odziedziczył wrażliwość na piękno natury oraz malarski talent. Po przedwczesnej śmierci rodziców wy­chowaniem Adama oraz jego młodszego rodzeństwa zajęła się sio­stra ojca Petronela Chmielowska, którą Adam bardzo kochał.
Inspirowany uczuciami patriotycznymi, mając zaledwie sie­demnaście lat, wstąpił wraz z kolegami Instytutu Rolniczo-Leśnego w Puławach w szeregi oddziału powstańczego, który dowodzony był przez Leona Frankowskiego. W potyczkach z wojskami rosyjskimi odznaczył się wielką odwagą i dzielnością. Walczył kolejno w oddzia­łach Leona Frankowskiego (pod Kurowem) i Mariana Langiewicza. Po wygranej bitwie pod Grochowiskami przeszedł z oddziałem Lan­giewicza do Galicji. Wzięty do niewoli przez Austriaków, został wy­wieziony do Ołomuńca, na terenie ówczesnej monarchii habsbur­skiej. Wykorzystując sprzyjającą okazję, zbiegł w maju 1863 r., przedostał się do kraju i włączył ponownie do walk powstańczych. Bojowy szlak Adam Chmielowski zakończył 30 września 1863 roku, kiedy to jego powstańczy oddział, dowodzony przez pułkownika Zygmunta Chmieleńskiego stoczył przegraną bitwę pod Mełchowem, w powiecie częstochowskim, a on ciężko ranny w nogę trafił powtórnie do niewoli.
Żołnierski epizod, choć trwał niedługo ponad rok, odegrał zasadniczą rolę w kształtowaniu się jego osobowości i życiowych wyborów. Dojrzewała w nim coraz bardziej świadomość, że walka zbrojna nie była właściwą formą służby dla ojczyzny. Swoją miłość do niej okupił ogromną ceną: amputacją na wysokości uda uszko­dzonej przez artyleryjski pocisk prawej nogi. Dramat ten dźwigał przez całe życie. Zagrożony nasilającymi się represjami wobec powstańców, wydostał się z niewoli i w maju 1864 r. dotarł do Paryża Tu dzięki pomocy finansowej od Komitetu Polsko-Francuskiego mógł poddać się dalszemu leczeniu i otrzymał gutaperkową, najlep­szą w tym czasie protezę. Po ogłoszeniu amnestii w 1865 roku po­wrócił do Warszawy.
Kolejny etap poszukiwania swojego miejsca w życiu rozpo­czął się w 1869 roku. Dzięki stypendium hrabiego Wojciecha Dzieduszyckiego Adam Chmielowski mógł podjąć studia malarskie w Akademii Sztuk Pięknych w Monachium. Ukończył je w roku 1874. Okres ten, jak wskazuje treść listów, które pisał do swoich przyjaciół, wpłynął w zasadniczy sposób na kształcenie jego malar­skiego talentu oraz artystycznej wrażliwości. Swoje zainteresowania kierował również coraz bardziej ku głębszym poszukiwaniom filo­zoficznym. Już w Monachium nawiedzały go myśli, by swą sztukę i zdolności poświęcić Bogu.
Duży wpływ na to miała śmierć jego przyjaciela malarza Mak­symiliana Gierymskiego. Na wieść o pogarszającym się stanie jego zdrowia przybył w roku 1874 specjalnie do Reichenhall w Tyrolu i czuwał przy jego łożu aż do śmierci, która nastąpiła 16 września 1874 roku. Gierymski był człowiekiem obojętnym religijnie. W per­spektywie zbliżającej się nieuchronnej śmierci, Adam podjął wysiłki, aby skłonić go do pojednania się z Bogiem. Nie wiemy, czy mu się to udało. W każdym razie po śmierci Gierymskiego Chmielowski przeżył stan ostrego kryzysu psychicznego i pogrążył się w depresji-Na tym podłożu rozwinął się niebezpieczny w skutkach zespół stre­su pourazowego. Przeżycia te miały niewątpliwie ogromny wpływ na dalsze etapy jego duchowego rozwoju, w których dojrzewał do podjęcia ofiary i służby pięknu w sponiewieranym człowieczeństwie. Utrata przyjaciela skłoniła go do pogłębienia związku z jedynym mistrzem Chrystusem.
W latach 80. powstał jego najsłynniejszy religijny obraz Ecce homo, który obecnie znajduje się w Krakowie, w prezbiterium kapli­cy sióstr Albertynek, przy ulicy Woronicza 10. Przedstawia on Chry­stusa na dziedzińcu Piłata, po ubiczowaniu, w koronie cierniowej, z berłem w ręku i purpurowym płaszczu. Piłat wypowiada wtenczas słowa: „Oto Człowiek" (Ecce Homo). W odpowiedzi arcykapłani i słu­dzy domagają się ukrzyżowania Chrystusa (por. J 1 9,5-6). Obraz ten stanowi odbicie przemian zachodzących w artyście.
Adam Chmielowski postanowił oddać swe życie na wyłączną służbę Bogu. Wstąpił do zakonu jezuitów, jednak po pół roku mu­siał opuścić nowicjat. Wyjechał wtedy na Podole do swego brata Stanisława. Tam związał się z tercjarstwem św. Franciszka z Asyżu i prowadził pracę apostolską wśród ludności wiejskiej. Wrażliwa psychika młodego artysty doznała szczególnych przeobrażeń i du­chowej transformacji po nieudanej próbie życia zakonnego. Bóg, prowadząc Chmielowskiego po trudnych doświadczeniach ducho­wych, objawił mu tajemnicę, że jest Miłością. Wobec tak ogromnej łaski nie mógł pozostać obojętny.
Choć malował nadal, to jednak na twórczość artystyczną miał coraz mniej czasu. Swoje estetyczne przeżycia poetyckie rozwijał nadal, rozkoszując się przełożonymi przez siebie z języka francu­skiego strofami mistycznych przeżyć św. Jana od Krzyża. Sam do­świadczył ciemnej nocy zmysłów, dlatego mógł w sposób szczegól­ny rozumieć ich mistyczną głębię oraz zmagania i trud przeobrażeń duchowych. U św. Franciszka z Asyżu uczył się właściwej postawy wobec potrzebującego człowieka. O duchowej bliskości z tym świę­tym świadczy fakt, że Adam został tercjarzem franciszkańskim, czyli członkiem III Zakonu św. Franciszka.
Tercjarze to członkowie „trzeciego zakonu" (łac. tertii ordinis}, istniejącego obok pierwszego, czyli męskiego, i drugiego - żeńskiego. Są. to stowarzyszenia osób świeckich żyjących w duchu jednego z zako­nów ścisłych i z nim organizacyjnie związanych. Tego rodzaju „trzecie zakony" istnieją m.in. u dominikanów, karmelitów i oczywiście u fran­ciszkanów. Tercjarze żyją w świecie i mieszkają poza klasztorem.
Adam Chmielowski pozostał wierny do końca życia swoim zachwytom. Coraz bardziej dojrzewała w nim także myśl, że sztuka jest panią, wymagającą! zaborczą. W związku z tym, że był już czło­wiekiem dojrzałym, mającym szczególne poczucie hierarchii warto­ści, zdawał sobie coraz wyraźniej sprawę, że nie można w jednako­wej mierne oddawać się dwom zachwytom. Ostatecznym zachwytem, który ogarnął jego wrażliwą duszę, była Miłość, która - mówiąc je­żykiem św. Augustyna - „jest Bogiem".
„Wpatrzony w obraz Boży pod łachmanami nędzarza w ogrze­walni, odpowiedział Chmielowski heroicznie i na całe życie: duszę dam" - pisał jego biograf ks. Konstanty Michalski CM, wybitny hi­storyk filozofii, profesor i rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dla­tego też „zamknął się w schronisku przy ulicy Krakowskiej z kra­kowską nędzą, uznał ją za swoją cząstkę i rodzinę, stał się dla niej Bratem Albertem, założył dla niej zgromadzenia albertynowi albertynek i został [...] symbolem tej nowej miłości, co idzie z serca czło­wieka do jego oczu, tak że dostrzega piękno bożego obrazu".
Niektórzy z jego przyjaciół oburzali się, że zdradził sztuki Między innymi przyjaciel Adama z czasów studiów w Monachium Stanisław Witkiewicz kiedyś w rozmowie z Bratem Albertem zadał mu pytanie: „Tyś przecież żył malarstwem. Mogłeś tak całkiem przerwać?". Odpowiedział mu na to: „Gdybym miał dwie dusze, to bym jedną z nich malował - ale że mam jedną jedyną, więc musia­łem wybrać to, co najważniejsze".
Sytuacja społeczno-ekonomiczna Krakowa przełomu XIX i XX wieku
Trudno jest porównywać dzisiejszy Kraków z tym z przełomu XIX i XX wieku. Jedni wciąż z racji ogromnej ilości kościołów na­zywali go dumnie „polskim Rzymem" oraz centrum życia naukowe­go i artystycznego. Inni patrzyli bardziej realistycznie i widzieli w nim małe, prowincjonalne miasto bez większego przemysłu i handlu, o przerażającej ilości analfabetów, którzy zasilali znaczny w tym okresie miejski proletariat. Obok historycznych siedzib ro­dów arystokratycznych, kamienic bogatych mieszczan, kupców i urzędników powiększało się grono najuboższych. Byli to przeważ­nie służący, terminatorzy w warsztatach rzemieślniczych oraz wzra­stająca liczba bezdomnych. Ten stan rzeczy wynikał z wielkiego przeludnienia wsi galicyjskiej. Powodowało to migrację do miast w poszukiwaniu zarobku. Jednym z najbardziej popularnych wśród wiejskiej ludności miejskich ośrodków migracyjnych był Kraków. W roku 1900 na 85274 mieszkańców Krakowa tylko 40 proc. z nich legitymowało się tutejszym miejscem urodzenia.
W drugiej połowie XIX wieku, wraz z przemianami zacho­dzącymi w monarchii austriackiej, miasto zaczęło się jednak rozwijać. Zasadniczy wpływ na ten stan rzeczy miał rozwój przemysłu chemicznego, ceramicznego, galanteryjnego, spożywczego oraz poligraficznego. Jednocześnie z rozwojem przemysłu, powstawaniem nowych miejsc pracy, powiększaniem się aglomeracji miejskiej -wzrastała liczba mieszkańców. Wiatach 1866-1910 liczba ludno­ści Krakowa wzrosła z 49 tysięcy do 183 tysięcy, jednak powiększa­jąca się społeczność Krakowa była bardzo zróżnicowana.
Problemem miasta była powiększająca się liczba biednych i bezdomnych. Według danych statystycznych z początku XX wieku co dziesiąty mieszkaniec Krakowa potrzebował pomocy material­nej. Najbardziej zaniedbaną przeludnioną i nędzną dzielnicą Krako­wa był Kazimierz. Tutaj gnieździła się największa biedota. W związ­ku z tym władze miasta starały się podejmować różnego rodzaju środki zaradcze. W 1870 roku ówczesny prezydent Krakowa Józef Dietl zorganizował ogrzewalnię miejską, która funkcjonowała w okresie zimowym. Późniejszy prezydent Feliks Szlachtowski otwo­rzył na Kazimierzu dwie ogrzewalnie: męską przy ul. Piekarskiej 21 i żeńską przy ul. Skawińskiej 12. To właśnie one stały się później terenem pracy Brata Alberta.
Czym była ta owa miejska ogrzewalnia? Najlepszą odpowiedz na to pytanie dają dwie wypowiedzi. Ks. Jan Badeni, w swoim artykule Obrazki z krakowskiej nędzy, notuje: „Było to strachem i obrzy­dzeniem przejmujące zbiorowisko nie tylko wszelkiej nędzy, ale wszelkiej moralnej zgnilizny, wszelkiego rodzaju występków". Jesz­cze bardziej przejmujący jest opis środowiska miejskiej ogrzewało pierwszego biografa Brata Alberta, jego spowiednika i przyjaciela - ks. Czesława Lewandowskiego CM. Pisze on: „Ogrzewalnia dla mężczyzn była zniszczoną budowlą bez ogrodzenia, w której wnętrzu była tylko jedna wielka, zaniedbana sala bez podłogi, za to peł­na śmieci, błota, brudu i robactwa wszelakiego, które się roiło jakby iv mrowisku. Na tym miejscu mąk było stłoczone około dwieście osób różnego wieku, zawodu: zdrowi z chorymi, uczciwi wraz z pi­jakami lub złodziejami; byli podrostki, chłopcy mali i dzieci. Pod zgniłą ścianą była jedna czy druga ława, na której siedziały złe mo­carne jednostki, co tamże rej wodziły, pijąc i w karty grając, pod ła­wami zaś skuleni leżeli starcy i chorzy, którzy prawie dogorywając, z jękiem i płaczem na próżno o pomoc wołali. Przez całą salę prze­chodziła rura z sąsiedniego małego przedsionka gdzie stał piec, w którym stróż miejski miał obowiązek w razie zimna raz na dzień napalić. Pod tą rurą ogrzaną kłębiły się ciała uliczników krakow­skich i dzieci, ze stosów zaś mokrego ubrania sypało się jak pył róż­nego rodzaju robactwo na śpiących chłopców, których twarze przez nich pokąsane wyglądały tak, jakoby były ospą czy trądem zeszpeco­ne. Nieznośny przy tym zaduch i trujące powietrze tamowało od­dech... A co najgorsze, najbardziej niegodziwi pijacy i inne wyrzutki społeczeństwa stali się panami ogrzewalni, którym inni opłacać się musieli, a zwłaszcza od chłopców bezdomnych tego podatku nie­sprawiedliwego się domagali, za co potem urządzali sobie pijackie uczty i poczęstunki. Gorsze jeszcze stosunki panowały w ogrzewal­ni dla bezdomnych kobiet \v wynajętym na ten cel domu przy ul. Skawińskiej. Przejmowała ona uczciwych ludzi strachem i obrzy­dzeniem jako nora moralnej zgnilizny i występku i nędzy materialnej bez granic. O ogrzewalni pisano, że jest istnym piekłem niewieścim. Przy nieustannych swarach i wrzaskach złość i zajadłość dochodziły do tego stopnia, że bywały wypadki mordowania i duszenia włas­nych dzieci, które później odnajdywano".
To do drzwi tych strasznych domów zastukał w 1885 roku Brat Albert z pragnieniem niesienia pomocy przebywającym tam ludziom. Oddać się na służbę tej miłości bez ograniczeń i żadnych zastrzeżeń znaczyło dla Brata Alberta tyle, co posługiwanie tym, którzy byli naj­bardziej bezradni i opuszczeni. Naznaczeni ogromnym cierpieniem, których ludzka godność była poniżona poprzez nędzę materialną i duchową, której doświadczali w swoim życiu. Walka z nędzą moral­ną i materialną była dla niego zmaganiem się o ocalanie człowieczej godności tych ludzi zdeptanej przez istniejące wówczas warunki społeczno-ekonomiczne. Ta miłość kazała mu stać się bratem wydziedzi­czonych, gdy - jak pisał do rodziny - „obiit Adamus Chmielowski, natus est frater Albertus" [umarł Adam Chmielowski, narodził się brat Albert], by w ten sposób ratować społeczeństwo od podstaw.
„Posługiwać każdemu, aby pozyskać jego duszę". Charytatywna działalność świętego ojca ubogich wśród krakowskiej biedoty
Pomimo dobrze układającego się Adamowi Chmielowskiemu życia towarzyskiego wśród elit arystokratycznych i artystycznych ówczesnego Krakowa, niepokoił go coraz bardziej świat ogromnej nędzy ludzkiej, którą dostrzegał na każdym kroku. W miarę swoich skromnych możliwości zaczął organizować pomoc dla „dzieci uli­cy", młodocianych włóczęgów (tzw. „antków krakowskich"), któ­rych nędza wyrzuciła na ulicę, a ulica kształciła na złodziei, prze­stępców i żebraków. Zaczęło dojrzewać w nim przekonanie, że chcąc naprawdę pomóc tym ludziom, musi stać się jednym z nich.
Na temat swoich zapatrywań pisał: „Zrobiłem spostrzeżenie, że zbiorowy rozum nie jest nawet tak wielki, jak rozum pojedyncze­go zwykłego chłopa na wsi. Chłop nigdy nie odmówi proszącemu noclegu i chleba, bo wie, że może on go z zemsty podpalić, a społe­czeństwo zdaje się nie myśleć o tym, że mnoży podpalaczy, którzy szkodliwi już są pojedynczo, a w wielkiej zaś masie mogą się stać niebezpiecznymi. [..,] Bez właściwej opieki i dozoru o tyle przedsta­wia istotne niebezpieczeństwo we względzie moralnym, towarzy­skim i zdrowotnym tak dla samych ubogich, jak i dla miasta [...], to zaś zapatrywanie nasze nie jest tylko ogólne i teoretyczne - stwier­dza je praktyka w całej zupełności. Krańcowe ubóstwo, choroba, słabość [...], w tych warunkach procent chorób w ogrzewalni bywał wielki, a tyfus plamisty pojawiał się tu albo wychodził stąd każdo-rocznie i zagrażał miastu zarazą". Bogate doświadczenie życiowe aż nadto wyczuliło go na ból l dramat ludzkiego cierpienia.
W celu roztoczenia właściwej opieki nad ubogimi, zwrócił się więc oficjalnie do władz Krakowa z prośbą o oddanie mu i jego pierwszym współpracownikom ogrzewalni miejskiej pod opiekę. Prezydent miasta Feliks Szlachtowski zaprosił go na posiedzenie ra­dy miejskiej, na której Brat Albert przedstawił swoje plany. I chociaż chciał przyjąć na siebie wszystkie ciężary związane z opieką nad ogrzewalnią, to jednak większość radnych odniosła się z niechęcią do jego propozycji. Dopiero wystąpienie Żyda Judy Birbauma, któ­ry powiedział wymowne słowa: „Wyście panowie powinni temu rę­ce za to ucałować, co chce dla miasta zrobić", spowodowało, że rad­ni jednomyślnie zaakceptowali uchwałę przyznającą Bratu Albertowi pieczę nad najbiedniejszą ludnością Krakowa. W dniu 5 listopada 1885 roku gmina miasta Krakowa oddala nieistniejący dziś budynek składający się z trzech pomieszczeń przy ul. Piekarskiej, zwany „Kaukusarnią" (Causs-Kassene), na prowadzenie w nim ogrzewalni dla ubogich. W tym miejscu Brat Albert pełnił swoją bezinteresow­ną służbę ubogim, aż do swojej śmierci, która nastąpiła w dzień Bo­żego Narodzenia - 25 grudnia 1916 roku.
Jak Rada Miasta traktowała wielkoduszne poświęcenie się Brata Alberta, widać wyraźnie z pisemnej umowy, którą zawarto l li­stopada 1888 roku. Ustalała ona zobowiązania gminy miasta Krako­wa i Brata Alberta z III Zakonu św. Franciszka.
Do najważniejszych zobowiązań, jakie przyjmował Brat Al­bert, należało, że on sam lub jeden z jego towarzyszy będą stale — w dzień i w nocy — przebywać w lokalu ogrzewalni miejskiej. Będą starać się o zaspokojenie głodu ubogich w ogrzewalni miejskiej po­zostających i dawać przynajmniej raz na dzień ciepłą strawę tym, którzy zapracować nie mogą, a na pomoc zasługują. Będą wyszuki­wać wedle możności pracę dla ubogich, którzy do tego są zdolni. Starać się o okrycie dla nich, o ile takie z miłosierdzia publicznego będzie można uzyskać. Będą kwestować kolejno w rozmaitych uli­cach i zbierać wiktuały, surową i gotowaną żywność i starą odzież. Będzie miał nadzór nad zdrowiem, ochędóstwem ciała i odzieży ubogich oraz utrzymaniem porządku w lokalu ogrzewalni. Urządzi murowaną kuchnię i zaopatrzy ją w naczynia potrzebne do gotowa­nia l rozdziału straw)' na sto osób. Dostarczy potrzebnego węgla do gotowania strawy i ogrzania oraz nafty do oświetlenia lokalu ogrze­walni. Miał też gminie miasta Krakowa składać roczne sprawozda­nie z czynności podejmowanych w ogrzewalni i ze stanu ubogich tam umieszczonych. Do jego obowiązków należało także zaprowa­dzić stały nadzór kobiecy nad ogrzewalnią dla kobiet i udzielać tam materialnej pomocy, o ile środki udzielone przez gminę miasta Kra­kowa i ofiarności publicznej na to pozwolą.
Natomiast gmina miasta Krakowa zobowiązywała się jedynie do tego, iż odda Bratu Albertowi w zarząd izbę ogrzewalni. Uprosi prezydenta miasta o udzielenie pozwolenia na kwestowanie w godzi­nach popołudniowych kolejno w rozmaitych ulicach i zbierania wik­tuałów surowych, żywności gotowanej i starej odzieży oraz wykony­wać będzie nad jego czynnościami kontrole za pośrednictwem osób do tego delegowanych, którym oni winni dać żądane wyjaśnienia. Brat Albert zrzekał się imieniem własnym i swoich towarzyszy jakie­gokolwiek wynagrodzenia ze strony gminy miasta Krakowa za swoje czynności. W imieniu gminy umowę podpisał Feliks Szlachtowski (1820-1896), prezydent miasta Krakowa w latach 1884-1893.
Z umowy tej wyraźnie widać, że zarząd miasta nie miał żadnej koncepcji zaradzenia istniejącym problemom miejskiej biedot)'. Obo­wiązek całego utrzymania ogrzewalni, staranie się. o żywność i ubra­nie dla ubogich złożono w ręce Brata Alberta. Zarząd miasta zobo­wiązywał się jedynie do kontroli sprawowanej opieki, przy minimum jakiejkolwiek inicjatywy własnej. Takie warunki umowy mógł przy­jąć tylko ktoś, kto kierował się wyłącznie nadprzyrodzonymi moty­wacjami w swojej posłudze.
Heroizm postawy Brata Alberta zawierał się w bezgranicznym oddaniu i zaufaniu Bożej Opatrzności oraz naśladowaniu Chrystusowe­go miłosierdzia wobec człowieka. To z ogromnej miłości do Chrystusa Wypływała jego służebna miłość do człowieka. Chrystocentryczne pod­stawy Albertowej idei miłosierdzia bardzo trafnie i w sposób poetycki przedstawił ks. Karol Wojtyla w dramacie Brat naszego Boga, powstałym w latach 1944-1950. Jest to poetyckie studium postaci Adama Chmielowskiego, późniejszego Brata Alberta. Fascynujący obraz duchowej wielkości powstańca 1863 roku i artysty, który stał się sługą ubogich. Przed obrazem Ecce Homo Adam Chmielowski wyznaje: „Natrudziłeś się w każdym z nich. Zmęczyłeś się śmiertelnie. Wyniszczyli Cię. To się nazywa Miłosierdzie. Przy tym pozostałeś piękny, najpiękniejszy z sy­nów ludzkich. Takie piękno nie powtórzyło się już nigdy później, jak trudne piękno, jak trudne. Takie piękno nazywa się Miłosierdzie".
Głęboki chrystocentryzm to jedna z głównych i podstawo­wych cech charyzmatycznej służby ludziom potrzebującym, którą realizował Święty Brat Albert w zapomnianej przez jednych, a omija­nej szerokim łukiem przez innych krakowskiej miejskiej ogrzewalni.
Priorytetem działalności Brata Alberta było więc pragnienie, aby być z tymi ludźmi, których ówczesna społeczność odrzuciła na margines życia. Za wszelką cenę chciał ocalać w nich ludzką god­ność. Zdawał sobie doskonałe sprawę, że jeżeli będzie żądał czego­kolwiek dla siebie czy swoich współpracowników, nie uzyska zgody na to, aby móc z nimi być i ich przemieniać. Dlatego też, jak wynika z przytoczonej umowy, prosił tylko o to, aby pozwolono mu zamiesz­kać tam, gdzie „żaden policjant nie poszedłby w pojedynkę z obawy, że go poturbują". Tę postawę dobrze charakteryzują słowa ks. Lewandowskiego: „Tak łatwo się mówi: zamieszkał w ogrzewalni, ale trudno sobie wyobrazić, że człowiek kulturalny, wykształcony, przy­zwyczajony do salonów, nagle i dobrowolnie - właśnie dobrowolnie skazuje się na przebywanie w brudzie, zaduchu, towarzystwie nało­gowych pijaków i potencjalnych morderców i w dodatku z zamia­rem ich umoralniania". Do takich wyborów mogła skłonić Brata Alberta jedynie nadprzyrodzona miłość, która nie znajduje uzasad­nień w ziemskich, ludzkich kalkulacjach.
Pełną kontrolę i sprawowanie nadzoru nad oddziałem przytuliska dla kobiet przy ul. Piekarskiej 21 przejął Brat Albert po zorganizo­waniu pierwszej wspólnoty Sióstr Posługujących Ubogim. Pierwsza, jego współpracownicą w tym dziele służby ubogim była s. Franciszka Anna Lubańska. Trwając przy Bracie Albercie, wykazała wielki hart ducha, dużo stałości i odwagi. Dzięki s. Franciszce Lubańskiej mógł on podjąć a następnie rozwijać swoje dzieło służby również w stosun­ku do opuszczonych kobiet w krakowskiej ogrzewalni.
Jak świadczą liczne relacje braci, postawa Brata Alberta wobec ubogich nacechowana była przede wszystkim motywacjami nad­przyrodzonymi i ogromnym szacunkiem. Powtarzał często braciom: „My nie pijakom służymy tylko Chrystusowi. Tak na ulicy niech mó­wią, ale nie my. My Chrystusowi mamy służyć. Nie dla pijaków tu je­steśmy". „Posługując ubogim, powinniśmy ich czcić jak panów, gdyż nie my im, ale oni nam pomagają, oni są naszymi dobrodziejami". „Ubogich Brat Albert kochał, mówił, że ubodzy są Chrystusowi, kazał przyjąć każdego ubogiego, nigdy nie pozwalał wypytywać, co za jeden". O swoich podopiecznych w sprawozdaniu z działalności przytuliska w roku 1890 pisał: „Nasze stosunki z ubogimi nie przed­stawiają osobliwych trudności: mają nasi biedacy przykre wady, ale i bardzo rzeczywiste przymioty polskiego ludu - zło nie dosięga tu głębi serca. Dobrym słowem, miską strawy można tu o wiele więcej zyskać niż karaniem". Do rangi życiowego programu urastają znane słowa Brata Alberta: „Powinno się być dobrym jak chleb; powinno się być jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić i nakarmić się, jeśli jest głodny".
Dziełu swojemu nadał Brat Albert formę instytucjonalną 25 sierpnia 1887 roku. Mając zgodę kard. Albina Dunajewskiego, w kaplicy Matki Bożej Loretańskiej u Ojców Kapucynów w Krako­wie przywdział szary habit i przyjął imię zakonne Albert. Decyzja ta była bardzo znamienna. Z jednej strony był to akt heroizmu natury nieznoszącej połowiczności, ofiara z siebie dla zbliżenia się do nę­dzarzy, pierwszy znak rezygnacji z prawa do jakiejkolwiek własności, z wszystkiego, co w życiu ma jakąkolwiek wartość materialną, Z dru­giej strony był to krok bardzo samodzielny, szukanie indywidualnej drogi życiowej, poza ramami istniejących zakonów l instytucji chary­tatywnych. Żadne z nich nie szły jednak tak daleko, jak pragnął on iść. Stąd też pozostał sam. Zmuszony do poszukiwania własnych rozwiązań w organizowaniu opieki nad ubogimi krakowskiej dziel­nicy nędzy. Rok potem złożył na ręce biskupa krakowskiego śluby, dając początek nowej rodzinie zakonnej. Założone przez siebie zgromadzenia: Braci Posługujących Ubogim (1888 r.), później na­zwanych albertynami i Sióstr Posługujących Ubogim (1891 r.}, póź­niej nazwanych albertynkami, oparł na pierwotnej regule św. Fran­ciszka z Asyżu.
Metody resocjalizacji stosowane przez Brata Alberta
Konieczność aktywizacji człowieka i jego resocjalizacji po­przez pracę to jeden z głównych postulatów oddziaływania profilak­tycznych i pomocowych idei Brata Alberta. Pisał: „Tenże sam czło­wiek, jeżeli jest już poratowany, trzeba mu bezpośrednio otworzyć niejaką furtkę do wyjścia z nędzy, inaczej bowiem prawie nie warto było go ratować, stać się zaś to może tylko przez pracę, którą wtedy podsunąć i ułatwić mu trzeba - a już najlepiej pracę zarobkową, bo nadzieja samodzielnego zarobku jest tu uczciwym a do pracy i pilno­ści dostatecznym zwykle motorem".
Praca bez względu na rodzaj wykonywanych czynności indy­widualizuje człowieka i kształtuje go duchowo. Zdawał sobie do­skonale Brat Albert sprawę z takich wartości pracy, dlatego pisał do kard. Dunajewskiego: „W większej zaś części jest ta nędza natural­nym wynikiem zaniedbania obyczajowego, moralnego i religijnego, w jakim zostają. Dlatego „chcielibyśmy pobudować ubogi dom na mieszkanie dla siebie, gdzie znalazłyby miejsce proste warsztaty, przy których bracia razem z ubogimi zajmowaliby się pracą rze­mieślniczą". A na innym miejscu w umowie z magistratem miasta Lwowa pisał: „przytuliska mają być domami [...] pracy dla włóczę­gów, próżniaków, żebrających i wyrobników bez zajęcia w stałym dążeniu do ich uspołecznienia i umoralnienia". Praca więc według założeń Brata Alberta powinna ubogacać pracującego, prowadzić do doskonalenia moralnego; stawała się jednym ze środków osiąg­nięcia zbawienia. Jej wartość polegała także na budowaniu więzi społecznych i międzyludzkich.
Uznając więc zbawienny wpływ pracy na przywrócenie god­ności osobistej człowieka, organizował ją swoim podopiecznym. Początkowo posyłano ubogich do żydowskiej fabryki mebli giętych. Jednak gdy fabryka spłonęła, Brat Albert postanowił podobną utworzyć w przytulisku. Na jego prośbę magistrat wyraził zgodę na zorganizowanie zakładu wyplatania mebli giętych. W ogłoszeniu w „Nowej Reformie" z l II 1891 oraz w „Czasie" z 4 II 1891 napi­sał: „Bracia Tercjarze zaprzestają odtąd kwesty miejskiej; rozpoczęli fabrykować meble gięte, która to fabrykacja - jak się spodziewają - zajmie wszystkich tych ubogich i ubogie obydwóch schronisk, którzy są bez zajęcia, a do pracy zarobkowej są zdolni".
Wyrabiane sprzęty sprzedawano, a uzyskane pieniądze częś­ciowo przeznaczano na potrzeby przytuliska, zwłaszcza dla tych, którzy byli niezdolni do pracy z powodu słabego zdrowia czy staro­ści. Zaspokajano też potrzeby dzieci. Pozostałe środki wypłacano tym, którzy pracowali. Mogli więc za własne pieniądze kupować so­bie rzeczy niezbędne do życia i przestawali tym samym być uzależ­nionymi od hojności dobrodziejów. Ci, którzy nie potrafili gospoda­rować pieniędzmi, nie otrzymywali ich w gotówce, lecz otrzymywali wynagrodzenie w postaci całodziennego wyżywienia i innych ko­niecznych środków do życia.
Drugim obok pracy podstawowym czynnikiem kształtującym ideę miłosiernej posługi Brata Alberta, było wewnętrzne doskonale­nie przez modlitwę i praktyki religijne. Zabiegał więc Brat Albert o zaradzenie potrzebom duchowym ubogich. Ze względu na trud­ności lokalowe oraz nieustaloną organizację przytulisk, w początko­wym okresie swojej posługi nie urządzał w nich kaplic domowych. Pierwszą kaplicę dla ubogich w przytulisku otworzył w roku 1894 przy ul. Krakowskiej 43, po zamieszkaniu również wspólnoty braci w budynku przytuliska. Od tego czasu, jak zaznacza ks. Lewandowski, sprawowano regularny nadzór nad korzystaniem z sakramentów świętych szczególnie przez osoby ciężko chore. Regularnie organi­zowano rekolekcje dla ubogich, uczono katechizmu, odmawiano wspólnie modlitwy z ubogimi w przytulisku. Pozwalał również Brat Albert na uczenie katechizmu przez siostry i braci ubogiej ludności wiejskiej. Dla okolicznych dzieci organizowano również naukę na podstawowym poziomie.
Spośród pierwszych towarzyszy dzieła miłosierdzia Brata Alberta nie było braci, których mógłby on przedstawić jako kan­dydatów do przyjęcia święceń. Byli to ludzie prości, nieposiadający odpowiedniego przygotowania intelektualnego do podjęcia stu­diów i formacji kapłańskiej. Z konieczności korzystał z fachowej wiedzy i rozeznania różnych kapłanów.
Przytuliska krakowskie prowadzone przez Brata Alberta mia­ły charakter międzynarodowy. Furta ogrzewalni otwarta była dla wszystkich bez względu na narodowość czy wyznanie. Największą liczbę spośród mieszkańców stanowili Polacy, na drugim miejscu byli Żydzi. W książce meldunkowej przytuliska przy ul. Krakowskiej odnotowano również obywateli Anglii, Rosji oraz Ukrainy. Przy przyjęciu pytano zgłaszającego się także o zawód. Ponad 65 proc. podawało zawód nauczyciela, pozostali byli rzemieślnikami, wyrob­nikami i dniówkarzami.
Rozkwit dzieła Brata Alberta
Działalność Brata Alberta zataczała coraz szersze kręgi, magi­strat oddał więc Albertowi w roku 1894 w zarząd Miejski Zakład Kalek pw. św. Anny w Ogrodzie Angielskim, w którym posługę przejęły Siostry Posługujące Ubogim, pierwsze współpracownice Brata Alberta, m.in. późniejsza bł. matka Bernardyna Jabłońska.
Innym poważnym problemem, którym musiał zająć się święty opiekun bezdomnych, były dzieci i młodzież. Dzieci były zawsze pierwszymi ofiarami biedy w wielkich skupiskach miejskich, gdzie wraz z kryzysem rodziny lub z powodu jej braku żyły bez żadnych wzorców, narażone na szczególne niebezpieczeństwo moralnego zepsucia. Setki bezdomnych, opuszczonych i osieroconych dzieci, dziesiątki młodocianych włóczęgów i złodziei przebywało na terenie miasta. Głód byt najzwyklejszym, jednak najbardziej dotkliwym i naj­ważniejszym zagrożeniem; choroby i demoralizacja, zwłaszcza mło­dzieży z najniższych grup społecznych, były także zjawiskami po­wszechnymi. „Dzieci ulicy" stanowiły duży procent przebywających w przytułkach prowadzonych przez Brata Alberta. Pomoc im wyma­gała oddzielenia od dorosłych bezdomnych, gdyż przebywanie z nimi wpływało demoralizująco na dzieci i młodzież. Zaczęto więc organi­zować dla bezdomnych dzieci przebywających w przytułku specjalne oddziały, w których uczono ich pisania i czytania oraz katechizmu.
Dopiero w roku 1912 na prośbę Brata Alberta magistrat zor­ganizował odrębny zakład wychowawczy dla bezdomnych chłop­ców przy ul. Flisackiej 25 (obecnie ul. Kościuszki 86). Prowadzenie tego ośrodka powierzono Bratu Albertowi oraz jego Zgromadzeniu Braci Posługujących Ubogim. 19 XI 1912 zawarto umowę z magi­stratem. W zakładzie oprócz prowadzonej przez braci oraz współ­pracowników świeckich działalności wychowawczej, która opierała się na pracy, praktykach religijnych i odpowiednio zorganizowanym czasie wolnym, uczono również praktycznej nauki zawodu w pra­cowniach krawieckiej, szewskiej, introligatorskiej. Naukę w zakresie podstaw edukacyjnych chłopcy z ośrodka pobierali w miejskiej szkole podstawowej. Następnie uczyli się zawodu w pracowniach prowadzonych przez braci, zdolniejsze zaś dzieci wysyłano do szkół średnich. Ponadto w zakładzie prowadzono bibliotekę oraz orkie­strę i teatr. W trosce o zdrowie dzieci organizowano im podczas wa­kacji kolonie letnie na Kalatówkach w Zakopanem. W 1916 roku przejął Brat Albert ponadto Miejski Zakład Wy­chowawczy dla bezdomnych dziewcząt pw. św. Elżbiety przy ul. Kra­kowskiej 47 oraz Miejski Żłóbek pw. św. Józefa przy ul. Podzamcze 5.
Niewątpliwy wpływ na znaczny wzrost świadczonej pomocy wywierał rozwój Zgromadzeń Braci i Sióstr Posługujących Ubogim, którzy wpatrzeni we wzór swojego duchowego ojca podejmowali wraz z nim miłosierną służbę wśród potrzebujących. Oparta na uf­nej i gorącej miłości do Chrystusa, realizowana z ogromnym po­święceniem charytatywna posługa Brata Alberta oraz jego braci i sióstr wśród krakowskiej biedoty, przyniosła dość szybko pożąda­ne efekty. Dlatego mógł on napisać w sprawozdaniu rocznym: „Ogrzewalnia jako taka przynosi niewątpliwe dobrodziejstwo mate­rialne dla nędzarzy, dachu w zimę, a najczęściej i odzieży pozbawio­nych; stanowi też jedną z nieuniknionych potrzeb miastowego po­rządku. Bez ogrzewalni liczba chorób byłaby o wiele większa między ubóstwem najniższej kategorii, niepodobna by też było inaczej za­bezpieczać ubogich od wypadków śmierci przez zamarznięcie w ostrej porze zimy, ani uniknąć wielu nieporządków z tego powsta­łych, że znaczna liczba ludzi miałaby noc spędzać na ulicy". A po kilku latach swojej działalności w roku 1892 mógł stwierdzić: .Jeżeli się uwzględni, że tak zwane ogrzewalnie, które z konieczności wła­dze miejskie otwierały aż do 1889 roku, były siedliskiem najopłakańszej nędzy i chorób, stałym źródłem zarazy grożącej miastu [...], a w rym samym stopniu ogniskiem i szkołą moralnego zepsucia, to obecny stan posługi, również jako rezultat statystyczny powyżej za­pisany, trzeba uważać za pocieszający".
W gronie mieszkańców nieba
Rada Miasta Krakowa dopiero po śmierci Brata Alberta uświa­domiła sobie, kogo utraciła. Wezwała wówczas magistrat do opraco­wania wniosku w sprawie trwałego uczczenia zasług Brata Alberta.
Znacznie wcześniej heroiczność posługi opiekuna bezdom­nych dostrzegł Kościół krakowski. Jego dzieło wspierał - jak już to podkreślono - kard. Albin Dunajewski (zm. 1894). Rozumiał nie-przeciętność jego posługi Adam Stefan Sapieha, bp krakowski w la­tach 1912-1951, który również sam zasłynął z wielkiego serca dla potrzebujących. W wigilię Bożego Narodzenia 1916 roku, odwie­dzając po raz ostatni umierającego Brata Alberta w przytulisku al­bertynów w Krakowie, wyraził się, że nadzwyczajna świętość tego człowieka zostanie zwieńczona wyniesieniem do chwały ołtarzy.
O ważnym miejscu Brata Alberta w życiu i twórczości Karola Wojtyły - Jana Pawła II była już mowa. Trzeba tylko dodać, iż 12 czerwca 1983 roku podczas liturgii sprawowanej na Krakowskich Błoniach papież ten spełnił prorocze słowa bpa Sapiehy i zaliczył opiekuna najbardziej potrzebujących w poczet błogosławionych. Kilka lat później, 12 listopada 1989 roku w Rzymie, uroczyście go kanonizował. Relikwie świętego znajdują się w Sanktuarium Ecce Homo Świętego Brata Alberta w Krakowie, przy ul. Woronicza 10. Liturgiczne wspomnienie tego świętego obchodzi się 17 czerwca.
Głęboki humanistyczny wymiar Albertowej posługi podkre­ślił biograf świętego - ks. Konstanty Michalski CM. Pisał on m.in.„Brat Albert w nędzarzu dostrzegł piękno Bożego obrazu. Pozosta­nie nadal przez całe życie artystą, by służyć pięknu w sponiewieranym człowieczeństwie. Żaden humanista chrześcijański nie spojrzał głębiej w tajniki człowieczeństwa".
Nie rozwiązał Brat Albert wszystkich problemów ludzi ubo­gich swoich czasów, chociaż tego tak bardzo pragnął. Dokonał jed­nak rzeczy szczególnej: swoją posługę ludziom najbardziej społecz­nie upośledzonym naznaczył oryginalnym i jedynym w swoim rodzaju charyzmatycznym piętnem, którym było poszukiwanie doj­rzalszych wymiarów piękna, dobra i prawdy w każdym człowieku, gdyż - jak pisał - „zło nie dosięga tu głębi serca". Dlatego jego cha­ryzmat jest wciąż żywy i ciągle potrzebny.
Jednym z przyjaciół św. Brata Alberta był Leon Wyczółkowski (zm. 1936), czołowy przedstawiciel okresu Młodej Polski w nur­cie malarstwa realistycznego. Pod koniec swego życia, w 1934 roku, namalował on wymowny portret św. Brata Alberta. Ukazał go jako zakonnika w podeszłym wieku, obejmującego chłopca. Lewą rękę postaci pozostawił jednak celowo niedokończoną, wzywając każde­go patrzącego, by ją domalował własnymi czynami miłosierdzia.


o ŚW. SIOSTRA FAUSTYNA KOWALSKA (1905 – 1938)
W historii Kościoła rzadko się zdarzało, by w ciągu jednego stulecia jakiś chrześcijanin osiągnął szczyt doskonałości, zostaje be­atyfikowany i kanonizowany, a następnie czczony w całym świecie. Tak właśnie jest w przypadku św. Siostry Faustyny. Helena Kowal­ska, gdyż takie było jej rodowe imię i nazwisko, urodziła się 25 sierp­nia 1905 roku we wsi Głogowiec, w parafii Świnice Warckie, w wo­jewództwie łódzkim. Po wstąpieniu do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia gorliwie spełniała swoje obowiązki i prowadziła niezwykle bogate życie duchowe. Zmarła 5 października 1938 roku w Krakowie. Została beatyfikowana w Rzymie 18 kwietnia 1993 ro­ku, a kanonizowana również w Rzymie 30 kwietnia 2000 roku. Wszystkie te wydarzenia rozegrały się w ciągu jednego stulecia.
Ofiarowana Bogu
Helena nie aspirowała do grona wielkich tego świata. Była trzecim z dziesięciorga dzieci ubogich rolników Marianny i Stanisła­wa Kowalskich. Rodzice przekazali jej jednak skarb żywej wiary w Boga obecnego w świecie i w drugim człowieku. Nauczyli ją stawiania Bożych spraw na pierwszym miejscu. Niecałe trzy lata Hele­na uczęszczała do szkoły podstawowej. W 16. roku życia podjęła pracę jako pomoc domowa w Aleksandrowie Łódzkim, a następnie w Łodzi. Nic zatem nie wskazywało na to, iż będzie powszechnie znaną osobą.
Jednakże w tej dziewczynie były głęboko zakorzenione wielkie ideały, a wśród nich pragnienie życia zakonnego. W lipcu 1924 roku, pod wpływem wewnętrznego natchnienia, Helena Kowalska wyje­chała do Warszawy, by je zrealizować. Przez rok pracowała u Aldony Lipszyc w Ostrówku, w gminie Klembów koło Warszawy, zarabiając na posag, l sierpnia 1925 roku Helena Kowalska wstąpiła do Zgro­madzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. W postulacie w Warsza­wie i \v nowicjacie w Krakowie podjęła intensywną formacją zakon­ną, poznając zasady życia wewnętrznego i charyzmatu zgromadzenia, 30 kwietnia 1926 roku otrzymała habit zakonny i nowe imię, pod którym przeszła do historii: siostra Maria Faustyna. Po ukończeniu dwuletniego nowicjatu, 30 kwietnia 1928 roku, złożyła śluby czaso­we, które ponawiała przez kolejne pięć lat. W końcu, l czerwca 1933 roku złożyła w Krakowie śluby wieczyste. W Wielki Czwartek 1934 roku spisała akt całkowitego ofiarowania się za grzeszników, szcze­gólnie za tych, którzy zwątpili w miłosierdzie Boże.
Podczas formacji w nowicjacie, a następnie w życiu zakon­nym, Siostra Faustyna spełniała najprostsze posługi. Pracowała jako kucharka, ogrodniczka, furtianka, jako pomoc w piekarni i w sklepie piekarniczym: w Warszawie, Płocku, Wilnie i w Krakowie. Wszyst­kie te zajęcia wypełniała z ogromnym oddaniem, starając się przez nie odkryć miłość Boga i odpowiadać na nią osobistym zaangażowaniem.
Wybrana do głoszenia niezmierzonych bogactw Bożego miłosierdzia
Święty Paweł w Liście do Efezjan zauważa: „Mnie, zgoła naj­mniejszemu ze wszystkich świętych, została dana ta łaska: ogłosić poganom jako Dobrą Nowinę niezgłębione bogactwo Chrystusa i wydobyć na światło, czym jest wykonanie tajemniczego planu, ukry­tego przed wiekami w Bogu, Stwórcy wszechrzeczy" (Ef 3,8-9). Sło­wa te dobrze oddają także posłannictwo Siostry Faustyny. Bóg wy­brał ją, by przypomniała światu prawdę o miłości miłosiernej Boga, przekazała nowe formy kultu Miłosierdzia Bożego i zainspirowała odnowę religijną w duchu tego nabożeństwa.
Droga św. Faustyny do poznania Bożego Miłosierdzia była bardzo prosta. Tak prosta, jak proste było życie pokornej zakonnicy spełniającej w klasztorze najprostsze prace w kuchni, w piekarni, w ogrodzie i na furcie. W swoich modlitwach rozważała obecność Boga w dziejach świata: stworzenie, historia Izraela, przyjście Chry­stusa na ziemię, Jego życie ziemskie, śmierć i Zmartwychwstanie. Patrząc na swoje życie, dostrzegła, że Bóg nieustannie ją prowadził za rękę, podpowiadając, co ma zrobić. We wszystkich wydarzeniach swojego życia siostra Faustyna widziała Jezusa. Doświadczała Jego miłości nawet wtedy, gdy była bardzo chora. Patrząc na swoje życie i świat oraz kontemplując miłosierne oblicze Zbawiciela, który przy-chodził do niej w wizjach, odkryła prawdę o największej tajemnicy Boga, o Jego miłosierdziu. Pomimo braku wykształcenia teologicz­nego starała się zgodnie z wewnętrznym poleceniem Pana Jezusa „pisać" i „mówić" o Bożym Miłosierdziu, by jej osobiste przeżycie było znane światu. Świadkiem wielkiego wysiłku podjętego przez mistyczkę z Krakowa, zmierzającego do przekazania orędzia Jezusa Miłosiernego, jest Dzienniczek. Jego autorka notowała w nim do­kładnie wszystkie słowa wypowiadane przez Pana Jezusa w jej sercu, odnoszące się do Bożego Miłosierdzia.
W swoim Dzienniczku, rodzaju autobiografii, pisanym na pole­cenie kierownika duchowego w Wilnie - ks. Michała Sopocki, Sio­stra Faustyna zawarła fascynujące przeżycia spotkania z Bogiem, który mieszkał w jej duszy i mówi! w jej sercu, prowadząc ją do szczytów zjednoczenia mistycznego i odkrywając przed nią tajemni­cę życia Bożego. Obdarzając ją swoją miłością i nadzwyczajnymi ła­skami, Pan Jezus przekazał jej do spełnienia misję głoszenia światu prawdy o Bożym miłosierdziu.
Pierwszym elementem tej „Bożej strategii" jest tytuł, a raczej jak Faustyna notuje w przekazanych słowach Jezusa - „urząd se­kretarki Bożego Miłosierdzia". Przyjęcie go oznacza całkowite pod­porządkowanie się woli Boskiego Mistrza, rezygnację z prawa do ja­kiejkolwiek interpretacji. Miała przekazać jak najwierniej, tak jak czyni to sekretarka wobec postanowień swego szefa, jedną prawdę: prawdę o Bożym miłosierdziu. Wszelkie zanotowane w Dzienniczku przynaglenia Jezusa, dotyczące nakazu pisania przez Faustynę, typu: napisz, mów całemu światu, posyłam cię z misją do całej ludz­kości itp., douczą tego jednego tematu, tzn. Miłosierdzia Bożego i kultu z nim związanego. Najważniejsze teksty na temat miłosier­dzia poprzedza to przynaglenie. Natomiast nie występuje ono nigdy przy innych tematach.
Pan Jezus przemawiał do niej przez wizje, ukazując się jako Jezus Miłosierny, w blasku chwały Zmartwychwstałego z promie­niami — bladym i czerwonym — wychodzącymi z przebitego boku. Oprócz wizji Jezusa, miała również wizje Matki Bożej i świętych, dusz czyśćcowych i Szatana.
Wszystkie te łaski służyły odkrywaniu tajemnicy Bożego miło­sierdzia, która objawiła się w męce, śmierci i Zmartwychwstaniu Chry­stusa oraz ukazywały jej, w jaki sposób może swoim żydem włączyć się w Jego zbawczą misję. W porozumieniu z kierownikiem duchowym l przełożonymi zakonnymi, Siostra Faustyna przekazała dokładnie orędzie Jezusa Miłosiernego, które przypomina prawdę o miłości mi­łosiernej Boga do każdego człowieka i wzywa do jej głoszenia życiem, słowem i modlitwą,- W' tym celu Pan Jezus przekazał przez nią nowe formy kultu Miłosierdzia Bożego, którymi są: obraz Jezusa Miłosierne­go, święto Miłosierdzia, koronka do Miłosierdzia Bożego i Godzina Miłosierdzia. Do każdej z nich przywiązał wielkie obietnice pod wa­runkiem autentycznej praktyki tego nabożeństwa, którego istotą jest postawa ufności wobec Pana Boga, czyli pełnienie Jego woli zawartej w przykazaniach, obowiązkach stanu czy rozpoznanych natchnieniach Ducha Świętego oraz czynna miłość bliźniego.
W Dzienniczku, a następnie w jednym z listów do ks. M. Sopoc­ki Siostra Faustyna podała także modlitwy, które przekazał jej Jezus.
Słowa, które dotyczyły tego dużego obrazu: Jezu, ufam Tobie, jednak po­znałam, że cała formułka ma być jako następuje: „Podaję ludziom naczynie, z którym mają przychodzić po laski do źródła Miłosierdzia, tym naczyniem jest ten obraz z podpisem: Jezu, ufam Tobie".
Dwie obietnice Jezusa.
„Obiecuję, że dusza, która czcić będzie ten obraz nie zginie. Obiecuję tak­że już tu na ziemi zwycięstwo nad nieprzyjaciółmi, a szczególnie w godzinie śmierci. Ja sam bronić jej będę jako swej chwały".
Modlitewka, której mnie nauczył Jezus.
„O Krwi i Wodo, która wytrysłaś wówczas z najsłodszego Serca Jezuso­wego, jako zdrój miłosierdzia dla nas, ufam Tobie".
Koronka, której mnie nauczył Jezus i każe mi ja. codziennie odmawiać, dosłownie ją odpisuję z dzienniczka: „Na drugi dzień rano, kiedy weszłam do na­szej kaplicy, usłyszałam te słowa wewnętrznie: «Odmów zaraz tę modlitwę, której cię nauczyłem wczoraj». Kiedy odmawiałam tę modlitwę, usłyszałam w duszy te słowa; «Modlitwa ta jest na uśmierzenie gniewu Mojego, odmawiać ją będziesz przez dziewięć dni na zwykłej cząstce różańca w sposób następujący: najpierw odmów jedno „Ojcze nasz” i Zdrowaś Maryjo i Wierzę w Boga, następnie na paciorkach „Ojcze nasz" mówić będziesz następujące słowa: Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy nasze i świata całego. A na paciorkach „Zdrowaś Maryjo" będziesz odmawiać następujące słowa: Dla Jego bolesnej mę­ki, miej miłosierdzie dla nas i świata całego. Na zakończenie odmówisz trzykrot­nie: Święty Bożen". Oto cala koronka, której mnie Jezus nauczył, (z 12 X 1936)
Siostra Faustyna jako „sekretarka Boskiego Mistrza" starała się o dokładny zapis sformułowań Jezusa. Nie uległa sugestiom swojego spowiednika, by napis na obrazie brzmiał: „Chrystus Król Miłosierdzia", a więc inaczej niż powiedział jej Jezus. Zapytała o to, jako pilna sekretarka, swojego Boskiego Mistrza (Dz. 88) i zrozu­miała, że jej objawienie jest w pełni zgodne z wolą Bożą. Po czasie zresztą, kiedy ks. Sopoćko uznał już słuszność stanowiska swojej penitentki, sam Jezus raz jeszcze przypomniał swoją wolę: W Dzienniczku siostra zanotowała: „Jezus mi przypomniał, jako mi mówił pierwszy raz, to jest, że te trzy słowa muszą być uwidocznione. Sło­wa te są takie: Jezu, ufam Tobie" (Dz. 327).
Oprócz Dzienniczka św. Siostra Faustyna pozostawiła listy i kartki z życzeniami pisane do kierownika duchowego ks. Michała Sopocki, do o. Józefa Andrasza SJ, do przełożonych zakonnych, sióstr zgromadzenia oraz do rodziny. Listy te dopełniają obraz du­chowy Apostołki Bożego Miłosierdzia zawarty w Dzienniczku i po­kazują jej wielkie zaangażowanie w sprawę głoszenia orędzia miło­sierdzia światu. Ukazują Siostrę Faustynę w jej zatroskaniu o drugiego człowieka, o jego zbawienie i ludzkie potrzeby. Listy świętej Siostry Faustyny zostały po raz pierwszy wydane w Krakowie w 2005 roku, staraniem Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia.
Ten drugi po Dzienniczku bezcenny dokument związany z ży­ciem i misją Siostry Faustyny odsłania klimat, w jakim realizowała ona swoją misję, udział w niej innych osób, zwłaszcza kierownika duchowego ks. Michała Sopocki, który również został wyniesiony do chwały ołtarzy i beatyfikowany 28 września 2008 roku. W ostatnim liście skierowanym do niego, noszącym datę 29 czerwca 1938 roku, Siostra Faustyna pisała: „Ach, Ojcze, jak się niezmiernie cieszę, że Miłosierdzie Boże już jest czczone, mimo przeciwności i zazdrości ludzi; mimo złości i nienawiści Szatana. Dzieło Boże ani na włos nie poniesie uszczerbku". Była przeświadczona, iż „wszystkie dzieła wielkie, maleńki i bardzo maleńki mają początek" (list z 20.12.1936). Mimo iż w swoim życiu nie uczyniła nic nadzwyczajnego, Siostra Faustyna znana jest dziś na całym świecie jako „apostołka Bożego Miłosierdzia". To drugi po „sekretarce Bożego Miłosierdzia" tytuł, jaki nadał Faustynie sam Jezus. Ma przypominać wszystkim, że Bóg jest Ojcem miłosierdzia, kocha każdego człowieka i daje mu szansę ratunku z uwikłania grzechowego.

Wypowiedzieć Boże Miłosierdzie — największy przymiot Boga
Poznając tajemnicę Bożego Miłosierdzia, św. siostra Faustyna przeżywała wielką trudność, jak przy pomocy słów wyrazić wielkość miłości Boga, który objawia się człowiekowi jako miłosierdzie. Prag­nąc oddać osobiste przeżycie spotkania z Bożym Miłosierdziem, się­gała po obrazy. W tym, co pisała o miłosierdziu Boga, uderza ogrom­ne bogactwo słów i określeń. Prosta siostra zakonna zadziwia różnorodnością wyrazów, jakimi się posługiwała, aby powiedzieć, że miłosierdzie jest nieskończone i nieograniczone. Jak poeta o wyszu­kanym kunszcie próbuje znaleźć najlepsze określenie oddające ta­jemnicę Boga miłosierdzia. Porównywała miłosierdzie do morza lub oceanu, który nie ma kresu: „morze miłosierdzia" (Dz 138), „morze niezgłębionego miłosierdzia" (Dz 654), „bezdenny ocean miłosier­dzia" (Dz 654). Nazywa je „przepaścią" (Dz 85), w której nie widać dna, albo bezgraniczną „otchłanią" (Dz 1054). Wskazuje na niezba­dane „wnętrzności miłosierdzia" (Dz 1553), które są w Bogu.
Święta Faustyna przekazuje w Dzienniczku stwierdzenie, iż mi­łosierdzie jest największym przymiotem Boga. Rodziło to pytanie, w jaki sposób ten przymiot, czyli doskonałość w Bogu, może być większy od innych? Siostra Faustyna głosiła ją nawet wbrew sprzeci­wom. Początkowo jej spowiednik i teolog zarazem, ks. Michał Sopoćko, uczciwie wyznawał: „Szczególnie nie rozumiałem, a na razie na­wet nie mogłem się zgodzić, że miłosierdzie Boże jest najwyższym przymiotem Stwórcy, Odkupiciela i Uświęciciela. Dopiero trzeba by-to prostej świątobliwej duszy, ściśle zjednoczonej z Bogiem, która - jak wierzę - z natchnienia Bożego powiedziała mi o tym i pobudziła do studiów, badań i rozmyślań na ten temat". Mimo tej wielkiej niepewności spowiednika, s. Faustyna głosiła bez wahania odkrytą przez siebie prawdę, twierdząc, że czyni to z nakazu Bożego, a jej upór w tym względzie wynikał z tego nakazu.
Tę prawdę, jako najważniejszą o Bogu, Faustyna powtarza wie­lokrotnie w Dzienniczku z niezwykłą prostotą i największym przeko­naniem. Temat ten stanowi przedmiot jej rozmów z przełożonymi, spowiednikami i pojawia się stale w korespondencji z ks. Michałem Sopoćko. Siostra Faustyna żyje w przekonaniu, że mówienie o tej sprawie jest misją jej życia, przekazaną w sposób nadprzyrodzony przez Jezusa i za jej pośrednictwem skierowaną do całego świata. Ta misja, która ma być wielkim dziełem dającym nowy blask w Kościele, wypełnia bez reszty wszystkie poziomy jej życia. Pisze w Dzienniczku. „Ile razy pierś ma odetchnie, ile razy serce moje uderzy, ile razy krew moja zapulsuje w organizmie moim, tyle tysięcy razy pragnę uwielbić miłosierdzie Twoje, o Trójco Przenajświętsza. Pragnę się cała prze­mienić w miłosierdzie Twoje i być żywym odbiciem Ciebie, o Panie; niech ten największy przymiot Boga, to jest niezgłębione miłosier­dzie Jego, przejdzie przez serce i duszę moją do bliźnich" (Dz. 163).
Dzięki jej nieustępliwości prawda o Bożym miłosierdziu wy­woła dyskusje wśród najpoważniejszych teologów i biskupów. Re­fleksje na ten temat podjęli dwaj kolejni papieże: Jan Paweł II i Be­nedykt XVI. Idea, która wyszła od siostry Faustyny, stała się myślą przewodnią drugiej encykliki papieskiej Jana Pawła II pt. Dives in misericordia (łac. Bogaty w Miłosierdziu] o Bożym Miłosierdziu, ogłoszo­nej 30 listopada 1980 r. w Watykanie. Całe orędzie, któremu się po­święciła, papież Polak przekazał światu jako niezwykle doniosłe. W swej książce Pamięć i tożsamość Jan Paweł II pisze, iż doświadczenia polskiej mistyczki mają wymiar uniwersalny: „Objawienia siostry Faustyny, skoncentrowane na tajemnicy Bożego miłosierdzia, odno­szą się do czasu przed II wojną światową. To jest właśnie ten czas, w którym powstawały i rozwijały się owe ideologie zła, jakimi był nazizm i komunizm. Siostra Faustyna stała się rzeczniczką przesła­nia, iż jedyną prawdą zdolną zrównoważyć zło tych ideologii jest ta, że Bóg jest Miłosierdziem — prawda o Chrystusie miłosiernym. I dlatego, powołany na Stolicę Piotrową, czułem szczególną potrze­bę przekazania tych rodzimych doświadczeń, które z pewnością na­leżą do skarbca Kościoła powszechnego". Wszystko to sprawiło, że nieco zapomniana prawda o miłosierdziu jako przymiocie Boga sta­ła się dzisiaj jednym z nurtów w teologii, a kult Bożego Miłosierdzia w formach przekazanych przez św. Faustynę stał się jednym z naj­bardziej znanych w całym Kościele.
Przekonaniu Siostry Faustyny o wielkości Bożego miłosier­dzia Jan Paweł II nadał wielką wagę, wybierając na motto swej ho­milii wygłoszonej w Krakowie-Łagiewnikach 17 sierpnia 2002 r., podczas której konsekrował bazylikę i zawierzył świat Miłosierdziu Bożemu, znamienne słowa zawarte w jej Dzienniczku:
O niepojęte! niezgłębione Miłosierdzie Boże,
Kto Cię godnie uwielbić i wysławić może.
Największy przymiocie Boga wszechmocnego.
Tyś słodka nadzieja dla człowieka grzesznego (Dz. 951).
W słowach tych siostra Faustyna stwierdza, że miłosierdzie jest przymiotem Boga. Identyfikuje więc przymiot z Osobą Boska., dając tym samym ukryte wyjaśnienie, dlaczego jest ono największe w Bogu.
Upodobniona do Boskiego Mistrza
Życie Świętej Siostry Faustyny przenikało głębokie pragnienie upodobnienia się do Boskiego Mistrza. Jezus, z którym wielokrotnie rozmawiała, obdarzył ją. darem stygmatów duchowych. Polegał on na odczuwaniu bólu w rękach, nogach, boku i głowie, bez występo­wania ran fizycznych. 12 października 1936 roku tak o tym pisała w liście do ks. Michała Sopocki: „Teraz częściej i silniej odczuwam te pięć tan Pana Jezusa w ciele swoim, szczególnie w piątki i kiedy mam styczność z osobami, które są w niełasce Bożej. Wtenczas do­znaję gwałtownych cierpień w rękach i nogach, i boku, cierpienia korony cierniowej cierpię osobno. Nie jest to cierpienie widoczne na zewnątrz. Zewnętrznie nie mam śladów ani blizn dotychczas, co da­lej będzie, nie wiem. Są to cierpienia wielkie, ale przyjmuję je z mi­łością i poddaniem się Jego świętej woli. Ofiaruję te cierpienia za nawrócenie grzeszników, aby ich miłosierdzie Boże ogarnęło".
W innym liście, z 21 lutego 1938 roku, Siostra Faustyna za­uważa: „Mistrzem moim jest obecnie sam Jezus ukrzyżowany. Żyję pod Jego wolą. Życie moje wewnętrzne jest jak dawniej: cierpienia i krzyże — oto mój pokarm codzienny". Do tych cierpień, od czasu pobytu w Wilnie, dołączyły się nowe, związane z gruźlicą, płuc. Cho­roba ta stopniowo obejmowała całe jej wnętrzności, stając się powo­dem dotkliwego bólu, a ostatecznie przyczyną jej śmierci. Czasem prosiła Pana Jezusa — jak o tym pisze w liście z 9 sierpnia 1936: „Je­zu, zabierz mnie już, bo wola Twoja już jest spełniona. Jezus mi od­powiedział, że jeszcze nie wszystka wola Moja się spełniła w tobie, wiele jeszcze cierpieć będziesz, ale Jam jest z tobą, nie lękaj się»".
W czasie choroby Siostra Faustyna była dwukrotnie poddawa­na leczeniu w szpitalu w Krakowie. Dużo czasu spędziła też w klasz­tornej infirmerii. Gdy czuła się lepiej, podejmowała swoje obowiąz­ki, przezwyciężając chorobę i cierpienie siłą woli i wielką miłością do Jezusa. W ostatnim liście do swego kierownika duchowego no­szącym datę 29 czerwca 1938 r. zwierza się: „Co do mojego zdro­wia, to jest bardzo liche. Jestem już trzeci miesiąc na Prądniku Bia­łym w sanatorium, tu, gdzie byłam w zeszłym roku i mam być jeszcze do 20 lipca. Lekarz mówi, że cudu trzeba, aby mi zdrowie przywrócić, albo wstawić nowe płuca, ale ja ani cudu, ani nowych płuc nie pragnę, ale tylko najświętszej woli Bożej. Co się Bogu po­doba, niech ze mną zrobi. Cierpieć, niewiele cierpię, ot trochę kasz­lę, czasami odpluwam krwią, ale to drobiazg".

W pałacu Oblubieńca swego
„Do pałaców Oblubieńca swego" - jak pisała w jednym z lis­tów (20 IX 1936) - Siostra Faustyna odeszła w krakowskim klaszto­rze zgromadzenia 5 października 1938 roku. Pochowana została na klasztornym cmentarzu. Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił ją błogo­sławioną 18 kwietnia 1993 roku, a następnie kanonizował 30 kwiet­nia 2000 roku w Rzymie. W 1995 roku siostry z jej zgromadzenia uznały ją za swą duchową współzałożycielkę.
Święta Siostra Faustyna prowadzi nas do Jezusa Miłosiernego. Wobec ogromu niepokoju i zła w świecie i w nas samych mamy szu­kać ratunku w miłosierdziu Bożym i nieść całemu światu nadzieję stąd płynącą. „Wysławiajmy Pana, bo jest dobry, bo Jego miłosierdzie trwa na wieki” (por. PS 118,1).

Życiorysy opracował Ks. Kazimierz Panuś

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 122 minuty