profil

Sytuacja ludności żydowskiej na ziemiach polskich w XIX wieku.

poleca 85% 219 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

O żydowskim Lublinie zwykło się tradycyjnie mawiać, że był on “Jerozolimą Królestwa Polskiego”. Z pewnością o pozycji religijnej miasta wśród ludności żydowskiej na terenie Kongresówki decydował fakt, że miejscowe środowisko żydowskie zaliczało się do jednego z najbardziej konserwatywnych na ziemiach polskich. Silne wpływy chasydyzmu, trwanie przy dawnych tradycjach i religijności powodowały, że do początków XX w. w Lublinie słabo rozwijały się tendencje asymilacyjne i sekularyzacyjne. Rzutowało to także na szkolnictwo żydowskie, które egzystowało i rozwijało się w ramach tradycyjnych form kształcenia, czyli w oparciu o sieć chederów, w które obfitowała szczególnie ulica Nadstawna.

Jeszcze w latach 80. XIX w. zdarzało się, że w tradycyjnych chederach lubelskich nauczyciele - mełamedzi prowadzili nielegalne nauczanie języka polskiego i z tego powodu narażeni byli na prześladowania ze strony władz carskich. W dokumentach zachowanych z tego czasu można znaleźć sporo informacji na temat śledztw prowadzonych przez rosyjską policję przecikwo mełamedom, którzy odważyli się zorganizować nauczanie języka polskiego.

W świetle oficjalnych przepisów mełamedzi, by uzyskać koncesję na prowadzenie chederu powinni byli zorganizować w swoich szkółkach lekcje języka rosyjskiego. Często okazywalo się to niemożliwe, ponieważ sam mełamed nie znał “języka państwowego”, a wynajęcie specjalnego nauczyciela okazywało się dla niego zbyt kosztowne. Wobec takiej sytuacji większość lubelskich chederów działała nielegalnie, a inne utrzymywały się dzięki łapówkom płaconym przez właścicieli szkółek policjantom, którzy sprawdzali czy w chederze nauczany jest język rosyjski, a na ścianie w klasie wisi portret aktualnie panującego cara.

Chociaż w Lublinie w XIX w. nie istniała żadna jesziwa, to wykształcenie rabinackie można było zdobyć u oficjalnych rabinów lubelskich, którym władze rosyjskie zezwoliły jeszcze w połowie XIX w. na prowadzenie kursów dla kandydatów na stanowiska rabinów. Spowodowane to było przede wszystkim najpierw niepopularnością oficjalnej Szkoły Rabinów w Warszawie, która stała się kuźnią asymilującej się inteligencji żydowskiej, a następnie zamknięciem tej placówki po upadku Powstania Styczniowego. Poniżej prezentujemy wykaz szkół żydowskich w Lublinie z roku 1881 r. Wynika z niego, że żydowskie szkolnictwo świeckie nie cieszyło się w Lublinie wielkim powodzeniem, co też nie znaczy, że w ogóle nie rozwijało się. Pierwsza żydowska szkoła świecka powstała w Lublinie już w 1857 r.

Przez całą II połowę XIX w. i na początku XX w. w Lublinie powstało kilkanaście świeckich szkół żydowskich, przeważnie dla dziewcząt. Istniała również próba założenia świeckiego gimnazjum, prowadzącego zajęcia w języku jidysz i rosyjskim. Miało to miejsce w 1911 r., a założycielem tej placówki był adw. Maksymilian Klinkowsztajn, związany początko z ruchem asymilacyjnym, a następnie zrażony antysemityzmem polskiego otoczenia, przyłączył się do zwolenników żydowskiego ruchu narodowego. Jego edukacyjna inicjatywa upadła nie tyle z powodu antyżydowskiego nastawienia władz czy też polskiego społeczeństwa, ile z powodu kampanii prasowej zorganizowanej przez środowisko zasymilowanych Żydów lubelskich, którzy Klinkowsztajna, rodowitego lublinianina, określili mianem Litwaka, działającego na szkodę ludności żydowskiej i uniemożliwiającego porozumienie polsko-żydowskie.

Większość żydowskich szkół świeckich w Lublinie do okresu I wojny światowej okazało się być efemerydami, które ulegały samolikwidacji po kilku latach działalności, głównie z powodu braku zainteresowania nimi religijnych Żydów. Środowisko asymilatorów, a także część zamożniejszych Żydów religijnych posyłało w tym czasie swoje dzieci do rządowych, rosyjskich gimnazjów. Oczywiście, częściej zdarzało się to w przypadku córek, których tradycja nie zobowiązywała do gruntownego, religijnego wykształcenia. O religijności lubelskich Żydów świadczyły przede wszystkim miejsca, w których się oni modlili.

Dzisiaj pozostało tylko jedno takie miejsce - jest nim bóżnica “Chewra Nosim” przy ul. Lubartowskiej 8, ale nie ma ona charakteru religijnego. Dzisiaj w Lublinie bowiem nie ma minianu - 10 mężczyzn-Żydów, którzy zebraliby się na wspólne nabożeństwo. Stąd też w bóżnicy “Chewra Nosim” znajduje się jedynie Izba Pamięci Lubelskich Żydów oraz miejsce spotkań nielicznej społeczności żydowskiej w mieście. Najwięcej synagog znajdowało się w Żydowskim Mieście na Podzamczu.

Przy ul. Jatecznej znajdowała się najstarsza i największa lubelska synagoga, zwana Synagogą Maharszala od imienia jednego z największych rabinów lubelskich i rektorów miejscowej jesziwy z okresu staropolskiego. Jako murowany budynek stanęła ona w 1567 r. Przedtem znajdowała się tu synagoga drewniana. Pod jednym dachem z synagogą Maharszala, która była obiektem piętrowym (na parterze znajdowały się sale męskie, na piętrze kobiece) funkcjonowały tu mniejsza Synagoga Maharama oraz maleńka bóżniczka Szywe Kryjem. Ta ostatnia wzmiankowana jest jeszcze w dokumentach z XIX w. i służyła ona do modlitw codziennych. Synagoga Maharszala przebudowywana była w XVII w., po 1655 r., gdy zniszczona została w wyniku najazdu kozacko-moskiewskiego. Następna generalna przebudowa nastąpiła w latach 1856-1864.

W 1856 r. w synagodze tej nastąpiło zawalenie się stropów. Zabytkowe, renesansowo-barokowe wnętrze zostało prawie całkowicie zniszczone. Po przebudowie utraciła ona swój dawny charakter. Ze starej synagogi pozostały jedynie mury i prawdopodobnie Aron Ha-Kodesz. Cała społeczność żydowska Lublina składała się wtedy na odbudowę swojego głównego obiektu modlitewnego. Nie obyło się także bez sytuacji skandalicznych, gdy okazało się, że po remoncie nie można było odzyskać części wyposażenia Wielkiej Synagogi. Na czas remontu do prywatnych domów modlitwy wypożyczono bowiem książki, świeczniki i inne utensylia. Najczęściej znalazły się one w prywatnych domach modlitwy najbogatszych Żydów lubelskich. Po remoncie, gdy na nowo kompletowano wyposażenie synagogi, nie chcieli oni zwrócić tych przedmiotów. Nie obyło się bez interwencji władz miejskich i policyjnych.

W okresie XIX-XX w. Lublinowi nie przybyły osobne budynki synagogalne. Natomiast dwie dawne prywatne bóżnice przeszły na własność Żydowskiej Gminy Wyznaniowej. W prywatnych kamienicach, przy dzisiejszej Lubartowskiej 8 i w nieistniejącym już domu przy ul. Ruskiej 19, właściciele prywatnych bóżnic przekazali je na rzecz gminy. W ten sposób Żydowskiej Gminie Wyznaniowej przybyły synagoga “Chewra Nosim” i bóżnica Towarzystwa Dobroczynnego “Bikur Cholim”.

Oprócz gminnych synagog i bóżnic w mieście istniało zawsze wiele prywatnych domów modlitwy. Mieściły się one najczęściej w prywatnych mieszkaniach, gdzie jeden pokój przeznaczano na salkę modlitewną. W wielu z nich modliło się nawet po kilkadziesiąt osób. Rzadkością natomiast były osobne budynki, w których prywatni właściciele urządzali swoje modlitewnie. Zachowane źródła archiwalne i wspomnienia informują zaledwie o trzech takich obiektach w Lublinie. Były to zazwyczaj oficyny kamienic, mieszczące się w podwórkach. Najstarszy z nich mieścił się w samym centrum miasta, przy ul. Kapucyńskiej 5 i założony został w 1872 r. przez właściciela tej kamienicy Luzora Roszgolda. Przez wiele lat był to jedyny żydowski dom modlitwy w centrum miasta, gdzie na nabożeństwa przychodzili ci Żydzi, którzy w tym czasie mieszkali przy Krakowskim Przedmieściu i jego przecznicach. Potem powstał dom modlitwy, a raczej średniej wielkości bóżnica Nuty Włostowicera przy ul. Staszica 6 oraz mieszcząca się w prywatnym mieszkaniu Erlichmana modlitewnia przy Al. Racławickich.

Osobnym budynkiem była również założona w 1882 r. przy ul. Kowalskiej 14 bóżnica dr Jakuba Cynberga. W oficynie tej, oprócz bóżnicy, do której przychodzili pierwsi lubelscy zwolennicy syjonizmu, grupujący się w kole “Chowewej Cjon - Miłośników Syjonu”, znajdował się także syjonistyczny cheder, gdzie nauczano nowego języka hebrajskiego. Najwięcej jednak było chasydzkich i ortodoksyjnych domów modlitwy. Każda grupa chasydzka posiadała swój własny sztibl - izbę modlitewną, gdzie w szabat i święta schodzono się na nabożeństwa, a że grup tych było w Lublinie kilkanaście, więc i domów modlitwy było wiele.

Cechą lubelską były również domy modlitwy i bóżnice cechów zawodowych lub grup zawodowych - tragarzy, stolarzy, kotlarzy czy pracowników handlowych. W XIX w. istniały również specjalne domy modlitwy dla ubogich, którzy z powodu braku odświętnych ubrań wstydzili się przychodzić do gminnych synagog. Jedna taka modlitewnia znajdowała się przy ul. Podzamcze, inna w domu Aspisa na przedmieściu Piaski.

Wiele z lubelskich prywatnych domów modlitwy istniało nielegalnie. W świetle obowiązujących w XIX w. przepisów, by otrzymać koncesję na otwarcie domu modlitwy należało wnosić roczną opłatę w wysokości 7,5 rubla na rzecz Gminy Wyznaniowej. Wielu z właścicieli nie dopełniało tego obowiązku. Mimo okazjonalnych kontroli żadne z domów modlitwy nie został jednak zamknięty. Wiele z nich funkcjonowało po kilkadziesiąt lat. Inne, gdy przychodził nakaz zamknięcia, przenosiły się w na sąsiednie ulice. Stąd też statystyki dotyczące funkcjonowania prywatnych domów modlitwy w Lublinie nigdy nie były dokładne. Wiadomo jest, że około 1898 r. w Lublinie istniało ich blisko 100 - legalnych i nielegalnych. Wiele z nich posiadało bogate wyposażenie, a modlący się w nich Żydzi potrafili zapisywać w testamentach znaczne sumy na ich utrzymanie czy zakup utensyliów. Sytuacja taka istniała w ortodoksyjnym Lublinie aż do 1939 r.

Nigdy natomiast nie udało się w Lublinie otworzyć synagogi lub domu modlitwy dla postępowców i asymilatorów. Początkowo zbierali się oni w budynku gminnej szkoły Talmud-Tory, ale w latach 80. XIX w. ten nielegalny dom modlitwy został zamknięty na skutek donosu rosyjskiego dyrektora szkoły. W modlitewni tej nabożeństwa uświetniane były nawet przez chór chłopców, uczniów z Talmud-Tory, prowadzony przez lubelskiego postępowca Majera Lichtenfelda.

W latach 90. XIX postępowcy lubelscy chcieli otworzyć własną synagogę w budynku Teatru Starego przy ul. Jezuickiej. Mimo zgody właścicieli nieruchomości, Makowskich, synagogi nie udało się tam otworzyć, ponieważ nie zgodziły się na to władze rosyjskie, argumentując, że znajdowałaby się ona zbyt blisko dwóch kościołów katolickich - katedry i Dominikanów. Do kampanii przeciwko otwarciu przy Jezuickiej postępowej synagogi włączył się także “Przegląd Katolicki”.

W ten sposób upadła inicjatywa grupy żydowskiej inteligencji z Lublina. Prawdopodobnie spotykali się oni następnie w którymś z prywatnych domów modlitwy lub w Wielkiej Synagodze. Wielu z nich natomiast było do tego stopnia zasymilowanych, że prawie w ogóle nie uczęszczało do synagog i obojętnie lub nawet wrogo odnosiło się do spraw religijnych, co zresztą zarzucali im tradycyjni Żydzi lubelscy, którzy zasymilowanych Żydów musieli znosić we władzach gminnych.

Przemiany społeczno - kulturalne w środowisku Żydów lubelskich w XIX i XX wieku.

Żydowska Gmina Wyznaniowa w Lublinie od wieków słynęła ze swojej tradycji, zamożności i bogatego życia religijno-kulturalnego. Jej imię rozsławiły w wiekach XVI i XVII istnienie tutaj jesziwy, znanej nawet poza granicami Rzeczypospolitej i fakt obradowania w Lublinie Waad Arba Aracot - Sejmu Czterech Ziem, stanowiącego reprezentację żydostwa polskiego. Tu ściągali najwybitniejsi rabini i uczeni, a obok nich, ze względu na ożywiony ruch handlowy, osiedlali się tu zamożni kupcy i rzemieślnicy W ten sposób rosły bogactwo i sława Żydowskiego Miasta w Lublinie.

Niestety, po wojnach XVII w., a zwłaszcza po tragicznym roku 1655, kiedy to żydowskie Podzamcze zostało całkowicie zniszczone przez wojska moskiewskie, lubelska gmina żydowska nie odzyskała już dawnej świetności co nie znaczy, że całkowicie utraciła na swoim znaczeniu. Nadal o kahalne stanowiska starali się najzamożniejsi Żydzi z Lublina, a godność rabina gminnego przypadała zwyczajowo dla przedstawicieli najwybitniejszych rodów rabinackich, nie tylko z terenu Korony. Nadal Lublin był centrum życia żydowskiego, jeżeli nie w skali ogólnokrajowej, to z pewnością na terenie Lubelszczyzny

Prawdziwą rewolucją religijno-społeczną dla miejscowej społeczności żydowskiej było dotarcie do Lublina chasydyzmu, który na przełomie XVIII i XIX w., dzięki założeniu przez jednego z prekursorów tego ruchu religijno kulturowego w Królestwie Polskim, mowa tu oczywiście o cadyku Jakubie Icchaku Horowicu - "Widzącym z Lublina", własnego dworu, początkowo na Wieniawie, a potem w samym centrum Żydowskiego Miasta, przy ul. Szerokiej, do którego ściągali Żydzi z całego kraju. Poszła za nim również większość lubelskich Żydów. Nie uczynili oni tego tylko wyłącznie z pobudek religijnych, ale w ten sposób pragnęli wyzwolić się spod wszechwładnej dominacji urzędników kahalnych i oficjalnych rabinów - lamdenów.

Nastąpił podział społeczności żydowskiej w Lublinie na chasydzką większość i ortodoksyjną mniejszość, popierającą nadal oficjalne kahały. Mało tego, owa mniejszość będzie miała aż do połowy XIX w. jawne poparcie władz Królestwa Polskiego, uważających, zgodnie jeszcze z duchem oświecenia, że każdy mistycyzm jest niebezpieczny, bo wymykający się spod kontroli, a chasydyzm postrzegających jako ruch ciemnych mas, mimo że w Lublinie chasydami było wielu zamożnych kupców. Nie pasowało warszawskim reformatorom to, że Żydzi wierzą w cudotwórcze właściwości swoich cadyków, a chasydzi są niepodatni na przemiany żydowskiego życia w Królestwie, narzucane im odgórnie, mocą dekretów Naczelnika Królestswa i rozporządzeń Rządowej Komisji Wyznań i Oświecenia Publicznego.

Reformę tę rozpoczęto w 1821 r. od likwidacji staropolskich kahałów i wprowadzenia na ich miejsce dozorów bóżnicznych, posiadających ograniczone kompetencje religijno-dobroczynne. Chasydyzm był jednak w Lublinie już na tyle silny na początku XIX w., że musieli z nim liczyć się zarówno ortodoksyjni misnagdzi, jak i miejscowe władze. Było to jedyne w latach 20-tych i 30- tych XIX w. miasto w Królestwie Polskim, gdzie oficjalnie, od 1794 r. funkcjonowała gminna chasydzka bożnica, założona jeszcze przez cadyka Horowica. Znajdowała się w jego domu przy ul. Szerokiej. Na prowincji, a nawet w stołecznej Warszawie było to w tym czasie nie do pomyślenia. Tam chasydzi modlili się w nielegalnych domach modlitwy - sztiblech, mieszczących się w prywatnych domach.

Nie brakowało ich oczywiście i w Lublinie. Stanowiły one nieodłączny element Podzamcza, Piasków (obecnie okolice dworca kolejowego i ul. 1-go Maja) oraz Kalinowszczyzny, gdzie mogli zamieszkiwać lubelscy Żydzi. Aż do 1862 r. obowiązywał w Lublinie dawny przywilej De non tolerandis Judaeis, a miasto podzielone było na dwa rewiry: I - . Chrześcijański, obejmujący Stare Miasto oraz nowe centrum - ulice Krakowskie Przedmieście, Namiestnikowską (Narutowicza) i przyległe, oraz II - Żydowski, czyli Podzamcze oraz rozbudowującą się ul. Lubartowską.

Żydowskimi przedmieściami były Piaski, gdzie znajdowała się drewniana bóżnica, wymurowana ostatecznie w 1861 r., głównie dzięki prywatnemu funduszowi niejakiego Hempla oraz Kalinowszczyzna ze starą, pochodzącą z przełomu XVII i XVIII w murowaną bóżnicą na ul. Towarowej (dzisiaj na jej miejscu przebiega fragment trasy W- Z). Na przedmieściach mieszkali najubożsi Żydzi, niejednokrotnie nie będący w stanie opłacić nawet minimalnego podatku gminnego, ale pamiętający również o tym, że przedmieścia miały niegdyś status samodzielnych kahałów, bądź przykahałków.

Jak wyglądało miasto Żydowskie w połowie XIX w. obrazuje raport Rządu Gubernialnego w Lublinie z 1860 r., a więc jeszcze przed zniesieniem zakazu osiedlania się Żydów na terenie całego miasta:

"Miasto Żydowskie, najludniejsza część miasta, rażący widok nieporządku i nieczystości przedstawia, że na ulicach wiele śmieci, gnoju i błota znajduje się tak dalece, że przejść nie można, a szczególniej na niebrukowanych ulicach Podzamcze i Nadstawnej".

Należy pamiętać, że Podzamcze nie było skanalizowane, właściciele domów nie wywozili poza dzielnicę śmieci i błota, a jedynie przerzucali je na publiczne place:

"przez co poformowały się nasypowe góry równające się z domami, że dla braku kloak przy domach, ludność swe potrzeby naturalne z obrazą przyzwoitości odbywa na ulicach i placach".

Takim ogólnym ściekiem była Czechówka, do której wrzucano śmieci, ale i z której czerpano też wodę. Nic też dziwnego, że raz po raz ludność żydowską na Podzamczu dziesiątkowały epidemie cholery W 1860 r. Lubelski gubernator donosił dodatkowo:

"Miasto Żydowskie z trzech stron górami opasane, a tym sposobem na ścieki z gór wystawione oprócz przedmieścia Czwartku i Kalinowszcyzny ma 300 właścicieli domów i trzy ulice brukowanych, do takiej liczby ulic byłoby dosyć zaprowadzić dwudziestu stróży stałych. Tretuary z różnymi wiktuałami przez przekupniów zastawiane są tylko w ulicy Szerokiej, właśnie w tym punkcie, gdzie się cały handel koncentruje, gdzie codziennie kilka tysięcy krąży ludności, innego placu dotąd przekupnicy nie mają sobie wskazanego i dopiero z przyszłą wiosną, gdy ulica Ruska wybrukowaną będzie, cały ten uliczny handel na Ruską ulicę przenieść będzie można".

Oczywiście, oprócz tego obrazu nędzy, nie brakowało w Lublinie zamożnych i eleganckich domów żydowskich. Właśnie ulica Szeroka stanowiła taką reprezentacyjną część Miasta Żydowskiego, gdzie mieszkali najzamożniejsi kupcy Tu też domy swoje mieli rabini. Ale życie religijne związane było z ulicą Jateczną, wybrukowaną dopiero w 1860 r., gdzie mieściła się najstarsza i największa synagoga lubelska - Synagoga Maharszala, zwana Wielką. W 1854 r. uległa ona zawaleniu się, więc wysiłkiem całej gminy odbudowano i przebudowano ją. Zatraciła wtedy cechy renesansowe. Tu też znajdował się gminny dom nauki - bethamidrasz de Kahal, według tradycji stojący na miejscu XVI-wiecznej jeszywy.

Obok gminnych jatek, gdzie sprzedawano koszerne mięso, funkcjonowała na Jatecznej cechowa bóżnica Rzeźnicka. Mniejsze bóżnice znajdowały się także na Szerokiej - wspomniana chasydzka, bóżnica Hirsza Doktorowicza oraz bóżnica de Parnes. Na ulicy Podzamcze funkcjonowała synagoga legendarnego, jednodniowego króla Polski, Saula Wahla. Nie brakowało również domów modlitwy, pomieszczonych niejednokrotnie w jednoizbowych mieszkaniach. Zbierali się w nich chasydzi, zwolennicy różnych rebe, nadający ton życiu wszystkich Żydów lubelskich.

W latach 50-tych XIX w. najsilniejszą grupą chasydzką byli zwolennicy miejscowego cadyka, założyciela dynastii, żyjącej w Lublinie aż do okresu II wojny światowej, Lejba Eigera. Ale oprócz chasydów lubelskich, w mieście byli również chasydzi kozieniccy, czyli zwolennicy cadyka z Kozienic, mający swój sztibl na ulicy Nadstawnej, chasydzi sosnowiccy, zwolennicy cadyka Altera z Góry Kalwarii, chasydzi z Turzyska na Wołyniu i Humania na Ukrainie, a także chasydzi z Bełza i Bełżyc. Każda z tych grup zbierała się na modlitwy we własnych domach modlitwy.

Specyfiką lubelską były również domy modlitwy dla ubogich, którzy nie mieli odpowiedniego odzienia i obuwia, by w wielkie święta pokazywać się w Wielkiej Synagodze, gdzie modlili się najwięksi bogacze lubelscy Taki zimowy dom modlitwy dla ubogich funkcjonował chociażby na Piaskach w domu Aspisa. Większość tych modlitewni była nielegalna, wymykała się kontroli władz i Dozoru Bóżniczego, jak zresztą większość bujnego życia żydowskiego, pomimo usilnych starań władz gubernialnych i miejskich, by inwigilować całą społeczność.

To nie rozporządzenia władzy wpływały na bieg życia żydowskiego w Lublinie, a tradycja, niejednokrotnie sprzeczna z zarządzeniami państwowymi. Przejawem tego było istnienie w Lublinie tradycyjnego bractwa pogrzebowego Chewra Kadisza, ściganego przez władze z bezwzględnością równą ściganiu polskich organizacji patriotycznych w okresie powstań narodowych. Do bractwa tego należeli nawet ludzie piastujący oficjalne stanowiska gminne, jak chociażby przewodniczący lubelskiego Dozoru Bożniczego Wolf Blumencwajg, zresztą jeden z fundatorów w 1826 r. Nowego Cmentarza żydowskiego przy ul. Unickiej, zwanej wtedy Garbowszczyzną. Z bractwem powiązany był wybitny lubelski rabin Zalman Aszkenazy. Aż do lat 80-tych XIX wieku Lublin, pomimo że był trzecią po Warszawie i Łodzi gminą Królestwa Polskiego, przypominał bardziej tradycyjne sztetl, niż duże miasto. Na Podzamczu i przedmieściach mieszkało w tym czasie (1859 r.) 10 660 Żydów.

Ludności chrześcijańskiej było wtedy w Lublinie 7962 osoby. Mimo tak wielkiej liczby ludności żydowskiej, przeważali nadal przedstawiciele tradycyjnych zawodów żydowskich - kupcy i kramarze, których było 235., krawcy - 50., kuśnierze i czapnicy - 26 (stanowili 100 procent przedstawicieli tej profesji, podobnie zresztą, jak blacharze i faktorzy). Żydzi przeważali również w takich zawodach, jak introligatorzy, piekarze, jubilerzy i złotnicy. Niewielu było fabrykantów, raptem - 4, ale i sam Lublin nie był wtedy jeszcze miastem przemysłowym, a w ogóle nie było nowoczesnej inteligencji żydowskiej, którą spotykało się w Warszawie, czy Łodzi. Jej przedstawiciele, jeżeli zaczynali robić w Lublinie karierę, dość szybko przechodzili na chrześcijaństwo i wynosili się z Żydowskiego Miasta, jak to było w przypadku rodziny lekarzy i księgarzy Arctów, czy lekarza Leona Reinera, honorowego obywatela Cesarstwa Rosyjskiego, mogącego mieszkać poza rewirem żydowskim.

W takiej atmosferze nie było raczej możliwości, by Żydzi lubelscy łatwo ulegali asymilacji w kierunku kultury polskiej. Podział miast na dwa rewiry, niechętne nastawienie władz i mieszkańców chrześcijańskiego miasta do kwestii zamieszkania wśród nich Żydów, a przez to praktycznie całkowity brak kontaktów towarzyskich pomiędzy przedstawicielami obydwu wyznań, powodowały, że w Lublinie, w przeciwieństwie do Warszawy, nie powstała aż do końca XIX wieku silna grupa osób asymilujących się, a i ci pojawili się dopiero w latach 60-tych XIX w. Byli to przeważnie przedstawiciele najzamożniejszych rodów w Lublinie, jak np. Warmanowie (ci, aż do 1939 r. stanowili trzon asymilantów w Lublinie - adwokat Bolesław Warman w latach 30-tych XX w. był przewodniczącym miejscowej Gminy Wyznaniowej i reprezentował już wtedy typ Polaka wyznania mojżeszowego), Lichtenfeldowie, Korngoldowie, czy nieco później Mejersonowie. Do tej nielicznej grupy należeli też napływowi do Lublina, świecko wykształceni nauczyciele i praktykanci adwokaccy. Takim przykładem może być tutaj osoba Abrahama Sołonowicza, nauczyciela z Wilna, który był pierwszym kierownikiem świeckiej i spolonizowanej przed powstaniem styczniowym gminnej szkoły dla chłopców, tzw. Talmud-Tory.

Jej reforma w 1862 r. spowodowała wielkie wzburzenie lubelskich chasydów, którzy rozpętali kampanię propagandową przeciwko wprowadzeniu do niej świeckich przedmiotów w tym i języka polskiego. Lubelscy zwolennicy asymilacji, chociaż popierani przez władze rosyjskie, nigdy nie zdobyli w Lublinie przewagi, chociaż starali się bardzo, a ich głównym argumentem w utrzymaniu władzy w instytucjach gminnych, zwłaszcza w latach 80-tych i 90-tych XIX w., było hasło reformy "ciemnych mas żydowskich, pozostających pod wpływem zabobonów". Owe ciemne masy żydowskie patrzyły natomiast na maskilów, nazywanych również "Niemcami" z pogardą i wrogością, jak na odszczepieńców od wiary i tradycji.

Lublin uchodził aż do II wojny światowej za twierdzę chasydyzmu i ortodoksji. Życie żydowskie w mieście ożywiało się, gdy do pobożnych rebe i cadyków przybywali ich pobożni zwolennicy Ortodoksyjni pozostawali także gminni rabini. Do Lublina zapraszano tradycyjnie rabinów ze znanych rodów rabinackich, stąd też przez całą I połowę XIX wieku funkcję tę piastowali w mieście rabini z rodu Aszkenazych, których protoplasta przybył do Polski z Holandii, gdzie był naczelnym rabinem Amsterdamu, a potem, już w Polsce, Lwowa. W Lublinie, w latach 1825-1867 rabinami byli: Meszullam Zalman Aszkenazy, jego bratanek Berisz, a następnie syn, początkowo rabin Grodna, Jehoszua Heszel, który został za lojalność w czasie powstania styczniowego nagrodzony przez cara Aleksandra II orderem św. Anny oraz honorowym obywatelstwem Cesarstwa. Mimo, że ostatni lubelski rabin z rodu Aszkenazych popierał wprowadzenie do szkoły żydowskiej nauczania języka polskiego i podstaw przedmiotów świeckich, to jednak daleko nie odbiegał w swojej mentalności od stereotypu pobożnego uczonego żydowskiego.

W zasobie lubelskiego Archiwum Państwowego zachował się opis jego mieszkania, sporządzony przez lubelskiego notariusza na wniosek rodziny Aszkenazych w 1867 r. , zaraz po śmierci rabina. Warto zwrócić w nim uwagę na zawartość biblioteki Jehoszuy Heszela Aszkenazego - 158 tytułów samych dzieł religijnych. W bibliotece nie było ani jednej książki świeckiej. Lubelscy Żydzi nie decydowali się raczej na zapraszanie do swojej gminy rabinów, którzy jawnie sprzyjaliby reformowaniu tradycji i stylu życia. Następca Aszkenazego, Szneur Zalman. Lader nie angażował się w ogóle w życie społeczne lubelskich Żydów, za to był wybitnym talmudystą, rozsądzającym spory religijne Żydów z całej guberni lubelskiej. O wyroki w sprawach religijnych zwracały się do niego gminy żydowskie w Zamościu, Chełmie, Piaskach i na Wieniawie.

Gdy w 1892 r. rabinem został wybrany w Lublinie wybitny talmudysta Hillel-Arie Libszyc, ale przy tym posiadający świeckie wykształcenie i takież wykształcenie dał swoim synom, również rabinom, Żydzi lubelscy nie zdecydowali się już w 1909 r., po jego śmierci, na wybór na jego stanowisko któregoś z jego synów, absolwentów świeckich gimnazjów rosyjskich, uznanych duchownych w Królestwie, ale wyraźnie sprzyjających reformom religijnym. Ortodoksyjna i chasydzka większość w Lublinie wybrała pobożnego, litewskiego rabina z Mariampola, Eliasza Klatzkina, zresztą również uznanego uczonego. Oczywiście nie obyło się bez skandalicznej wymiany korespondencji, a dokładniej mówiąc ekspedycji donosów na "ciemne masy żydowskie", jakie wysyłała do gubernatora grupa żydowskiej inteligencji i z drugiej strony oskarżeń o wyrzekanie się wiary i tradycji przez maskilów, które to oskarżenia padały od strony obozu ortodoksów i chasydów. Adresowane były również do gubernatora, stanowiącego ostateczną instancję w kwestii nominacji nowego rabina.

Tradycyjny styl życia lubelskich Żydów, ich ortodoksyjna religijność, odciskały silne piętno na obrazie całej społeczności do końca XIX w. Lubelski korespondent warszawskiego tygodnika "Izraelita" stwierdzał, że w gubernialnym mieście Lublinie na porządku dziennym był w latach 70-tych XIX w. widok szamesa z drewnianym młotkiem, stukaniem którego budził prawowiernych Żydów na poranną modlitwę. Tylko odważne jednostki bywały w Teatrze Miejskim. Gdy w 1877 r., po pożarze Bychawy zorganizowano w Teatrze przedstawienie dobroczynne, zamożni misnagdzi lubelscy, chcąc wspomóc pogorzelców, w głównej liczbie bychawskich Żydów, wykupili najdroższe bilety, ale do teatru nie przyszli, ponieważ groziło to ostrą reakcją miejscowych chasydów, niejednokrotnie również ludzi bardzo zamożnych, upatrujących w teatrze siedlisko grzechu i rozpusty. Za to ciż sami, ortodoksyjni misnagdzi, bojący się chasydów, poza Lublinem bywali dość często w teatrach, np. w Warszawie lub zagranicą, gdy wyjeżdżali do wód.

Oficjalnie do teatru w Lublinie chodzili tylko postępowcy, a tych było w 1877 r. bardzo niewielu. Niewielu chłopców żydowskich kształciło się również w lubelskich szkołach świeckich, nawet jeżeli były to szkoły prowadzone przez Żydów. Natomiast w Lublinie, oprócz gminnej szkoły Talmud-Tory, przy której udało się stworzyć nawet chór chłopięcy (do jego repertuaru należał także carski hymn Boże cazra chrani, wykonywany w czasie galowych nabożeństw, odprawianych w Wielkiej Synagodze z okazji świąt państwowych), funkcjonowało pod koniec XIX w. blisko 100 chederów, tradycyjnych szkółek żydowskich, w których w ogóle nie było mowy o nauczaniu języka polskiego, czy rosyjskiego, nie mówiąc już o innych przedmiotach świeckich. Szczególnie duża liczba chederów znajdowała się na ul. Nadstawnej.

Chociaż władze rosyjskie w Lublinie usiłowały je kontrolować, zwłaszcza obowiązek nauczania państwowego języka rosyjskiego, to zazwyczaj mimo niehigienicznych warunków - ciasne izby, brak odpowiedniego wyposażenia - i dzięki łapówce mełameda, koncesję na prowadzenie chederu otrzymywało się zwykle po sprawdzeniu przez policjanta, czy w szkółce wisi portret oficjalnie panującego cara.

Więcej szans na osiągnięcie świeckiego wykształcenia miały żydowskie dziewczęta. Stąd też w Lublinie było kilka pensji dla dziewcząt żydowskich, na czele z najbardziej znaną szkołą Lei Mandelkernowej; przeznaczonej dla uczennic z zamożnych domów. Nie brakowało młodych Żydówek i w gimnazjach państwowych. Ale mogły się one kształcić, bo i tak nie decydowały o swojej przyszłości. Dla chasydzkich córek, kończących świeckie szkoły, droga do dalszej nauki i kariery była zamknięta przez rodziców, którzy decydowali o ich małżeństwach, zazwyczaj z równie pobożnymi chasydami.

Te, które się przed tym broniły, a były to do 1914 r. rzadkie jednostki, po prostu wykluczane były z rodziny Takim przykładem była chociażby Bela Szpiro, w okresie międzywojennym działaczka socjalistycznego Bundu w Lublinie. Gdy przed I wojną światową ukończyła gimnazjum, została wydana przez rodziców za mąż za chasyda z Opola Lubelskiego, Szyffera. Był to mariaż dwóch chasydzkich domów. Matka Beli spokrewniona była z rodem cadyków lubelskich Eigerów. Dziewczyna zbuntowała się i po kilku latach rozeszła się z mężem, a następnie zajęła się działalnością społeczną, ale ojciec zerwał z nią wszelkie stosunki. Kontakt utrzymywała tylko z matką. Sytuacje takie nierzadkie były również i przed 1939 r.

Wykształcone kobiety żydowskie w Lublinie, w XIX w. nie były rzadkością, ale nie odgrywały w zasadzie prawie żadnej roli w życiu społecznym miejscowej gminy Wyjątkiem była Malwina Mejersonowa, żona kupca Bernarda Mejersona i zarazem matka Franciszki Arnsztajnowej. Mejersonowa była pisarką, jej powieść Z ówczesnej sfery publikował w odcinkach "Izraelita", ale rodzina Mejersonów była już zasymilowana i inne panowały w tym domu obyczaje. W innych rodzinach wykształcone kobiety starały się jednak zapewnić odpowiednią edukację swoim dzieciom, nawet w tajemnicy przed pobożnymi ojcami i mężami.

Tak było chociażby w przypadku Henryka Ehrlicha, ogólnopolskiego przywódcy Bundu, pochodzącego z Lublina. W rodzinnym domu, ze względu na ojca ubierał się w tradycyjny strój żydowski, ale to właśnie matka i siostry wyprawiały go rankiem do gimnazjum, a w mundurek gimnazjalny ubierał się już na ulicy. Skandal wybuchł gdy o jego świeckiej edukacji dowiedział się ojciec. Zniszczył synowi książki i mundurek, ale udobruchany w końcu przez żonę, zgodził się na dokończenie przez syna nauki w gimnazjum, sam nieco zrezygnował z ortodoksji i w efekcie wysłał Henryka Ehrlicha na uniwersytet do Warszawy Ale to był już koniec XIX w. i zaczynały się gwałtowne przemiany w łonie społeczności żydowskiej w Lublinie.

Po uruchomieniu w 1877 r. linii kolejowej z Warszawy przez Lublin do Kowla, w mieście zaczął się gwałtowny rozwój przemysłu, a z tym nastąpił napływ i wzrost liczby ludności w mieście. Do Lublina napływali nie tylko chłopi, ale również Żydzi z prowincjonalnych miasteczek, szukający tutaj większych możliwości zarobku. Przybywali także uchodźcy żydowscy, rugowani z głębi Cesarstwa Rosyjskiego.

Wielu Litwaków zrobiło zresztą w Lublinie karierę i zbiło majątek, jak chociażby Mojżesz Szczarański, ortodoksyjny przemysłowiec, fabrykant świec i mydła, który po 1918 r. stał się jednym z najaktywniejszych przywódców ortodoksyjnej partii Agudas Isroel. Obok starych fortun wyrastały nowe, a Żydzi, którzy w 1862 r. mogli wreszcie opuścić ciasne zaułki Żydowskiego Miasta, zaistnieli bardzo mocno w centrum Lublina. Podzamcze, a raczej jego najstarsza część stopniowo stawała się dzielnicą najuboższych warstw ludności żydowskiej. W 1893r. na 46 tysięcy ogółu mieszkańców miasta, Żydów było 21 tysięcy, a w dwadzieścia lat później, w 1913 r., gdy w Lublinie żyło blisko 77 tysięcy ludności, społeczność żydowska liczyła 38 tysięcy osób. Większość z nich byli to przeważnie drobni kupcy, rzemieślnicy, robotnicy pracujący w niewielkich zakładach.

Nie brakowało również ludzi żyjących w nędzy, a obok nich nie brakowało także osób bardzo zamożnych, tworzących swoje bogactwo w ciągu jednego pokolenia, fundujących w centrum eleganckie kamienice, jak na przykład rodzina Zylberów, właścicieli gorzelni w Lublinie i Kowlu, browaru przy ul. Bychawskiej i cegielni na Helenowie. Ortodoksyjnych i chasydzkich bogaczy w Lublinie nigdy nie brakowało. W 1877 r. właściciel kamienicy przy ul. Kapucyńskiej, Lejzor Roszgold wybudował w jej podwórku dom modlitwy. Nowi ludzie robili kariery Przybyły z Międzyrzeca Podlaskiego Symcha Bromberg, dzięki własnym umiejętnościom stał się wkrótce jednym z najpoważniejszych dostawców chmielu do lubelskich browarów. Po 1918 r. wybrano go nawet na wiceprezesa Lubelskiej Izby Przemysłowo-Handlowej. Pochodził w ogóle z raczej niezamożnej rodziny kupieckiej .

Chociaż równocześnie zwiększała się liczba zwolenników asymilacji, a nawet pod koniec lat 90-tych XIX w. pojawili się w Lublinie pierwsi zwolennicy syjonizmu, ostro zresztą zwalczani zarówno przez ortodoksów, jak i przez władze carskie, to jednak nigdy w Lublinie nie zdołali oni ufundować własnej postępowej synagogi. Mimo, że podejmowali próby adaptowania na ten cel nawet Teatru Starego na Jezuickiej, to opór władz i ortodoksyjnych współwyznawców był tak wielki, że do 1939 r. Lublin był jedynym większym miastem na ziemiach polskich, gdzie nie powstała reformowana bóżnica, ale i tak postępowcy oraz asymilatorzy odgrywali dużą rolę w instytucjach gminnych, które zdominowali po 1900 r., zresztą nie bez wydatnej pomocy gubernatora.

Mimo, że Lublin miał najniższy wskaźnik osób narodowości żydowskiej, deklarującej jednocześnie używanie na co dzień języka polskiego, to mimo wszystko, wiele osób, których młodość przypadła na okres międzywojenny, a obecnie żyją w Izraelu, czy też w ogóle poza Polską, stwierdza, że już wtedy, przed wojną, w ich domach, w Lublinie powszechnie używano języka polskiego. Wielu z nich stwierdza, że jidisz znali rodzice, ale oni sami nie używali tego języka, ba, bywały dość częste przypadki, że nie znali go w ogóle, a zaczynali się go uczyć dopiero w tragicznych latach wojny, już w getcie. Żyło też w Lublinie bardzo wielu Żydów, którzy nie znali w ogóle języka polskiego, ponieważ nie był im on potrzebny na co dzień. Ktoś, kto mieszkał na Podzamczu, wychowywał się wyłącznie w środowisku żydowskim, uczęszczał do żydowskiej szkoły, robił zakupy w żydowskich sklepach, mógł przez całe życie nie używać polskiego języka. Przecież takie ulice, jak Szeroka, Nadstawna, Zamkowa, Podzamcze, Krawiecka, duża część Lubartowskiej, były specyficznie żydowskimi ulicami, gdzie Polacy, jeżeli mieszkali, stanowili jednostki wtopione w żydowski żywioł i nie brakowało też przypadków, że to właśnie Polacy znali także bardzo dobrze język jidisz. Takich przypadków nie brakowało również w dzielnicach mieszanych, jak chociażby Kalinowszczyzna. Mimo wszystko, społeczność polska i żydowska w Lublinie poza oczywistymi wyjątkami nadal żyły obok siebie, a nie razem ze sobą. Były to dwa odrębne światy.

Przejście z zamożnego Krakowskiego Przedmieścia na nędzną ulicę Krawiecką, chociaż niezbyt dalekie w odległości, stanowiło równocześnie wejście do innego świata. Wielu zamożnych Żydów lubelskich, a nawet tych żyjących na średnim poziomie, ale nie mieszkających na Podzamczu nie było nigdy na tych najbiedniejszych ulicach.

Znam taki przypadek osoby, która nawet w getcie lubelskim nigdy nie zapuściła się na Krawiecką, bo po pierwsze nie znała jidisz, po drugie czuła się tam obco, nie miała nawet żadnych znajomych, ani interesów do załatwienia. Kontakty polsko-żydowskie możliwe były tylko w tych dzielnicach, gdzie Polacy i Żydzi żyli obok siebie i z reguły były to przede wszystkim kontakty ekonomiczno-urzędowe, przynajmniej wśród dorosłych. Z dziećmi i młodzieżą bywało już nieco inaczej, ale też nie były to przypadki powszechne.

Gdy jeszcze do tego wszystkiego, w drugiej połowie lat trzydziestych doszła w Lublinie kampania antyżydowska, objawiająca się głównie bojkotem sklepów żydowskich, chociaż nie brakowało również i pobić Żydów w Ogrodzie Saskim, czy na ulicy (raz nawet powybijano okna w redakcji "Lubliner Tugblat" na ul. Królewskiej), ta przepaść pomiędzy społecznością żydowską, a polską jeszcze bardziej się pogłębiła. Co prawda, owa kampania antysemicka miała także różną częstotliwość w różnych miejscach w Lublinie. Najsilniej odczuwali ją Żydzi mieszkający w Śródmieściu, czy też na ulicy Lubartowskiej, ale nie objawiała się ona chociażby na Kalinowszczyźnie, zamieszkałej przez polskich i żydowskich robotników, zatrudnionych w jednych zakładach -żydowskich garbarniach. Tu nie brakowało także przejawów polsko-żydowskich sympatii.

Nawet życie kulturalne Żydów lubelskich toczyło się obok życia kulturalnego Polaków, chociaż Żydzi bardzo chętnie przychodzili na polskie przedstawienia i filmy w teatrze i kinach. Polacy na żydowskich przedstawieniach raczej nie bywali. Często powodem była bariera językowa.

Lekarz ze Szpitala Żydowskiego, dr Dawid Cynberg jeszcze pod koniec XIX w. założył we własnym domu przy ul. Kowalskiej 14 bóżnicę, przy której powstała pierwsza w Lublinie szkoła syjonistyczna. Natomiast na sąsiedniej ul. Rybnej, w domu Borucha Kolberga funkcjonowała bóżniczka religijnych syjonistów z organizacji Mizrachi. Lubelscy Żydzi, mimo wielu przemian, jakie dokonywały się w łonie tej społeczności, pozostawali jednak wierni swojej tradycji, a życie w jednej dzielnicy na Podzamczu i w zaułkach Starego Miasta nie sprzyjało masowej asymilacji, co dla wielu ludzi stało się potem tragedią w okresie II wojny światowej.

Utrata przez Polskę niepodległości boleśnie odbiła się również na jej żydowskiej ludności. Mocarstwa zaborcze prowadziły dyskryminacyjną politykę wobec Starozakonnych. Prusy i Austria ograniczały żydowską samorządność, handel i przedsiębiorczość, prowadziły też akcję germanizacyjną i politykę proemigracyjną, skłaniającą Żydów do wyjazdu do USA czy Ameryki Południowej. Rosja carska wprowadziła znaczne restrykcje co do swobody przemieszczania się i osiedlania. Również powstałe po kolejnych zrywach niepodległościowych Rzeczpospolita Krakowska i Królestwo Polskie nie odstępowały od jawnie antysemickiej polityki państwowej. Wiele miast było zamkniętych dla Żydów, w innych prowadzono tzw. akcję rewirowania tj. umieszczania Starozakonnych w izolowanych gettach. Dopiero rok 1862 i reformy A. Wielopolskiego zniosły te ograniczenia. Nie na długo jednak, gdyż po upadku Powstania Styczniowego 1863-1864, w którym ludność żydowska aktywnie wzięła udział, powróciły. Nie dopuszczano Żydów do urzędów w administracji, na kolei, ograniczano ich dostęp do szkół średnich i wyższych, zakazano im nabywania i dzierżawy gruntów na wsi.

U schyłku XIX wieku ziemie polskie zamieszkiwało ok. 2 mln. 200 tys. Żydów, z czego ok. 1,3 mln. w Królestwie Polskim, ok. 800 tys. w Galicji i ok. 100 tys. na Pomorzu i w Wielkopolsce. Struktura zawodowa tej grupy nie uległa drastycznej zmianie w porównaniu z wiekami poprzednimi. Zgodnie z duchem czasu Żydzi znani byli jako sławni kupcy, przemysłowcy, finansiści czy bankierzy. Nie brakowało jednak także pospólstwa zajmującego się drobnym handlem, rzemiosłem, usługami czy pracą najemną. Rewolucja przemysłowa, która wkraczała także na ziemie polskie, pchnęła biedotę żydowską do pracy w fabrykach kreując nową klasę żydowskich robotników.

Koniec wieku XIX to ożywienie żydowskiego ruchu społecznego. Na fali nacjonalizmów przetaczających się przez Europę również Żydzi zaczęli postrzegać siebie jako odrębny i pełnoprawny naród, nie posiadający własnej siedziby terytorialnej. Na gruncie tych przekonań zrodził się syjonizm - ruch społeczno-polityczny zmierzający do odrodzenia żydowskiej siedziby narodowej na ziemiach dawnego Izraela. Jego twórca, Teodor Herzl założył Światową Organizację Syjonistyczną w Bazylei. Jej struktury aktywne były na ziemiach polskich już na przełomie wieków.

Okres ten zaznaczył się także rozbudzeniem życia politycznego wśród Żydów, związanego głównie z nurtami lewicowymi. W 1897 roku powstał np. Ogólno żydowski Związek Robotniczy "Bund", zrzeszający masy pracowników żydowskich. Wśród wyższych warstw społeczeństwa żydowskiego w Polsce zaznaczały się także prądy asymilatorskie, zmierzające do wtopienia się w tzw. żywioł polski przy jednoczesnym zachowaniu autonomii religijnej. Jednakże większość żydowska żyła na ogół własnym życiem, odizolowana wówczas jeszcze dość skutecznie kulturą, językiem i religią..

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 35 minut