– Otwórzcie!!! – łomotała w drzwi matka – otwórzcie!!! Stukaj, Maryśka! Stukaj! Wołaj ojca!
– Ojca?! – zdziwiła się Maryśka. – Przecie to Emilki chata?!
– Wpuść, Andrzej!!! – krzyczała matka. – Wpuść, a to siekierą drzwi rozwalę! Dalbóg, rozwalę!!! Maryśka! Dawaj siekierę!!!
– Mama! – pisnęła Maryśka. – A gdzie siekiera?!
W chacie coś zastukało, odezwały się jakieś głosy. Maria naparła ramieniem na drzwi.
– Pomóż! – rozkazała córce. – Weź polano, tam leży, przy drewutni. Daj tu szybko!!!
Naparły mocno obie i nagle drzwi puściły. Wpadły do sieni, zabarabaniło stojące w przejściu wiadro. Drzwi do izby były otwarte, od ruskiego pieca buchało żarem. Na przy piecyku stały trojnożki, na nich patelnia, ale wszystko już wystygłe, pogasłe. Maria chwyciła do ręki czepiołę, metalowy uchwyt do patelni na drewnianym kiju i ruszyła z nią w głąb, pod okno. Teraz dopiero Maryśka zobaczyła łóżko z odsuniętą w kąt pierzyną. Emilia siedziała na brzegu z rękoma do góry – upinała warkocz, a ojciec skakał na jednej nodze, usiłując wciągnąć but. Emilia wstała blada, z rozplątanym warkoczem. Maria ruszyła do niej,zaślepiona z gniewu, nieprzytomna.
– Zabiję! – krzyczała – zabiję i ciebie, i jego!!!
(Teresa Lubkiewicz-Urbanowicz, Boża podszewka)